Gorączka sobotniej nocy
W tę sobotę poszalałam z przyjaciółkami. Może nie było to najmądrzejsze, zważywszy na to, że wróciłam o pierwszej w nocy w sobotę z trzydniowej wycieczki, sztywna od wysiłku fizycznego oraz wrażeń i kolejna noc zarwana mogła mnie wykończyć. Ale skoro do Was piszę, to znaczy, że przeżyłam. I nie żałuję tego wypadu w miasto. A co ciekawe, to wcale nie była Warszawa. Balety odbyły się w Legionowie. Umówiłyśmy się na kolację, kino i tańce w ratuszowej dyskotece. Czyli na bogato.
Kolacja, jak kolacja, wszystkie wzięłyśmy placki
ziemniaczane, tylko każda z innymi dodatkami. Ja wybrałam sos grzybowy i był
pyszny.
Co do filmu, to A. kupiła bilety bez konsultacji z nami i
oznajmiła, że idziemy na horror. Ja i M. przypomniałyśmy jej, że my horrorów
nie lubimy, na co A. odparła, że czasami trzeba spróbować obejrzeć coś innego
niż zwykle. Upewniłyśmy się zatem, czy horror nie jest o duchach. Nie jest.
Kiedy dowiedziałam się jaki ma tytuł, powiedziałam że słyszałam o nim i że
postanowiłam na niego nie iść, bo jest ohydny. I, że podobno ludzie wychodzą z
kina w trakcie projekcji. To prawda. Na naszym seansie wyszły dwie osoby. I to
w "najlepszym" momencie.
Ale skoro bilety zostały kupione, to poszłyśmy.
Body horror "Substancja" z Demie Moore odmienił moje
życie na zawsze.
Jeżeli go jeszcze nie widzieliście, to idźcie koniecznie do kina.
Też wyjdziecie odmienieni. Film jest ohydny, obrzydliwy i okropny, ale bardzo
dobry... do ostatnich 10 minut. Ostatnie sceny spędziłam na śmianiu się do
rozpuku i trwało to, jeszcze jakiś czas po skończonym seansie. Tutaj nie
będę tego filmu recenzować, bo mam jeszcze balety do opisania, ale na pewno
poświęcę mu osobny wpis. Ze spojlerami.
Inaczej się nie da wytłumaczyć, z czego ryłam się do łez. Nawet tańcząc na
parkiecie przypominałam sobie poszczególne sceny i parskałam śmiechem. Z resztą
M. też, ale A. powiedziała, że chce go jak najszybciej zapomnieć.
Ale, ale. Po jedzonku i kinie przyszedł czas na tańce. I powiem
Wam, że miałam ogromne obawy, żeby tam iść. Po pierwsze, od dawna nie byłam w
dyskotece, po drugie nie piję od lat alkoholu i dyskoteka na trzeźwo była dla
mnie nowością. Trzecia obawa dotyczyła wieku innych bawiących się osób. I chyba
to było dla mnie największym zaskoczeniem. Ponieważ spodziewałam się małolatów,
a tymczasem większość osób była w moim przedziale wiekowym. No może przesadzam,
ale większość ludzi miała od 35 do 50 lat. Była też starsza para około
siedemdziesiątki i kilkoro małolatów, ale nie nieletnich, raczej dwudziesto- paroletnich. A kiedy usłyszałam „Bania u
Cygana”, to już wiedziałam, że jestem w „domu.” Moja muzyka, moje dźwięki i mój
taniec. A. ostrzegała nas wcześniej, że tam często grają disco polo, ale chyba
tylko do 23:00, bo o tej mniej więcej dotarłyśmy do dyskoteki. Z disco polo
puścili dwa utwory, a reszta w większości, to był hause lub muzyka taneczna. A
czasami oba gatunki zmiksowane razem. I jak weszłyśmy na parkiet, tak z niego
zeszłyśmy dopiero, jak przestała grać muzyka. Czyli o 3:00 rano. Oczywiście kilka
razy zrobiłyśmy sobie przerwę, na wypicie czegoś, czy w moim przypadku również
z powodu bólu nóg, ale i tak dawno tyle nie tańczyłam. Bawiąc się na parkiecie
przyglądałam się z ciekawością ludziom, którzy szaleli obok mnie. W co byli
ubrani, jak tańczyli i czy dobrze się bawili. Co do ubiorów, to było różnorodnie.
Od cekinowych sukienek karnawałowych, po panie w dżinsach i sweterkach. Od
porządnie wymodelowanych włosów po luźno zwisające. Od panów ubranych, jak na
wesele po tych, którzy grzali się w swetrach.
Jednak najbardziej przypatrywałam się dwóm kobietom. Niższym ode
mnie, drobnym, z tym, że jedna była młodsza a druga starsza. I patrzyłam na
pewien, wcale nierzadki widok. Otóż ta młodsza wciąż miała wianuszek adoratorów
wokół siebie, gdy tą drugą nikt się nie zainteresował. Szkoda mi było tej
drugiej, kiedy wciąż zostawała sama na parkiecie. Potem zauważyłam, że jeden
koleś poprosił ją do tańca, ale słownie jeden. Co do moich innych obserwacji, to
na parkiecie szalał uśmiechnięty, wysoki grubasek, który śmiesznie tańczył. Ale
nie beznadziejnie, po prostu dobrze się bawił. Ja też się dobrze bawiłam,
chociaż sama. No z moimi przyjaciółkami, ale sama. No rozumiecie, prawda? Ale
postanowiłam następnym razem się poprawić, ponieważ dopiero w domu zdałam sobie
sprawę z tego, że wielu facetów po prostu chciało potańczyć z dziewczynami i
wyrywali je na parkiecie, jak leci. Dla samego tańca. Ja niestety dawno
wypadłam z rynku damsko – męskiego i chyba zapomniałam, jak się tańczy z
chłopakami. Obawiam się, że ja bym prowadziła. No i wolałabym nie trafić na
kogoś tak pijanego, że ledwo trzyma pion. Pamiętam, że w przwszłości takich często do mnie
ciągnęło. Ale żeby nie było, pod koniec dyskoteki zostałam wyrwana do tańca
przez…, kobietę. Bardzo ładną kobietę muszę przyznać, która fajnie tańczyła.
Myślałam, że była strasznie pijana i nie za bardzo zdawała sobie sprawę, co
robi, ale M. powiedziała, że obserwowała ją wcześniej i ona nie była pijana. No
nic, a bo to raz się z babą tańczyło?
I na koniec. Dawno nie byłam w dyskotece, ale pod pewnymi
względami nic się nie zmieniło. Jak zwykle, jako niższa osoba zarobiłam w głowę
łokciem od wysokiego chłopa. Jak zwykle koło mnie musiała tańczyć zakochana
para, która świata poza sobą nie widziała i ładowała mi się wciąż na plecy. To
jest klasyk każdej dyskoteki. Kiedyś w Hadesie na rokotece, przy chard rocku
czy nawet metalu taka para szalała obok mnie i też wpadała na mnie co chwilę.
Dlatego używałam łokci, niestety ci w Legionowie byli chyba nie tylko
zakochani, ale nieczuli na kuksańce, musiałam się usunąć. Poza tym, babeczka
tak ostro pachniała, że i tak musiałam przenieść się w inne miejsce. Ale moje
łokcie jeszcze nie raz pracowały tej nocy.
Nie powiem, że czułam się, jak nastolatka, bo nie. Ale jak dobrze wybawiona rycząca czterdziestka. Tak. Tak dobrze się bawiłam.
Trzeba w życiu trochę poszaleć :)
OdpowiedzUsuńTo prawda, czasami trzeba:)
Usuń