Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.4


Z pamiętnika alergika. 

Ostatnia część opowieści z wycieczki nie będzie dotyczyła żadnych atrakcji turystycznych, tylko moich perypetii związanych z alergią.

Jak wiecie choruję na nią od dziecka i bardzo dużo rzeczy mnie uczula.  Na co dzień prawie się nad tym nie zastanawiam i po prostu żyję. Ale kiedy wyjeżdżam w nowe miejsca wszystko może się zdarzyć.

No i się zdarza.

Co tym razem spotkało mnie podczas tego trzydniowego wyjazdu?

Czytajcie.

Od razu informuję, że nie mam do nikogo pretensji i proszę potraktować ten tekst humorystycznie!

Jak zwykle wcześniej dałam spis produktów, których nie mogę jeść, żeby w barze, w którym się stołowaliśmy nie podali mi czegoś, po czym wyrosną mi czułki. Nie pisałam wszystkiego, bo by mi kartek zabrakło, tyle tego mam. Podałam tylko te, których mój organizm na pewno nie zniesie: seler, vegeta i inne poprawiacze smaku, orzechy oraz drób. Myślałam, że starczy. No nie i starczyło. Jak to zazwyczaj bywa, zupy nie jadłam, bo przecież zupa bez selera i vegety nie istnieje. Ale do tego akurat jestem przyzwyczajona. Rzadko zjadam zupę w restauracji. Za to dostałam rybę z ziemniakami i surówką, więc się najadłam. Nie napisałam im nic o jabłkach (bo po co), więc jak wszyscy dostałam sok jabłkowy. Natomiast na drugi dzień dostałam mega naleśnika z serem, do którego pani chciała mi dodać dżem jabłkowy. Na szczęście wcześniej zapytała, czy go chcę. Zamiast niego miałam polewę truskawkową. Ale ja i tak byłam w rozpaczy, bo reszta miała co prawda mielone z vegetą, ale i frytki. Gdybym wiedziała wcześniej o frytkach, darowałabym sobie ten naleśnik. Bo ja nie lubię jeść na słodko. Na słodko, to dla mnie może być deser. Ale panie były tak przesadnie miłe, że nie mogłam nie zjeść tego naleśnika, bo zrobiłabym im przykrość. Potem pani spytała się mnie czy w piątek zjem ruskie pierogi. Powiedziałam, że tak i następnego dnia dostałam bezglutenowe placki ziemniaczane. Ale nimi podzieliłam się z innymi, bo chciałam też zjeść te ruskie pierogi. Tak po prawdzie, to panie były tak spanikowane moją sytuacją, że nawet nie dały mi się rozejrzeć i zastanowić nad tym, czy na stole jest coś, co mogę zjeść. I to mnie zastanawia, bo napisałam im 4 rzeczy, które mi szkodzą, a panika była, jakbym było ich 44. Z drugiej strony panie były tak kochane i miłe, że nie byłam w stanie im się sprzeciwić. Ale niestety ominęły mnie frytki. Zjadłam może ze trzy, resztę żołądka zajmował naleśnik. Tak na marginesie, to ziemniaków też nie powinnam jeść, ale dla frytek gotowa jestem cierpieć. 

Przygody kulinarne, to jedno, ale były też inne. W pokoju hotelowym była wykładzina, a alergia nie lubi wykładziny. Na szczęście była nowa, więc nie zatkało mi nosa na amen. Dodatkowo, po raz kolejny sprawdziła się moja teza na temat tego, że na bank jeśli mam na coś alergię, to ta rzecz (produkt), na pewno do mnie to trafi.

Już tłumaczę o co chodzi. Koledzy, kiedy o tym mówię, nie zawsze mi dowierzają,  ale na tym wyjeździe chociaż niektórzy zobaczyli na własne oczy, że to prawda. Zazwyczaj moja opowieść dotyczy poduszek w hotelach. Zawsze, ale to zawsze, nawet jeśli byłaby to jedyna w hotelu poduszka z pierzem, ona zawsze trafi do mnie. I tak też było. Weszłam do pokoju, od razu pomacałam kołdrę i kiedy poczułam, że jest syntetyczna stwierdziłam, że poduszka pewnie też i jej nie sprawdziłam. Ale kiedy w nocy, po długim dyżurze położyłam na niej głowę od razu wiedziałam, że jest coś nie tak i pierzowa poducha wylądowała w moich nogach. Na drugi dzień pytam się koleżanek i kolegi, jakie mają poduszki, odparli, że normalne, czyli syntetyczne. Kolega miał dwie, więc  na szczęście się ze mną zamienił.

Na drugi dzień zobaczyli i uwierzyli, że rzeczywiście ściągam do siebie rzeczy, które mnie uczulają. To był oczywiście przypadek. Panie w barze nie musiały zapamiętywać, gdzie ja siedzę, w zasadzie mogliśmy zamienić się miejscami, ale traf chciał, że przez trzy dni siadaliśmy na tych samych miejscach. Ja tego trzeciego dnia, nie zwracałam uwagi, co się dzieje na stole, bo prowadziłam dialog pisany z przyjaciółką, ale reszta zauważyła, że jako jedyna dostałam sok jabłkowy, inni mieli pomarańczowy. Ale byli tak kochani, że zamienili butelki, zanim ja to zauważyłam. A potem przyznali mi rację. I ostatni przykład. Niby  nagadałam się o tych alergiach i nagadałam, a potem moja własna koleżanka poczęstowała mnie w autokarze miksem orzechów. Oczywiście ich nie wzięłam.  Ot i taka historyja.

 

I taki tam dopisek:

Naprawdę w kotletach nie musi być gotowych poprawiaczy smaku, żeby jedzenie było dobre.

Zamiast selera można dorzucić więcej pietruszki, to też podkręci smak.

Nie dodawajcie orzechów do tortów i ciast jeśli wiecie, że ktoś z waszych bliskich ma uczulenie. Reakcje mogą być bardzo silne. Ja po laskowych się przyduszam, a po ziemnych boli mnie klatka piersiowa. Włoskie na szczęście mogę jeść – jeszcze.

Nie próbujcie ukrywać przed nami w jedzeniu składników, które nas uczulają. Skutki mogą być opłakane. Ja kiedyś po selerze naciowym myślałam, że zedrę sobie skórę z nóg i podrapię ją od drugiej strony. Tak, jak po zupie z poprawiaczami smaku. Ja tego nie wyczuję na języku, ale reszta mojego ciała po kilku minutach, owszem. I chyba każdy z nas ma jakieś miejsce w ciele, które nas alarmuje o tym, że to co jemy nam szkodzi. Mnie na przykład puchnie od wewnątrz dolna warga. Taka żyła mi puchnie i pulsuje. Albo zaczynają mnie strasznie swędzieć łydki. Wtedy wiem, że muszę odstawić, to co mam na talerzu.

Jeśli alergik nie może czegoś jeść, to nie namawiajcie go na spróbowanie, bo to może  źle się skończyć.

Mnie co prawda nikt nie namawiał, sama zrobiłam piersi z kurczaka z supermarketu, a potem wieczorem byłam już na ostrym dyżurze i przez półtora roku jadłam dziesięć rzeczy na krzyż. Pamiętam, to do dziś i nie chce tego powtarzać.

Zdania typu:

- Nie zjesz tego? A przecież to jest takie dobre? Jak to masz na to uczulenie, na to można mieć uczulenie? Czy ty aby nie przesadzasz? Pieścisz się ze sobą. – takie zdania są nie na miejscu.

Uwierzcie mi, chciałabym wejść do restauracji i nie robić z siebie za każdym razem głupka, pytając o to, co jest w danej potrawie. Dzisiaj na szczęście w wielu restauracjach są wypisane w menu składniki, ale nie zawsze. Jakiś czas temu byłam w indyjskiej knajpie i spodobał mi się z nazwy deser i nawet składniki były wypisane, więc chciałam go wziąć. Ale coś mnie tknęło i zapytałam się, czy są w nim orzechy. No oczywiście, że były, nie wzięłam.

Jeśli alergik mówi, że ma uczulenie na kota, to naprawdę na każdego, i Twój kiciuś też nas dobije. W moim przypadku lepiej znoszę te koty, które biegają po podwórkach, najgorzej jest z tymi z bloków. I owszem możemy przyjść i zrobić Wam przyjemność, ale potem my będziemy mieć przez dwa kolejne dni nieprzyjemność egzystencjalną w nosie i oczach.

Także proszę Wam, miejcie do nas cierpliwość i wyrozumiałość.

Czasami niektórzy uważają, że jesteśmy wybredni, nie jesteśmy. Po prostu nie możemy jeść czy przebywać w miejscach, w których wy przebywacie.

A o pyłkach, kurzach i zapachach, to już nie wspomnę, bo to jest rzeźnia dla naszych oczu, nosów, twarzy, gardła, a nawet uszu.

Dlatego, ja najbardziej lubię jesień i zimę, wtedy odpoczywam. Bo nawet wyfiokowane panie w tramwaju zamykają swoje zapachy pod ciepłymi płaszczami i kurtkami. Ale w sobotę jedna dopadła mnie w kinie, więc musiałam się przesiąść dalej. W innym przypadku nie wiedziałabym już co się dzieje na ekranie, tylko skupiałabym się, jak nie oddychać i się nie udusić.:) I najgorszy prezent jaki możecie dać alergikowi z nadwrażliwością na zapachy, to perfumy, albo intensywnie pachnące mydło lub krem. Lepiej za te pieniądze kupcie voucher, wtedy sami wybierzemy, co dla nas jest dobre.

I taka humoreska na koniec. Czyli mój babol słowny.

Usiadłam sobie w ławce w kościele i jak wiadomo zaczęli się przysiadać ludzie, w tym mocno wyperfumowana pani. Nie dałam rady wysiedzieć koło niej nawet pięciu minut. A że siedziałam w środku, musiałam ją przeprosić, żeby wyjść. No i powiedziałam do niej:

- Przepraszam, muszę wyjść, bo strasznie pani pachnie.

I poszłam sobie. Dopiero potem uświadomiłam sobie, swoje faux pas językowe. Strasznie a intensywnie, to jednak jest różnica.

Jedyne, co mam na swoje usprawiedliwienie, to że jak mnie taki zapach znokautuje, to przestaję racjonalnie myśleć.

I tym pozytywnym akcentem kończę cykl wyjazdowy.



*Zdjęcie spod Domu Kultury w Kórniku


Powiązane linki:

https://zprzymruzeniemoczu.blogspot.com/2024/10/wycieczka-do-berlina-poczdamu-i-nie.html

https://zprzymruzeniemoczu.blogspot.com/2024/10/wycieczka-do-berlina-poczdamu-i-nie_14.html

https://zprzymruzeniemoczu.blogspot.com/2024/10/wycieczka-do-berlina-poczdamu-i-nie_15.html


Komentarze

  1. Te jestem alergikiem pokarmowym i chemicznym. Najbardziej uczulają mnie orzechy ziemne, ostre przyprawy, cytrusy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Łączę się z Tobą w cierpieniu. Wiem, jak to jest nie móc czegoś zjeść albo dotknąć:(

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka