Więzienna Planeta - odc.79
Bartek i Agata
Spotkanie z rodzicami Agaty nie było dla Bartka najłatwiejsze. Przede wszystkim, kiedy stanął w drzwiach restauracji nie mógł nie zauważyć reakcji jej mamy i bratowej na jego widok. Widział, jak mocno wciągają powietrze, a na ich twarzach maluje się przestrach i niedowierzanie. Ojciec i brat dziewczyny mieli na tyle przyzwoitości, żeby nie pokazać po sobie emocji.
Mężczyzna miał ochotę się wycofać i uciec. Ale nie mógł tego zrobić Agacie. Ta aż kipiała z emocji i ciągnęła go do stolika.
- Mamo, tato i reszta – machnęła ręką – to jest Bartek. Bartek, to moja rodzina.
I zaczęła prezentację. Mężczyźni mocno uścisnęli mu dłoń, kobiety lekko i szybko. Usiedli na swoich miejscach i zapadła krępująca cisza. Agata usiłowała ją zagłuszyć ciągłym paplaniem.
- Musicie zobaczyć nasz przyszły dom. Bartek sam go zaprojektował.
Zwróciła się do niego i powiedziała.
- Moja rodzinka była w sklepie u Lulu i jak zobaczyli twoje dzieła, to nie mogłam ich od nich oderwać. Kupili całe pudło twoich cudownych rzeźb i biżuterii.
Bartek bąknął coś pod nosem, ale nikt nie zrozumiał, co.
W końcu i Agacie skończyły się pomysły na rozmowę, więc zamilkła i zajęła się jedzeniem.
Ojciec Agaty postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i odezwał się po długiej chwili ciszy.
- Niech pan się na nas nie gniewa –zwrócił się do Bartka – my po prostu inaczej sobie pana wyobrażaliśmy.
- To znaczy jak? – zapytał Bartek.
- Agata mówiła, że jest pan wysoki, ale pan nie jest wysoki. Jest pan ogromny, to nas trochę przytłoczyło.
Mama Agaty energicznie przytakiwała głową.
- No cóż – odezwał się Bartek – taki jestem. Ale zapewniam państwa, że jestem zupełnie niegroźny i oswojony.
- To taki mój miś – Agata przytuliła się do jego ramienia.
- Proszę nam dać trochę czasu – odezwała się matka dziewczyny – my na co dzień…
- Nie musi się pani tłumaczyć – przerwał jej Bartek – wiem, że jestem przestępcą, że ma tatuaże i odstraszam wyglądem. Ale zapewniam państwa, że przeszedłem resocjalizację i nie mam zamiaru wracać na przestępczą ścieżkę. Okryłem swoje powołanie i znalazłem szczęście – spojrzał czule na Agatę – dom już prawie skończony. Chciałem tylko dopełnić formalności.
Podniósł się i ukłonił przed jej rodzicami.
- Chciałbym prosić państwa o rękę córki.
Matka potakiwała głową, a ojciec powiedział.
- Zgadzamy się. Może pan się ożenić z naszą córką.
Agata, chociaż wiedziała, że jeszcze długa droga przed jej narzeczonym i rodzicami do poznania się i zaakceptowania, to i tak była w siódmym niebie.
- Jak ja was wszystkich kocham? – powiedziała zalewając się łzami.
Robert i Lulu
- Jadę na ziemię – powiedział do Lulu.
- Na ziemię? A po co? – zdziwiła się.
- Mam miesiąc urlopu, a obiecałem kiedyś Pawłowi, że się z nim tam wybiorę.
- Na ziemi nie ma niczego ciekawego – naburmuszyła się Lulu.
- Dlaczego nie chcesz żeby tam jechał?
- Bo mógłbyś spędzić urlop w Karnym Mieście, ze mną – odparła.
- Nie mogę tu spędzić urlopu. To jest zakazane – powiedział do niej poważnie.
- Żartujesz?
- Nie. Takie są zasady dla pracowników Karnego Miasta. Gdyby mi Paweł nie zaproponował wyjazdu na ziemię, część czasu spędziłbym z rodzicami, a część w Błękitnej Lagunie przy Kolonii Karnej.
- Dlaczego tak jest?
- Bo Karne Miasto, to więzienie i moje miejsce pracy. Czasami muszę się stąd ruszyć, żeby odpocząć.
- Ale będziesz też odpoczywał ode mnie – zadrżała jej dolna warga.
- Uwierz mi, gdybym mógł, to bym cię ze sobą wziął. Albo bym został. Bo ja wolę ciebie niż wszystkie urlopy świata.
- No to zostań.
- Nie mogę – objął ją, bo zaczęła płakać.
- I co? Nie będę cię widzieć przez miesiąc?
- Tak, jakby – przyznał
- To jest niesprawiedliwe – poskarżyła się.
- Nie. To nie jest niesprawiedliwe – odparł twardo – czasami zapominasz, że jesteś więźniem.
- To jest niesprawiedliwe – upierała się.
- Zobaczysz, że te dwa lata miną ci szybko i jak będziesz wolna, będziemy mogli razem wyjeżdżać na wakacje.
- Po co ja zajmowałam się głupotami – buczała.
- Po to, żeby mnie poznać – spojrzała na niego zaskoczona, dodał więc – no co? Taka prawda. Gdybyś nie handlowała narkotykami, nie było by cię tu. I nigdy byśmy się nie spotkali.
- No masz rację – zgodziła się – ale i tak nie podoba mi się, że nie będę cię widzieć.
- Mam ci coś przywieźć z ziemi? Albo zawieźć do rodziny?
Lulu pokręciła głową i nic nie powiedział. Przytuliła się do niego mocno.
- Siebie mi przywieź, siebie.
Ania i Tomek
Siedzieli na budowie muru i jedząc drugie śniadanie rozmawiali. Tomek wiedział już o sprawie z rodziną Ani i o tym, że wymyśliła sobie nazwisko.
- Ania Nowa – powiedział – ładnie.
- Też tak myślę – zgodziła się – bez udziwnień, krótko, zwięźle i na temat. Poza tym takie krótkie nazwisko jest dobre dla wokalistki. Chwytliwe i w ogóle.
- I w ogóle – śmiał się.
- No tak. Wyobrażasz sobie, że mogłabym wymyślić sobie nazwisko Małodowcowa albo Piekielińska.
- Nie – śmiał się – Anna Nowa brzmi dobrze… - urwał, a potem spojrzał na nią poważnie i powiedział – ale kiedyś…, być może, będziesz się nazywać Dębska.
- Być może, kiedyś tak się stanie – uśmiechnęła się do niego lekko – I Anna Dębska, też brzmi ładnie.
- Cieszę się. Chętnie bym cię uściskał i pocałował, ale niestety jesteśmy w pracy.
- Mnie też zaczynają doskwierać tutejsze zasady – powiedziała.
- Nowa Ania, jest niegrzeczna – droczył się z nią.
- Nie aż tak, jak myślisz. Ale chciałabym być bliżej ciebie, dłużej cię widzieć i w ogóle.
- I w ogóle jest najlepsze – znowu się roześmiał – ale najważniejsze i tak jest to, że w ogóle się widujemy i nawet czasami razem pracujemy.
- Masz rację. I w ogóle, to cię nawet bardzo lubię.
- I nawzajem.
Usłyszeli trąbienie. To był sygnał, powrotu do pracy.
- Przerwa się skończyła – powiedział do niej.
- Wracamy do pracy.
- Dobrego popołudnia Aniu.
- I nawzajem Tomku.
Nina
Mat przechadzał się po korytarzu. Nie używał już kul, ale nadal stawiał ostrożnie kroki. Nina widziała jednak, że z dnia na dzień idzie mu coraz lepiej.
- Niedługo będziesz zdrów, jak ryba i wrócisz do lasu – powiedziała, a on wyczuł smutek w jej głosie.
- Myślę, że nie tak szybko. Nogi są coraz zdrowsze, ale ręce…, ręce są do bani.
Pokazał jej dłonie i przykurcze, jakie mu się porobiły.
Złapała go za dłoń i przytrzymała w swojej.
- Będzie dobrze – pocieszyła go, chociaż oboje wiedzieli, że to nieprawda. Mat nie będzie już dobrym łucznikiem, a i z utrzymaniem innej broni będzie miał problem.
- A jak nie będzie, to zostanę w Karnym Mieście – dodał wesoło – na pewno znajdzie się dla mnie jakaś praca.
- Nie tęskniłbyś za lasem?
Spojrzał jej w oczy.
- Tęsknił bym, ale na pewno gdybym tam wrócił, bardziej bym tęsknił za tobą.
Nina spłonęła rumieńcem i odwróciła wzrok.
- Ej, dzikusie – śmiał się Mat – nie uciekaj.
Spojrzała na niego niepewnie. On pogłaskał ją po policzku i powtórzył.
- Nie uciekaj. Już nie musisz. Zaopiekuję się tobą.
Nina spiekła jeszcze większego raka, ale czuła się szczęśliwa. Szczęśliwa i wolna od przeszłości. Czuła, że może Matowi zaufać.
- Wiem – wyszeptała i dodała –a ja tobą też się zaopiekuję.
- Już to robisz – przyciągnął ją do siebie – dziękuję.
No i już mieli się pocałować, kiedy usłyszeli kaszlnięcie. Odskoczyli od siebie, jak oparzeni i spojrzeli na osobę, która zakasłała. Była to pani Kasia.
- No. I taką odległość trzymajcie – powiedziała poważnie, ale oboje widzieli błysk aprobaty w jej oku.
Karol i Olga
Siedzieli na ławce przed swoim nowym domem i rozmawiali o jego urządzeniu. I kiedy doszli do kuchni Karol nagle zmienił temat.
- Pamiętasz ten przedmiot, który wymyśliłem, ale nie wiadomo do czego służy?
- Tak – odparła Olga – zajrzeliście chyba już w każdą jego część.
- Nie tylko, trochę go ulepszyłem i wiesz co?
- Nie – zaśmiała się.
- To kuchenka mikrofalowa.
- Jak to? Przecież nawet tak nie wygląda.
- Niby nie, ale wkłada się zimne jedzenie od góry, a po minucie wychodzi ciepłe z dołu.
- Jesteś największym wynalazcą Więziennej Planety – pocałowała go w policzek.
Karol nic na to nie odpowiedział, tylko dodał.
- Pomyślałem, że może szef pozwoli mi ją wziąć i moglibyśmy mieć taką w kuchni.
- Widzę, że jesteś dumny ze swego dzieła.
- Ty pewnie nie chcesz mieć tego koszmarku w domu.
Olga pokręciła głową, ale powiedziała pogodnie.
- Myślę, że ta kuchenka powinna stanąć w szkole albo w stołówce więziennej. Tam się bardziej przyda, ludzie często nie mają czasu na obiad i jedzą coś w biegu. Taka kuchenka pozwoliłaby im zjeść obiad.
- Zawsze myślisz o innych – pogłaskał ją po policzku.
- Nie podoba ci się mój pomysł?
- Podoba. Masz rację, dajmy ją innym, a ja postaram się skonstruować taką, która będzie pasować do naszej kuchni.
- Nie wątpię, że ci się uda – przytuliła się do niego.
- Za pięć minut koniec widzenia – powiedział do niej – może po prostu sobie posiedźmy.
- Jestem za.
Robert i Paweł
Stali w bazie przerzutowej gdzie Paweł dawał Robertowi ostatnie wskazówki odnośnie do podróży w tubie.
- Pamiętaj. Najpierw wysyłasz ubranie. Potem wchodzisz do drugiej tuby, tej zielonej. Musisz być nagi, zero gatek. Jasne?
- Tak – Robert czuł się nieswojo. Ale nie z powodu, że będzie musiał nagi wejść do transportera. W ogóle denerwował się podróżą i całą ziemią.
Urodził się w Nowym Mieście. Jego rodzice byli jednymi z pierwszych więźniów, którzy po odsiadce zostali na miejscu. Oni nigdy nie wrócili na Ziemię i nie kontaktowali się z nikim z rodziny. Pytał się ich, czy ma kogoś odwiedzić, czy ma coś komuś przekazać, ale matka powiedziała, że oni nikogo tam nie mają. Okazało się, że byli sierotami, którzy wplątali się w przestępczy światek i ostatecznie wylądowali na Więziennej Planecie. Robert był ich jedynym dzieckiem i jedyną rodziną. Powiedzieli mu, żeby się nie martwił, bo ziemia jest całkiem normalnym miejscem. Tylko, że pewnie przytłoczy go ilość ludzi i budynków. Oczywiście wiedział z opisów, że tamtą planetę zamieszkiwało ponad siedem miliardów ludzi, ale wiedzieć, a widzieć, to były dwie inne sprawy.
Teraz stał przed tubą i za chwilę miał się przenieść w inny wymiar. Miejsce, które znał tylko z opowieści.
Paweł klepnął go w ramię.
- Nie bój się, tam nie gryzą.
- Dobrze ci mówić. Ty stamtąd pochodzisz.
- Niby tak, ale ty na co dzień masz do czynienia z całą rzeszą przestępców, tam będziesz miał do czynienia z normalnymi ludźmi.
Robert westchnął.
- Postaram się dozować ci poznawanie mojej planety – zaśmiał się Paweł.
Dyżurny w bazie kiwnął im głową.
- Ja idę pierwszy, będę czekał na miejscu – powiedział Paweł i dodał – nie martw się, będę ubrany.
Robert zaśmiał się, ale po dziesięciu minutach już nie był taki wesoły. Siedział w zielonym kokonie i nie wiedział, czy leci czy nie, ani, co się wokół niego dzieje. Miał tylko nadzieję, że nie będzie pierwszym w historii podróżnym, który zginie podczas przesyłu. Na szczęście wszystko się udało. Wyszedł z kapsuły, przeszedł przez odkażanie, ubrał się w firmowy dres i wszedł do poczekalni, w której czekał na niego nie tylko Paweł, ale i kapitan Jacek Olechowski. Ten drugi mężczyzna podszedł do niego uśmiechnięty i z wyciągniętą ręką.
- Witamy na ziemi, jesteś aresztowany!
- Co? – powiedział zaskoczony Robert i odskoczył, zanim kapitan zatrzasnął mu na ręku kajdanki.
- Uspokój się Robercie – powiedział Paweł i wstał – tak będzie dla ciebie lepiej.
- Jakie lepiej – kapitan straży nie czekał na wyjaśnienia, wiedział, że musi uciekać. Ani burmistrz, ani Jacek Olechowski nie byli tak sprawni i silni fizycznie, jak on, więc bez problemu powalił na ziemię obu napastników i wybiegł z pokoju. Przez kilka chwil nic się nie działo, gdyż dyżurni nie widzieli, co się dzieje w poczekalni. Dopiero po kilkunastu sekundach zaczęła się pogoń.
Robert zanim jeszcze do pracowników dotarło, że to jego ścigają zdążył zapytać kobiety, która szła korytarzem.
- Którędy do wyjścia?
- Wjedzie pan windą na trójkę i wyjdzie pan prosto na główny hol – powiedziała i wskazała windę.
A potem zawył alarm, a z głośników dobiegł głos.
- Ścigamy niebezpiecznego zbiega z Więziennej Planety. Jest wysoki, dobrze zbudowany i ma na sobie dres podróżny. Zatrzymać nawet przy użyciu siły. Nie zabijać.
Kobieta patrzyła na Roberta z rozdziawioną buzią, ale ten tylko pokręcił głową i wsiadł do windy. Szykował się na walkę. Nagle usłyszał nad głową zgrzyt metalu. Popatrzył na sufit, a tam w kwadratowej dziurze zamajaczyła mu kobieca twarz.
- Chcesz przeżyć, to wskakuj – powiedziała.
Robert o nic nie pytał tylko wyszedł przez dziurę na zewnątrz windy.
- Nie ma czasu do stracenia. W windach są kamery, na pewno zaraz się zorientują, że tu wlazłeś. Ale nie martw się, ukrywam się w tym budynku od dwóch tygodni, wiem jak im zniknąć z oczu.
Po czym powiedziała.
- Jak powiem skacz, to skacz w lewo na podest.
- Dobrze.
- Skacz.
Robert ledwo zmieścił się na wąskiej belce, ale kobieta nie kazał mu zbyt długo tam stań. Pchnęła blachę w ścianie i otworzył się przed nimi.
- Co to? - zapytał
- Droga ewakuacyjna w razie zatrzaśnięcia widny między piętrami, jak wejdziesz do środka pchnij blachę do dołu. – zniknęła w otworze. Mężczyzna ledwo się tam zmieścił, ale udało mu się podążać za nieznajomą wybawicielką.
Na razie nie usiłował myśleć. Na razie musiał zaufać obcej kobiecie i znaleźć bezpieczną kryjówkę.
Komentarze
Prześlij komentarz