Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.1
Wyjechałam tylko na trzy dni, ale były one tak intensywne i pełne wrażeń, że nie dam rady wszystkiego wcisnąć w jeden post. Będą cztery.
Ten,
w którym opowiem Wam o Kórniku (to nie jest błąd, naprawdę piszę się nazwę tej
miejscowości przez „ó” zamknięte) oraz Międzyrzeczu, drugi będzie dotyczył Berlina,
trzeci Poczdamu, a czwarty moich przygód związanych z alergią. Zapraszam do
czytania i oglądania zdjęć.
………………………………………………………………………
Nie
znam zbyt dobrze zachodniej Polski, więc ucieszyłam się, że na naszej wycieczce,
oprócz niemieckich miejscowości, będziemy jeszcze w Kórniku i Międzyrzeczu.
Cieszyłam się również na samą podróż autokarem, ale niestety pędziliśmy
autostradą, więc widoki były dość monotonne. Sama podróż oczywiście cudowna, bo
w doborowym towarzystwie. No i byli też uczniowie, ale o nich pisać nie będę.
Pierwszy
przystanek mieliśmy w wyżej wymienionym już przeze mnie Kórniku, a dokładniej
mówiąc w zamku należącym kiedyś do rodów Górków i Działyńskich. Jednak jego
ostatnim właścicielem był siostrzeniec Tytusa Działyńskiego, Władysław
Zamoyski. Natomiast Władysław Zamoyski nie miał dzieci, więc przepisał majątek
narodowi polskiemu. Po II wojnie światowej zamek przejął PAN. I dobrze, bo
inaczej wszystko by w czasie komunizmu zmarniało. Zamek jest wybudowany w neogotyckim
stylu, ale widać również wpływy orientu. Arabskie napisy, łuki w oknach czy na
kolumnadach, a wśród różnego rodzaju zbroi i broni można było obejrzeć sobie
maczugę perską z XIX wieku. Mnie najbardziej podobała mi się wystawa pamiątek z
Australii, na której mogłam popatrzeć na wypchanego dziobaka czy pancernika.
Oprócz tego widziałam bumerangi i naszyjnik z…. ludzkich zębów. Pan przewodnik
był bardzo szczegółowy i opisywał niemalże każdy sprzęt, obrazek i postaci na
obrazach, ale w „australijskim zakątku” byliśmy bardzo krótko, co chyba
wszystkich rozczarowało. Oprócz tego pomieszczenia podobał mi się jeszcze stół
podzielony na szesnaście części, a każda zrobiona z sęków innego drzewa. Zaskoczyć
może jeszcze jeden zabytek i to bardzo stary, bo mający ok. 2000 lat. W jednym
z pokojów znajduję się mozaika z Pompejów. Ciekawe? Bardzo.
I
tu zrobię mały wtręt.
Często
wydaje nam się, że ziemie polskie były takie zaściankowe i że Polacy zamknęli
się ksenofobicznie w swoich granicach i już. A jest to nieprawda. (Oczywiście
kiedyś tylko szlachta i kupcy mieli czas i pieniądze na podróżowanie). W wielu
miejscach znajdziemy pamiątki po wojażach naszych przodków. W Jabłonnie na ten
przykład mamy chiński pokoik z pamiątkami z tego kraju. A jeden z członków rodu
Radziwiłłów wiózł mumię z Egiptu, ale z powodu sztormu i obawy, że to Pan Bóg
się gniewa za tę wywózkę, wrzucili ją do morza. Ot, taki malutki wtręt.
Potem
pojechaliśmy do miejscowości Międzyrzecz, gdzie zwiedziliśmy niemieckie bunkry,
zbudowane na zlecenie Hitlera. Międzyrzecz był kiedyś przy granicy z Polską i
dlatego führer
nakazał zrobić tam potężne umocnienia. Nasza wycieczka nie miała wykupionego
pełnego zwiedzania obiektu obronnego, ale już samo zejście do wnętrza bunkra
robiło wrażenie. Wrzucam Wam link, jeśli ktoś byłby zainteresowany odwiedzeniem
tego miejsca: https://bunkry.pl/
Znalazłam się w czeluściach
ziemi, ale nie czułam tego, gdyż było wiele
dużych pomieszczeń, więc nie miałam uczucia klaustrofobii. Pan przewodnik
opowiedział nam o przeznaczeniu poszczególnych segmentów bunkra, oraz o tym, że
kiedy te umocnienia niszczały (nikt nie był ich właścicielem), ludzie urządzili
tutaj sobie na przykład śmietnik, a poza tym znaleźli się też tacy, którzy
zorganizowali w nim wesele. Dlatego można po drodze znaleźć na ścianie takie
napisy, jak: do sali wytrzeźwień. W
związku z tym, że w bunkrze można łatwo się zgubić, pomyślałam sobie o tych
osobach, które wypiły na takim weselu za dużo alkoholu i zasnęli gdzieś w
czeluściach podziemi. Zastanawiam się, co czuli po przebudzeniu. Pewnie wpadali
w panikę.
Co ciekawe, bunkry
nie są niezamieszkane, mają tam dom nietoperze. Miałam szczęście widzieć kilka
z tych małych potworków. Niestety zdjęcie nie jest zbyt wyraźnie, bo nietoperek
zlał mi się z sufitem.
I jak wiecie, mnie zawsze interesują dziwne lub śmieszne zjawiska, wydarzenia lub miejsca i tutaj zastanowiłam się nad jedną, niereformowalną czynnością ludzką. Chodzi o rzucanie monet na szczęście. Ja nie praktykuję takich zwyczajów, ale rozumiem je, jeśli dotyczą jakiejś romantycznej fontanny czy studni. Ale kratka ściekowa w poniemieckim bunkrze!, to chyba jest jednak gruba przesada. I jeszcze jedna rzecz zwróciła moją uwagę. Oczywiście, jak to w muzeach bywa, można było sobie kupić jakieś pamiątki. I naprawdę nie spodziewałam się magnesu z Hitlerem. Kupiłam go tylko dlatego, że pewien młody człowiek interesuje się II wojną światową i dla niego nie będzie to głupia zabawka, a skarb historyczny.
Po tym zwiedzaniu, pojechaliśmy już do Słubic na nocleg. Stamtąd następnego dnia ruszyliśmy do Berlina, ale o tym w następnym odcinku. Bardzo dziękuję wszystkim, którzy dotrwali do końca.

























Komentarze
Prześlij komentarz