Polskę da się lubić - ludzie

 


Zanim zacznę pisać o tym, dlaczego nas lubię i dlaczego warto nas lubić, zacznę z trochę innej strony.

Czasami w Internecie, ale i na żywo jakaś osoba powie, że Polacy są okropni i że chcą emigrować na Księżyc, byle dalej od nas. Cóż, mają prawo sądzić sobie co chcą. Tymczasem ja zaczęłam zastanawiać się, skąd im się wzięła taka negatywna opinia o Polakach? I doszłam do wniosku, że to zależy od tego, w jaki sposób dane osoby postrzegają świat. A dlaczego tak myślę? Ponieważ odpowiedź na moje zastanawianie się przyszła do mnie dosłownie podana na talerzu. Byłam z młodzieżą na wolontariacie międzypokoleniowym w CPS Śródmieście, gdzie robiliśmy ze starszymi ludźmi zawieszki świąteczne z krawatów. Było wesoło, gwarno i towarzysko. Rozmowy trwały w najlepsze i w pewnym momencie jedna z pań powiedziała: Amerykanie, to zawsze mają dobre słowo na przywitanie, a u nas, sami ponurzy ludzie. Na co druga odparła: Co też pani mówi, proszę zobaczyć, jak tu jest wesoło. Ta odparła: No tak, ale to jest młodzież. Temat się zakończył, a ja się zadumałam, ponieważ oprócz młodzieży było tam ja i pracownice CPS, w średnim wieku, byli uśmiechnięci staruszkowie, no i młodzież. Trzy pokolenia w uśmiechach i jedna pani, uważająca, że jesteśmy ponurzy. No i wtedy mnie oświeciło. Ta pani widzi świat w ciemnych barwach i wyłapuje negatywy, nawet jeśli wokół wszystko jest pozytywne. I tak sobie pomyślałam, że część z tych ludzi narzekających na nas Polaków (czyli na siebie też), musiało mieć wiele przykrych doświadczeń, żeby aż nas i siebie nie lubić. Zdaję sobie też sprawę, że niektórzy ludzie spotkali na swojej drodze wiele niemiłych ludzi, ale ja nie chcę tutaj tego opisywać, ponieważ ja zwykle mówię negatywnemu spojrzeniu na nas, NIE!

I nie to, że nigdy nie spotkałam Polaka, który mi napsuł krwi, ja pewnie też nie jednej osobie to zrobiłam, ale ludzie, czy to jest powód, żeby od razu wszystkich nas wsadzać do jednego wora?

Dlatego piszę, że Polskę da się lubić, a skoro Polskę, to i Polaków! O!

Lubię nasze poczucie humoru, z nikim się tak dobrze nie bawię, jak z nami.

Bo wydawałoby się, że jesteśmy tacy ponurzy, a przecież lubimy się śmiać i żartować. W każdym towarzystwie jest osoba, która potrafi opowiadać sytuacje z życia wzięte w taki sposób, że reszta trzyma się ze śmiechu za brzuchy. I to nie prawda, że jesteśmy smutni. Z większością ludzi, z którymi się spotykam, to wesołe osoby. Oczywiście znam też osoby, których nic nie cieszy, ale to są jednostki i są po prostu na coś chore i to ich przygniata do ziemi. Ale, to są jednostki. I ja wiem, że my jesteśmy fatalistami i że zapytani o to, jak nam mija dzień mówimy często: Szkoda gadać. Ale po chwili już się rozkręcamy i okazuje się, że jednak nie jest tak źle. Zobaczcie, jak popularne są u nas kabarety i co nas najbardziej rozśmiesza. Oczywiście gagi sytuacyjne  z życia wzięte. Bo przecież umiemy się śmiać z siebie samych. No nie wszyscy, ale znaczna większość, na pewno to potrafi. I tutaj też podam przykład z mojego życia i moich nieodłącznych bohaterek wpisu czyli Magdy i Renaty, z którymi wybrałam się na Kabaret Hrabi. Byłyśmy ucieszone, że udało nam się zdobyć bilety. Przyszłyśmy do Relaxu (tam był występ) i od wejścia zauważyłyśmy, że kręci się tam dużo dzieci. Ja pomyślałam sobie, że pewnie rodzice zabierają dzieci na kabarety i przestałam się nad tym zastanawiać. Usiadłyśmy na swoich miejscach i zaczęłyśmy przeglądać folder, który dostałyśmy przy wejściu. I nagle Renata mówi: Zobaczcie, na co przyszłyśmy. A tam jak wół było napisane: „Hrabi dzieciom”. Ha ha ha, poszłyśmy na występ dla dzieci i chyba, to nas najbardziej rozśmieszyło. Także, najlepiej człowiek ubawi się z rodakiem. W tym wypadku, z rodaczkami.

Ale pomijając już temat smutku czy radości, jesteśmy fajni też z innych względów. Jesteśmy pomocni. Wielu naszych fatalistów, zarzuca nam, że jesteśmy dobrzy tylko przy wielkich kryzysach, tak jak ostatnio przy powodzi. Ale to nieprawda, znam wielu ludzi dobrej woli, którzy po cichu i bez rozgłosu pomagają innym. I nie są to osoby z pierwszych stron mediów. Są to zwykli ludzie, którzy prowadzą schroniska dla zwierząt, odwiedzają starszych, schorowanych ludzi, dzielą się chlebem z bezdomnymi, organizują lokalne zbiórki czy mecze charytatywne. A ci, którzy nie angażują się osobiście, kiedy trzeba, dadzą pieniądze czy rzeczy materialne na rzecz konkretnej organizacji czy bezpośrednio osobie potrzebującej. Oczywiście najwięcej charytatywnych akcji widać w grudniu i styczniu, ale uwierzcie mi, jest tego całe mnóstwo i to przez cały rok. Polacy pomagają nie tylko rodakom, ale i ludziom z innym krajów również. I znowu, nie mówię o wielkich akcjach, takich, jak były po wybuchu wojny na Ukrainie. Są inne, o których nie przeczytacie na pierwszych stronach portali internetowych. I osobiście uważam, że to dlatego, że wielu ludzi na co dzień czyni małe dobro i kiedy dochodzi do jakiejś kryzysowej sytuacji są gotowi czynić większe, które jest widoczne, bo scala większość narodu.

Oczywiście nie da się być długi czas na wysokich obrotach i z czasem impet pierwszej pomocy maleje, ale pomyślcie sobie, co by było, gdyby w ogóle tego zrywu nie było. Pomyśleliście? Rozpacz, prawda?

Dlatego lubię nas za to, że jesteśmy pomocni.

Z moich osobistych doświadczeń, mam w pamięci takie wydarzenie. Stanęłam samochodem na pierwszym lepszym parkingu, a z pod maski wydobywały się kłęby pary. Ledwie podniosłam tę maskę, a już stało przy mnie dwóch panów z betoniarki i zaoferowało pomoc. Nie musieli, a ja o nic nie prosiłam. Po prostu byli na miejscu i postanowili pomóc.

Dlaczego jeszcze nas lubię? Pewnie, to co napiszę może już być w zaniku(bo Internet pochłonął młode pokolenie), ale jednak jeszcze to widać. Każdy z nas zna jakiegoś pana Waldka albo panią Basię, która pracuję gdzieś tam i może nam w czymś pomóc. To znaczy, w Polsce można zawsze z kimś coś załatwić. Jeśli nasz przyjaciel potrzebuje coś załatwić np. w urzędzie (firmie), to okazuje się, że my znamy kogoś w tym urzędzie (firmie), kto może pomóc. I wtedy wykonujemy telefon i przedstawiamy sprawę i ona jest załatwiona. Tak, wiem bez kolejki, ale tu nie chodzi o lekarza tylko, np. o drogę urzędową do załatwienia jakiegoś papieru. A nawet jeśli do lekarza, to czemu by komuś nie pomóc, prawda?

I ostatni przykład tego, czemu lubię siebie i Polaków. Rozejrzyjcie się po swojej społeczności, ale nie tylko po rodzinie i przyjaciołach, ogólnie o ludziach, których znacie nie tylko z widzenia, ale i tych z widzenia również. Dopiero z wiekiem zaczęłam doceniać te znajomości ze sklepu czy z kościoła, ponieważ one powodują, że człowiek czuje się związany z miejscem i z konkretnym środowiskiem. I to nie prawda, że Polacy tylko na siebie burczą, potrafią również uśmiechać się od ucha do ucha, uściskać z radości czy uścisnąć rękę, w geście sympatii. I nie wiem, czy będąc Polską żyjącą w innym państwie, czułabym taką przynależność. Najpierw do rodziny, potem do przyjaciół, a na końcu do społeczności.

Lubię nas, po prosu lubię.


Jeśli podoba się Wam mój wpis możecie go udostępnić znajomym.:)


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Wypoczyn w Jastarni - lato 2024 cz.1