Święty Piotr
Jak zwykle we Wszystkich Świętych dzielę się z Wami moimi „znajomościami” w niebie. Ale dzisiaj nie będę pisać o kilku postaciach, a o jednym konkretnym człowieku. O świętym Piotrze, który jest mi od lat najbliższy i jak już pisałam kiedyś w podobnym wpisie, czy On tego chce czy nie, ja go uważam za mojego przyjaciela. Dla mnie poza Matką Bożą, postać numer jeden wśród świętych.
Nie
wiem kiedy się ta przyjaźń zaczęła, ale to było lata temu, kiedy stwierdziłam,
że jest dla mnie dobrym patronem. A może to było wcześniej, hen, hen dawno temu,
kiedy to oglądałam i czytałam „Quo vadis”?
A
może po książkach „Wielki Rybak” czy też biografia „Neron”, w którym również
był umieszczony wątek św. Piotra. Nie wiem kiedy to się zaczęło, ale było to
dawno. Trudno oczywiście mówić o przyjaźni od samego początku. Kiedy byłam
małolatą czy też młodą dorosłą, po prostu ciekawiła mnie ta postać nie w Piśmie
Świętym, ale właśnie w beletrystyce czy też biografii. Dopiero potem, kiedy
częściej zaczęłam sięgać po Biblię przyjrzałam się św. Piotrowi lepiej. Bardzo
mi też pomógł wykład o. Szustaka pod tytułem „Spowiedź św. Piotra.” Ale tak
naprawdę nie chodzi o to, ile o nim książek przeczytałam, ale o to kim on jest
dla mnie osobiście. Zanim jednak do tego przejdę, w skrócie napisze o nim kilka
słów.
Święty
Piotr był rybakiem i to chyba wszyscy wierzący wiedzą, którego Pan Jezus
powołał do łowienia ludzi, co czynił aż
do śmierci. Ale po drodze św. Piotr zaliczył kilka upadków, a największym z
nich było zaparcie się Pana Jezusa. On, który zapewniał, że pójdzie z Nim na
śmierć, powiedział, że Go nie zna. No nic tylko pójść i się załamać. Św. Piotr
zapłakał, żałował tego, ale czasu nie da się cofnąć. Kiedy Pan Jezus umarł na
krzyżu, dla św. Piotra wszystko było skończone, więc powiedział do kolegów, że
idzie na ryby. Może w pracy chciał znaleźć ukojenie, a może zwątpił w
zbawienie? Nie wiem, nie jestem teologiem, ale wiem, że na te ryby poszedł
razem z kolegami. I tam spotkał Jezusa Zmartwychwstałego. Kiedy św. Piotr to
odkrył rzucił się w ciuchach do wody i popłynął do brzegu. Oszalał z radości,
ale też wiedział, że może nie być lekko, bo pamiętał, że się Go wyparł. Karty
Pisma Świętego nie mówią nam nic o wyrazie twarzy Piotra, ani tego o czym mógł
myśleć czy mówić zanim Pan Bóg zapytał się go trzykrotnie: „Piotrze, czy mnie
miłujesz?” Czy kiedy wyszedł z wody i przypomniał sobie, co zrobił, czy wahał
się podejść do Pana Jezusa, czy płakał, czy próbował się tłumaczyć, czemu tak a
nie inaczej postąpił? Tego nie wiem, Wiem jedno – Pan Bóg mu z marszu
przebaczył, mało tego postawił go na czele Kościoła. I to ten wątek zaparcia
się i Bożego przebaczenia jest dla mnie najważniejszy, ale o tym będę pisać za
chwilę. Potem Św. Piotr po Zesłaniu
Ducha Świętego z mocą przemawiał do tłumów, siedział w więzieniu, w cudowny
sposób został wypuszczony, potem powędrował do Rzymu, w którym zginął przez
ukrzyżowanie. Ale czuł się niegodnym wisieć na krzyżu jak Pan, dlatego został
ukrzyżowany do góry nogami. Jest wielkim świętym chrześcijan, pierwszym
Apostołem i papieżem i wydawać by się mogło, że zwykły człowiek nie może się z
nim zaprzyjaźnić. A jednak można, bo był zwykłym człowiekiem i jest bardzo
dobrym patronem dla zwykłych ludzi.
Jak
czasami sobie o nim myślę, to staram się go „uczłowieczać”. To znaczy wyjąć go
z obrazów i rzeźb ustawianych na postumentach, jako nobliwego i poważnego
starca i pomyśleć o tym, jaki on mógł być w swojej codzienności. Bo, to że Pan
Jezus postawił go na czele Kościoła, to jedno, a że był człowiekiem słabym, to
drugie. W filmach czy książkach św. Piotr często pokazywany jest, jak na tych
obrazach i rzeźbach, jako pompatyczny starzec, mówiący w pompatyczny sposób i…
nieomylny. Tymczasem, według opowieści pierwszy papież uciekał z Rzymu, bo
wiedział, że tam go czeka śmierć. Ale spotkał Pana Jezusa po drodze i zapytał
się go: Quo vadis Panie, a Pan Bóg mu odparł: Skoro ty wychodzisz z Rzymu, to
ja idę umrzeć po raz drugi. I Piotr zawrócił, żeby skończyć tam swoje życie. Innym, mocno przemawiającym
do mnie wątkiem, tym razem wziętym nie z tradycji, a z Dziejów Apostolskich
jest ten moment, kiedy św. Piotr siedzi w więzieniu i przychodzi do niego anioł
i go wypuszcza. Ciekawie to opowiedział o. Szustak, bo w sposób bardzo życiowy
i naturalny. Że, jak Piotr znalazł się poza murami więzienia od razu poszedł do
znajomych, ale ci nie dowierzali, że to on stoi za drzwiami i go tam przez
chwilę trzymali. I nie wierzę, że św. Piotr się nie denerwował, że zaraz straże
go znowu zgarną. Pewnie się lekko niecierpliwił.
Albo
ten skok w ubraniu z łodzi i popłynięcie do Pana Jezusa. Był pół nagi, po co
się ubierał i skakał do wody. Czemu nie dopłynął z resztą do brzegu. Przecież
oni tak zrobili? Zawsze mnie to zastanawia? I raz, pewnie nie wiedział z tej
radości, co robi, dwa, nie chciał stanąć przed Panem Bogiem nago, trzy, nie
wiedział, co robi, był niecierpliwy i chciał, jak najszybciej wyjść do Pana
Jezusa. No właśnie. Ale, ale, nie
traktujcie moich wypocin, jak jakiegoś teologicznego wykładu, bo ja piszę tylko
swoje mocno, laickie przemyślenia.
W
każdym razie, jak pisałam wyżej, najbardziej mną wstrząsa (w sposób pozytywny)
zaparcie się Piotra i przebaczenie Pana Boga. I to jest najważniejsza część
mojej przyjaźni ze św. Piotrem. Bo ja się bardzo z nim utożsamiam, z tym
zapieraniem się. Bo ja też się często zapieram. Rękoma i nogami i uszami, i
sercem, że czegoś nie chcę, nie będę i w ogóle. A potem uderzam głową w ziemię
i św. Piotr pomaga mi po tym upadku podnieść się i pójść do Pana Boga po
przebaczenie. Bo bez Bożego przebaczenia nie można iść dalej. Można tylko leżeć
i stękać, a z tego nic nie wynika. Tylko, że czasami ciężko jest się podnieść i
powiedzieć Panu Bogu – przepraszam, nawaliłam, znowu. Czasami jest pokusa, żeby odpuścić sobie spowiedź, bo po
co, bo jeszcze mam czas, bo znowu będę mówić to samo. I wtedy jest na miejscu
św. Piotr, który mówi – padłaś, powstań i biegiem do Jezusa, ale już. Hop, hop,
hop. I pamiętaj sama sobie też przebacz. Spójrz na mnie, ja sobie wybaczyłem i
tak trzymaj. No i idę. Nie to, że mój przyjaciel do mnie przemawia bezpośrednio
i zawsze, ale kiedy rąbnę z hukiem o ziemię i wymarzę się we własnej głupocie i
grzechach, to tak, wtedy interwencja jest natychmiastowa. Bo mnie się może
wydawać, że nie da się już nic zrobić i nic tylko usiąść i płakać, ale on mi
przypomina, że Pan Bóg zawsze przebacza. Drugą rzeczą, w której mi św. Piotr pomaga,
to ewangelizacja. On nie miał łatwo, same przeciwności, odrzucenie przez część
rodaków, więzienie, tortury i śmierć. Ja mam łatwiej, a jednak czasami trudno
jest otworzyć usta i powiedzieć coś w obronie wiary czy wytłumaczyć coś komuś,
kto i tak jest na nie. Św. Piotr jest dla mnie przykładem człowieka w drodze.
Oczywiście w drodze życia chrześcijańskiego oraz w drodze do nieba. Uważam, że
warto mieć go za towarzysza, bo on już ją przeszedł i wie, którędy iść. Polecam
św. Piotra na patrona.
Komentarze
Prześlij komentarz