Co u mnie słychać?
Dawno nic nie wrzucałam na blog, ale to nie znaczy, że nic się u mnie nie dzieje. Dzieje się dużo i zaraz Wam o tym napiszę.
Po
pierwsze, w końcu po dwóch miesiącach walki z zaziębieniami, gardłem i uchem,
mogę powiedzieć, że jestem zdrowa. Ciekawe tylko, na jak długo? Dla odmiany
bolą mnie stawy kolanowe, ale jak wiadomo, u mnie zawsze coś się dzieje. Jak
nie urok, to ….. wiadomo. Cieszę się, że w końcu spadło trochę śniegu i jest
lekki mróz, bo wytłucze trochę tych zarazków i może będzie mniej chorych wokół
mnie. A nie cieszę się ze śniegu i mrozu dlatego, że właśnie przez to bolą mnie
stawy. Ale wolę to, niż niekończący się listopad za oknem i wieczny katar.
Niestety
mam też zmartwienie, głos odmawia mi posłuszeństwa i mam problem ze śpiewaniem.
A dla mnie to jest tragedia, bo ja kocham śpiewać. Mogę tylko wydawać dźwięki
na niższych tonacjach, przy wyższych bolą mnie struny głosowe. Chociaż dzisiaj
będę wieczorem śpiewać na Mszy Świętej i zobaczę, czy nadal ten problem będzie
występował. Oby nie, bo się załamię. No może się nie załamię, ale będzie mi
trochę smutno. Ale dosyć narzekania, bo oprócz tych bolączek, jest u mnie
całkiem dobrze.
W
tym roku miałam wyjątkowo dużo wolnego, bo ponad dwa tygodnie, więc w końcu się
wyspałam, wyleżałam i odpoczęłam od ciągłego biegania. Oczywiście miałam
bieganie przed świętami, a to na zakupy żywieniowe, a to po prezenty, ale
szczerze mówiąc udało mi się to w miarę szybko ogarnąć. Za to samo przygotowanie
posiłków na Święta, było dla mnie czystą przyjemnością. Zwłaszcza lepienie
pierogów. Odkąd mam maszynę do wyrabiania ciasta, mogłabym je robić codziennie.
I wiecie, że do pierogów można też napchać bigosu i takie też są pyszne?
Uwielbiam pierogi!
W
Święta, jak w Święta, było miło i rodzinnie, nawet się nie przejadłam,
zwłaszcza, że w pierwszy 25 grudnia zrobiliśmy sobie wolne od hucznego
ucztowania, ale i tak mam wrażenie, że dopiero jutro zakończy się maraton
jedzeniowy i wszystko wróci do zwykłej, codziennej normy. Bo wciąż były okazje
do spotkań, a co za tym idzie, do jedzenia. Po raz pierwszy od wielu lat, nie
poszłam na Pasterkę, było to dla mnie coś nowego i dziwnego, zwłaszcza, kiedy o
12:00 zamiast śpiewać w chórze, szłam spać. Z drugiej strony, po raz pierwszy
od wielu lat nie siedziałam na spiętym tyłku, że zaraz będę musiała wyjść z
wigilii, bo próba, bo czuwanie. To oczywiście jest coś wspaniałego i lubiłam to
robić, ale chwilowe odsapnięcie, też było dobre. Może u innych, wieczerza
wigilijna trwa krótko, w mojej rodzinie kilka dobrych godzin, bo jeszcze w
trakcie przychodzi Mikołaj i wręcza prezenty. Wiąże się to z występami dzieci,
które specjalnie na tę okazję szykują piosenki i wierszyki. My, dorośli też
dorzucamy swoje trzy grosze. Taki Mikołaj w połowie wieczerzy, to nie głupi
pomysł, bo przez te półtorej godziny rozdawania prezentów, robi się miejsce na
ciasto i herbatkę. W przerwie między Świętami, a Nowym Rokiem, odpoczywałam ile
się dało, dużo czytałam, ale i spotykałam się z rodziną i znajomymi. Lubię nie
ruszać się z Jabłonny i móc trochę pobyć na miejscu. Sylwester w tym roku
spędzałam w rodzinnym gronie do 12:00, a potem z serialem z Universum X-Man i
też mi było dobrze. Jakoś w tym roku nie miałam ochoty na huczne świętowanie.
Ale było wszystko, co trzeba. Wystroiłam się, było jedzenie i tańce, sala pełna
balonów i nastrojowa choinka, no i na końcu fajerwerki. Ale nie moje, sąsiedzi
kupili, ja tyko je oglądałam.
W
piątek pojechałam do Warszawy dać wykład staruszkom z CPS, ale o tym wykładzie
dam osobny wpis. A piszę o nim po to, żeby powiedzieć, że to był mój pierwszy
pobyt w Warszawie od 20 grudnia. Kocham naszą stolicę, ale czasami lubię
odpocząć od zgiełku i hałasu. Jeszcze jutro jest dzień wolny, a potem do pracy.
Będzie fajnie.

Komentarze
Prześlij komentarz