Mama

 


Wczoraj minęła 10 rocznica śmierci mojej mamy. Każdego dnia dziękuję za nią Panu Bogu, za to, że miałam tak dobrą matkę. Zwłaszcza, że ja nie byłam łatwym dzieckiem. Z perspektywy czasu widzę, jak mocno i wielokrotnie ją raniłam, a ona za każdym razem mi wybaczała. Czasu nie cofnę, nic już nie zmienię, mogę jej teraz tylko dziękować modlitwą i myślami. Była dobrym człowiekiem, cicha i spokojna. Bardzo rzadko podnosiła głos. Podobno była bardzo wesoła i była duszą towarzystwa, niestety kiedy dorastałam, to tego nie widziałam, ponieważ bardziej skupiałam się na utrudnianiu jej życia niż na tym, jaka jest. A potem depresja wzięła nad nią górę i radość czy śmiech, rzadko już gościł na jej twarzy. POCHP- jeszcze bardziej ją zmieniło. Niedotlenienie i wysiłek włożony w oddychanie robił swoje. Mama zamilkła, mało mówiła, a ja traciłam czas na ucieczki przed jej chorobą i sama też miałam głęboką depresję. Jako matka i córka, nie znałyśmy się. Byłyśmy tak różne, że bardziej się nie da. Ona chciała, żebym była damą z koralami, a ja wolałam wisieć do góry nogami na drzewie. Ona chciała, żebym była elegancka, a ja wolałam dresy. Kilka lat temu w kinie puszczano film "Lady Bird",  który opowiadał o trudnej relacji matki z córką. Były tam kłótnie, które nie miały końca, zacietrzewienie nastolatki i cierpliwość dorosłej osoby. Pamiętam, że wyszłam z seansu i powiedziałam do przyjaciółek, że to jest film o mnie i mojej mamie. Potem jako dorosła osoba borykałam się z jej chorobami, co było trudne i mam wrażenie, że nie udało mi się do końca zdać egzaminu z opieki nad nią. Ale nie mam wyrzutów sumienia, bo wtedy wszystko, co robiłam, uważałam za słuszne. 



Oczywiście, to nie było tak, że wciąż żyłam z nią, jak pies z kotem. Tylko wiecie, te trudne rzeczy zawsze wychodzą na pierwszy plan.

A co było między nami dobrego?

Mama miała najlepsze teksty chorego człowieka, jakie poznałam. Boki zrywam do dzisiaj. Ona też się niekiedy z nich śmiała.

Dużo rozmawiałyśmy, zawsze mogłam zadać jej nawet najgłupsze pytanie.

Lubiłam przychodzić do niej i kłaść się na jej nogach albo brzuchu, żeby mnie głaskała po głowie.

Nauczyła mnie gotować, chociaż sama nie przepadała za staniem w garach.

Nauczyła mnie, mimo oporu z mojej strony, jak być elegancką i dobrze się ubierać. 

Obie uwielbiałyśmy mieć pomalowane paznokcie. 

Nauczyłam się, że należy chodzić do fryzjera i mieć na ważne okazję fryzurę. (Ostatnio, to zaniedbałam). 

Dzięki niej pokocham obcasy.

Była  pierwszym dorosłym recenzentem moich powieści i felietonów. 

Pozwoliła mi być tym, kim chcę.

Obie lubiłyśmy słuchać radia czy rozwiązywać krzyżówki.

Dzięki niej dużo czytam. Ale daleko mi do niej, bo ona pochłaniała książki w ilości hurtowej.

Nauczyła mnie, że trzeba pomagać ludziom. Prowadziła otwarty dom pełen gości.

Z perspektywy czasu widzę również, że mimo pozornej porażki w moim wychowaniu, udało jej się mnie dobrze wychować. A co ciekawsze, widzę ją teraz  w sobie. W zachowaniu, gestach, w sposobie bycia, a co "najgorsze", przytrafiają mi się nawet cekiny na ubraniu. Ona uwielbiała błyskotki. Ja niekoniecznie, ale czasami kupię sobie coś, a la mama. 

Nie ma jej od 10 lat, ale dla mnie wciąż jest.


2010 rok, dwa lata przed śmiercią, już bardzo mocno chora.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka