Substancja


Na wstępie ostrzegam, że będą spojlery, więc jeśli ktoś chce iść na ten film niech uważa przy czytaniu. Ale dam znać, kiedy zacznę zdradzać co ciekawsze momenty tej produkcji.
Na początek będzie ogólna recenzja.
"Substancja", to nie jest film dla każdego. Sklasyfikowano go, jako body horror, chociaż ja nie nazwałabym go horrorem. Niestety nie nazwałabym go też thrillerem. Ogólnie włożyłabym go na półkę pod nazwą ohydny, ale dobry. Przed seansem dowiedziałam się również, że ludzie wychodzą podczas projekcji. Okazało się to prawdą, kiedy ja byłam na filmie, wyszły dwie osoby. A szkoda, bo potem było tylko śmiesznie, w sam raz żeby rozładować napięcie poprzednich godzin akcji.
Teraz trochę konkretów, ale bez  zdradzania większych smaczków. 
"Substancja" opowiada o podstarzałej gwieździe Elizabeth, w którą wcieliła się Demie Moore. Kobieta w dniu swoich 50 urodzin zostaje zwolniona z pracy i zostaje z niczym. Czuje się stara i nikomu niepotrzebna, dodatkowo miała wypadek samochodowy. Na szczęście wyszła z niego cało i... Po powrocie do domu znajduje w kieszeni pendriva, który podłącza do telewizora. Dowiaduje się z niego, że może znowu przeżyć młodość i że istnieje na to sposób. Elizabeth zgadza się na to i dostaje "substancję," która ma odmienić jej życie. A dokładniej stworzyć jej młodszą wersję Sue, którą zagrała Margaret Qualley. I tu spokój w filmie się kończy, a zaczyna body horror. Ponieważ obie kobiety są jednością, to powinny zachować między sobą równowagę, którą młodsza wersja łamie. A co z tego wynikło, musicie sami zobaczyć. I jeszcze możecie czytać dalej, bo jeszcze nie będę spojlerować, a raczej analizować przemijanie. Zanim jednak to uczynię, powiem jeszcze, że zapomniana trochę Demie Moore pokazała swój bardzo dobry warsztat aktorski. Była po prostu świetna w roli, którą zagrała.
No i przechodzę do analizy.
Muszę powiedzieć, że to dobry film dla ludzi po czterdziestce, którzy być może czują się już starzy i niepotrzebni. Obiecuję, że wyjdziecie z kina 20 lat młodsi😎. Którzy widzą, że zaczynają odstawać od młodszych kolegów z pracy, zwłaszcza w zawodach, gdzie wiek ma znaczenie. Ja nie mam tego problemu, bo ja się nie starzeję 😂, nie można się zestarzeć wśród nastolatków. Żarcik. 
Już na poważnie. Jak napisałam wyżej, to dobry film dla osób w kryzysie czterdziestolatka i dalej. Bo i ciało już nie takie, jak kiedyś i strzyka człowieka w biedrze. Bo już łapie poobiednia drzemka, a kiedyś to człowiek nie pamiętał kiedy spał. Bo okulary trzeba na nos włożyć albo aparat słuchowy do ucha itd. A najgorsze, że człowiek czuje się młody, prężny i gotowy na wyzwania, a tu mu mówią dziadku. Dziadek? Jaki dziadek? Przecież dopiero miałem 20 lat. Ech. To może załamać. 
Tak może, ale tylko osoby, które nie są w stanie zaakceptować swojego przemijania. I wtedy tylko cienka linia oddziela taką osobę od kupienia "Substancji", której efekty mogą okazać się gorsze od spokojnego przemijania. 
I tu zacznę spojlerować. Nie czytajcie, jeśli chcecie mieć niespodziankę na seansie.
Jednym z niedociągnięć filmu było moim zdaniem to, że nie zostało powiedziane czy obie kobiety pamietają to, co robiły, kiedy przyszła ich kolej na życie. Nie pomyliłam się, chodzi o życie. Sue wyszła z ciała Elizabeth, przez.... plecy. I ich życie wyglądało tak, że jedna leżała bez życia przez tydzień, karmiona przez kroplówkę z substancjami odżywczymi, a potem była zamiana. Z tym, że tylko Elizabeth mogła żyć bez przeszkód i mogła w każdej chwili uśmiercić swoją młodszą wersję. Za to Sue musiała każdego dnia stabilizować się płynem z rdzenia kręgowego z ciała Elizabeth. No i ta małolata znudziła się zamianami, więc przekroczyła granicę 7 dni i nie obudziła starszej wersji. To spowodowało, że Elizabeth zaczęła się szybciej starzeć. Starsza kobieta, kiedy zobaczyła deformację swojej ręki, chciała przerwać eksperyment, ale... wygrała chęć przeżywania ponownej młodości. W efekcie i ostatecznie stała się wysuszoną (chyba) dwustulatką. Ale bardzo żywotną (co było już groteskowe). A to wszystko przez to, że Sue była nienasycona życiem i nie budziła swojej starszej wersji. I  w tym momemcie zaczęła się jatka rodem z Tatantino i już nie było straszno, tylko straszno- śmieszno. Zwłaszcza, kiedy z Sue wyszła kolejna wersja jej i Elizabeth. Wyszedł potwór. Kiedy go zobaczyłam, mało nie pękłam ze śmiechu. Śmiałam się jeszcze długo po zakończeniu filmu, a nawet ponownie w tę sobotę, kiedy z przyjaciółką ponownie go wspominałyśmy.
A jaki z tego morał? Lepiej pogódź się ze sobą i swoim wiekiem zanim wyjdzie z ciebie potwór.

Ps. Film ma dużo golizny, ale o dziwo w ogóle się na nią nie patrzy, bo ważniejsza jest akcja filmu. No chyba, że na cycka w ostatnich minutach filmu. Ale po prostu nie da sie go ominąć. Ja wtedy już w ogóle padłam ze śmiechu. Tylko fakt, że było to miejsce publiczne powstrzymało mnie przed turlaniem się po ziemi.

Ps. To nie jest film dla osób o słabych nerwach.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka