Więzienna Planeta - odc.81


 Agata
Błękitna Laguna przeszła jej najśmielsze oczekiwania. W życiu nie spodziewała się, że na świecie mogą istnieć tak przepiękne miejsca. Wynajęli cały dom dla siebie, który był postawiony przy plaży. Z tarasu można było zejść od razu na piękny, drobny, biały piasek. Sama laguna była niemalże zamknięta między wysokimi i ostrymi skałami. Od miejscowych dowiedziała się, że ten przesmyk oceanu, który widać był zabezpieczony przed mniejszymi drapieżnikami, a te naprawdę duże nie mogłyby tu wpłynąć, ponieważ woda była dla nich za płytka. A sama woda była błękitna, jak niebo, a woda spokojna i ciepła, tak że nie chciało się z niej wychodzić. To też ją dziwiło, ponieważ lecąc tu widziała, że na oceanie było jeszcze sporo lodu, gdy tymczasem na wyspie było ciepło i zielono, a woda cieplutka, jakby była podgrzana. Tutejsi powiedzieli jej, że mają tu taki mikroklimat, ale że nie obejmuje całej wyspy. Tylko małą część.
Wylegiwała się z bratową na słońcu, jej bratanek robił zamki z piasku, mama czytała w cieniu na tarasie książkę i doglądała śpiącej wnuczki, a tata z bratem poszli na ryby. Do szczęścia brakowało jej tylko Bartka, co trochę jej psuło humor. Zwłaszcza, że wiedziała, że jeszcze długo nie pojedzie z nim na wspólne wakacje. Do końca odsiadki zostało mu osiem lat.
- Czemu wzdychasz? – zapytała Blanka.
- Tęsknię za Bartkiem i wkurzam się, że on nie może tutaj przyjechać.
- To na pewno jest dla was trudne.
- Trochę tak. Ja mogę jeździć gdzie chcę, a on nie.
- A miesiąc miodowy? Nie dostanie na niego pozwolenia?
Agata uniosła się na łokciu i spojrzała na Blankę.
- A wiesz, że nie wiem? Nie rozmawiałam z nim na ten temat. Chyba oboje zakładamy, że może dostanie dwa lub trzy dni wolnego, ale urlop poza Karnym Miastem? Nie sądzę.
- Jesteś pewna, że tego chcesz?
- Dlaczego pytasz? – oburzyła się Agata – Dlaczego miałabym tego nie chcieć?
- Bo on ma ograniczenia, a ty nie. I to jeszcze przez kilka dobrych lat.
- Wiem, czego chcę – odparła Agata – do tej pory zasady nie przeszkodziły nam w związku, to czemu miałyby nam przeszkadzać po ślubie. Poza tym, w końcu kiedyś wyjedziemy.
- Nie denerwuj się na mnie – odparła spokojnie Blanka – ja tylko zapytałam.
Agata westchnęła i usiadła.
- Przepraszam – odetchnęła dwa razy i podjęła rozmowę -bo prawda jest taka, że jest to dla mnie trudne. Jestem rozdarta między ziemią a Karnym Miastem, między wami a nim, między moją wolnością, a jego ograniczeniami. Ale tak bardzo go kocham, że niezależnie od trudności i tak nie wyobrażam sobie życia bez niego. Nawet jeśli trochę mnie przeraża ten ślub i życie z nim pod jednym dachem. To przecież nie ja pierwsza i nie ostatnia waham się przed tak ważnym krokiem.
- To prawda – powiedziała Blanka – ja też się wahałam przed ślubem z Arkiem.
- Naprawdę? – zdziwiła się Agata, która uważała tę parę za idealną od samego początku, aż do dnia dzisiejszego.
- Naprawdę – zaśmiała się – wiesz, jestem jedynaczką. Nie było mi łatwo wejść w świat, w którym będę już zawsze musiała się z kimś wszystkim dzielić. To mnie przerażało. Bałam się, że nie będę umiała iść na kompromisy albo że Arek będzie ode mnie za dużo wymagał albo, że nie da mi mieć własnego zdania. Zwłaszcza, że on ma dominujący charakter. Ale jakoś się nam ułożyło. I nie dość, że z nim dzielę wszystko, to jeszcze z dziećmi. I wiesz co?
- Co?
- Nie wyobrażam sobie innego życia. Nie chciałabym innego życia. I mam nadzieję, że za kilka lat ty powiesz mi to samo.
- Ja też – powiedziała Agata i otarła łzy wzruszenia.
 
 
Ania i Bartek
Bartek zaczepił Anię kiedy szli na budowę muru.
- Czy mogę mieć do ciebie małą prośbę? – odezwał się do niej.
- Możesz – Ania domyślała się o co może ją prosić.
- Czy mogłabyś napisać i skomponować jakąś piosenkę na mój ślub z Agatą?
Taką, żeby nam szczęki opadły i żeby to była taka nasza piosenka na zawsze?
Ania roześmiała się i powiedziała.
- Masz to u mnie, jak w banku. Zacznę od zaraz układać sobie coś w głowie.
- Super.
- A oprawy muzycznej na weselu nie potrzebujecie? – zapytała nadal się do niego uśmiechając.
- Myślisz, że Trzy Bity mogły by nam coś zagrać?
- Myślę, że kilka utworów dało by się z nimi załatwić. Zwłaszcza, że wesele i tak skończy się o 20:00, więc dzieciaki nie będą wracać do domu nad ranem.
- Jesteś świetną przyjaciółką – powiedział do niej.
- Staram się, jak mogę – powiedziała Ania drżącym głosem. Wzruszyła się, że nazwał ją przyjaciółką. Dla innych być może było to normalne, ale dla niej słowo przyjaciel było równoznaczne z miłością. Kochała swoich przyjaciół.
 
Olga i Karol
Dyrektor doszła już do siebie po omdleniu. Nadal siedziała z Karolem w Bazie Przerzutowej, a razem z nimi kilku strażników. Odmówiła wezwania lekarza.
- Dobrze, że pan tutaj był – odezwał się jeden ze strażników do Karola.
- Olga sama mnie tu wzięła. Mówiła, że ma jakieś złe przeczucia – westchnął – już nigdy nie zignoruję kobiecych intuicji.
Strażnik zaśmiał się z tego, co on powiedział.
- Mnie to nie śmieszy – powiedziała słabo Olga i pociągnęła łyk słodkiej herbaty.
- Może nam pani powiedzieć, co tu się w ogóle stało? – zapytał ten sam strażnik.
- Myślę, że na razie nic nikomu nie powiem. Muszę to wszystko przemyśleć. Na razie zamykam Bazę i nikt nie ma prawa tu wchodzić, ani w niczym grzebać. Każdą próbę dostania się do środka macie mi zgłaszać, dopóki nie wróci kapitan. Karol i wasza trójka już zostaliście w to wciągnięci, więc zostaniecie tu na straży. Będziecie się zmieniać. Gdyby kapitan Robert Zabłocki poprosił o przesył, macie go natychmiast do nas sprowadzić. Czy to jasne?
- Tak pani dyrektor.
- Bardzo bym chciała wam więcej powiedzieć, ale na razie nie mogę.
- My nie jesteśmy tu od dociekania, tylko pod wykonywania rozkazów – powiedział strażnik, z którym rozmawiali od samego początku.
- Dobrze.
- Baza ma zostać otoczona przez kilku strażników. Tylko wkurzam się, bo nie wiem czy wybiorę tych właściwych.
- Olga – odezwał się Karol – na razie tylko zablokuj Bazę. Nie trzeba wystawiać szwadronu pilnujących. Po co ludzie mają się denerwować.
- Masz rację. Pochopnie myślę. Ale turyści przez najbliższe kilka dni nie wrócą do domu.
- Myślisz, że to się wyjaśni w kilka dni?
- Tak. Tak myślę.
Wstała i jakby nigdy nic się nie stało powiedziała do strażników.
- Decyzja jest taka. Na razie zamykamy przerzut. Czterech strażników w środku pilnuje siebie nawzajem oraz czekamy na kontakt od kapitana Zabłockiego. Gdyby pan burmistrz z kapitanem Jackiem chcieli się ze mną skontaktować, to proszę im powiedzieć, żeby pocałowali mnie tam gdzie słońce nie dochodzi.
- Ale…
- Powiedziałam, a teraz idę do swoich spraw.
Karol wziął Olgę pod rękę i wyprowadził na zewnątrz.
- Jak ja się cieszę, że cię wzięłam – powiedziała Olga.
- Ja też się z tego cieszę. Mniej się cieszę z tego, co się wydarzyło.
- Też uważam, że Robert nie jest wtyką. I czemu uważasz, że to co mówił Jacek i Paweł nie trzymało się kupy?
- Nie trzeba było ciągnąć kapitana na ziemię żeby go zamknąć. Według mnie chcieli was rozłączyć. Poza tym wykorzystali temat zaginionej kobiety. Moim zdaniem ona im uciekła, a oni do tej pory jej nie namierzyli. Czyli, że dowiedziała się czegoś ważnego. Poza tym, gdyby panowie byli uczciwi, to by ci o tym powiedzieli to raz, a dwa potwierdzeniem moich przypuszczeń było to, że strażnik chciał cię zabić.
- I ciebie pewnie też.
- Mnie na pewno. I jak ładnie by im to wyszło w raporcie. Strażnik stanął w obronie napastowanej pani dyrektor przez groźnego więźnia. Przecież nagrania na pewno by skasował.
- Pewnie tak – pocałowała go w policzek – dziękuję, że mi uratowałeś życie.
- Nie ma za co.
- Teraz jednak nie czas na czułości, teraz muszę złapać wszystkie wtyki i wetknąć im…
- Pani dyrektor, nie powinna się pani tak wyrażać – śmiał się Karol.
- Może i nie powinnam, ale ma dosyć tej sytuacji. Mam nadzieję, że Robert również.
 
Robert
- Muszę się dostać do waszego szefa – powiedział Robert
- Do pana Kozłowskiego? To nie będzie proste – odparła kobieta.
- Dlaczego?
- Bo on jest szefem wszystkich szefów, jak to się mówi, czyli komendantem głównym policji i jego siedziba jest w centrum Warszawy, a my jesteśmy na obrzeżach.
- Jednak chciałbym się z nim spotkać.
- Myślę, że to nie jest dobry pomysł – odparła.
- Dlaczego?
- Też chciałam to zrobić, ale na drodze do niego spotkałam ludzi uwikłanych w tę sprawę. Ledwo uszłam z życiem. Dlatego się zaczęłam ukrywać.
- Muszę go jakoś zawiadomić. Zwrócić jego uwagę na to, co się tu dzieje.
- On nie ma jurysdykcji na Więziennej Planecie.
- Nie szkodzi. Olga ma, a ona jest na pewno ze mną.
- Skąd ta pewność?
- To miasto, ten sposób resocjalizacji, to jej dziecko, nie wierzę, że by go zdradziła.
- A burmistrz? Przecież przez wiele lat pomagał w prowadzeniu Karnego Miasta?
- Nie wiem, co mu odbiło, ale jak go dostanę w swoje ręce, to spiorę mu gębę na kwaśno. Przyjaciel – Robert splunął na ziemię – ja rozumiem, że mógł zdradzić ideały naszej pracy, ale żeby zdradzać mnie i Olgę. To ohydne. Już ja dopilnuję, żeby dostał bilet w jedną stronę do Kolonii Karnej.
- Na razie musisz przeżyć.
- Muszę skontaktować się z komendantem.
- Najpierw spróbujemy odesłać cię na Więzienną Planetę.
- Polecisz ze mną – powiedział.
- Nie. Ja tu zostanę. Ktoś musi cię wysłać. A nie ufam nikomu na tyle, żeby go poprosić o tę przysługę. A nawet jeśli, to…
- Istnieje możliwość przesyłu w górę od nas – powiedział do niej.
- Naprawdę? Nie wiedziałam.
- Nie używamy tego, ponieważ jest porozumienie między Ziemią a Więzienną Planetą, że weryfikacja podróżnego musi być dokonana na miejscu wylotowym.
- A wiesz, jak się skontaktować z twoją bazą?
- Wiem, ale musisz mnie zaprowadzić do waszej konsoli.
- Zrobię to, ale nie od razu.
- Wiem. Ale jak nam się uda tam dotrzeć, lecisz ze mną.
- Dobrze.
- Mam tylko nadzieję, że Olga jeszcze żyje – powiedział na głos swoje obawy – bo jeśli nie, to nie mam po co tam wracać.
- Skup się na tu i teraz. Inaczej zaczniesz wpadać w czarnowidztwo.
- Masz rację.
Kobieta spojrzała na tarczę radaru.
- Idą z dwóch stron – powiedziała i otworzyła jedne z kilku drzwi – ale my wybierzemy trzecią drogę.
Robert posłusznie poszedł za kobietą.
- A właściwie, jak ci na imię.
- Michalina.
- Miło mi. Robert.
 
Tomek, Bartek i Karol
Panowie spotkali się na placu przed więzieniem. Po kilku zdawkowych zdaniach, Karol opowiedział im o tym, co się wydarzyło w Bazie Przerzutowej i o tym, że oskarżono kapitana straży o zdradę.
- Ale sobie wybrali człowieka na ofiarę – parsknął Tomasz – przecież on jest nieprzekupny. Wiem to z pierwszej ręki, czyli mojej. Nic nie dało się u niego ugrać.
- A mnie się  ten burmistrz od początku nie podobał – zawyrokował Bartek – za ładny, zbyt wymuskany. W ogóle tu nie pasował.
- Zwolnij Bartek – zaśmiał się Karol – może on został wmanewrowany w tę głupotę.
- Nie sądzę – powiedział Bartek z pewnością w głosie – ja się znam na ludziach.
- Może masz rację, a może nie – odparł Robert – dla mnie ważniejsze jest wykrycie kolejnych wtyk i obrona Olgi.
- Myślisz, że jeszcze jakieś są? – pytał Tomasz.
- Myślę, że na pewno. I to my je znajdziemy.
- Chyba, że są jeszcze w domku na odludziu.
- Chyba, że to kolejne osoby ze straży – parsknął Karol – ostatnio coś lojalność w straży im kuleje.
- Co mamy robić?
- Patrzeć.
- A nie lepiej byłoby powiedzieć o tym wszystkim, wtedy krety same wyjdą z ziemi? – zapytał Bartek.
- Też o tym myślałem, ale Olga chce wszystko zrobić po cichu. Ja jej się nie mogę sprzeciwić.
- Ale chciałbyś? – zgadywał Tomasz.
- Tak. Bo gdybyśmy narobili rabanu, to na pewno coś by wylazło.
- Bylebyś ty nie wylazł z siebie – powiedział poważnie Bartek. Karol odetchnął i rozluźnił mięśnie.
- Nie stracę panowania, gram o za dużą stawkę. Ale jeśli będę musiał zabić, to zabiję, nawet jeśli przez to wyląduję w Kolonii Karnej. Dla niej jestem gotowy na to poświęcenie.
Żaden z kolegów ani się nie zaśmiał ani nie skomentował deklaracji kolegi. Wiedzieli, że nie żartuje.
 
Nina i Olga
W końcu udało jej się spotkać z panią Olgą i porozmawiać na temat jej przepustki do lasu. Olga widziała wielkie nadzieję w oczach dziewczyny, które niestety musiała zburzyć.
- Nino, na razie nie będzie żadnych przepustek. W żadną stronę. Twój Mat też nie pójdzie do lasu.
Nina z jednej strony była zawiedzona odpowiedzią dyrektor więzienia, ale z drugiej strony ucieszyła się, że Mat zostaje na dłużej.
- Dlaczego? – zapytała jednak.
- Nie mogę ci powiedzieć. Ale obiecuję ci, że jeśli wszystko wróci do normy, to pozwolę ci wyjść z Karnego Miasta do lasu na kilka dni.
- Dziękuję.
- Tymczasem powiedz Matowi, żeby znalazł sobie jakiś pokój w kamienicy dla mężczyzn. Na pewno są tam wolne mieszkania.
- Dobrze. Tak zrobię.
Nina wyszła od Olgi i była bardzo zadowolona. Mat zostawał na dłużej, a potem pójdą do lasu. Nina aż podskoczyła z radości czym zadziwiła przechodniów.
 
Agata
Wykupili wycieczkę lotniczą nad okolicą. Pilot powiedział im, że zobaczą prawdziwe potwory i olbrzymie morskie zwierzęta, ale po pół godzinie lotu woda była niebieska i spokojna. Nie dość, że nie było żadnych potworów, to jeszcze nie przepłynęła pod taflą wody żadna rybka. Agata już miała skomentować głośno swoje rozczarowanie, kiedy jej tata powiedział.
- Popatrzcie na lewo.
I rzeczywiście w oddali zobaczyli jakiś duży kształt wynurzający się z wody.
- Wzniosę się wyżej, ponieważ te wambaki potrafią nieźle skoczyć.  A nikt z nas na pewno nie chce skończyć, jako ich obiad – powiedział pilot.
Zwierze zauważyło ruch na niebie i wyskoczyło z wody, także Agata miała widok na rozdziawioną i pełną zębów paszczę, która na szczęście nie dosięgła ich małego samolotu. Zwierze w wielkim pluskiem opadło do wody.
- O matko! O matko! – mówiła przerażona Blanka.
Agata też się trochę przestraszyła, ale znała już trochę ten świat, więc wielka, zębata ryba wcale jej aż tak bardzo nie zdziwiła. Udało jej się nawet zrobić kilka zdjęć dla Bartka.
- I ty chcesz tu mieszkać? – pytała zdenerwowana matka.
- Tak. Mnie się tu podoba.
- Ale ten potwór.
- Ja nie będę mieszkać nad morzem mamo – zapewniła ją córka.
- Czy możemy już wracać? – pytała Blanka.
- Nie chcecie zobaczyć jeszcze kilku innych gatunków wielkich ryb? – dopytywał pilot.
- Nie – wykrzyknęła mama z Blanką równocześnie.
- Tak, chcę – powiedziała Agata i przekonała resztę, że to dobry pomysł i że na pewno nic im się nie stanie.
Inne wielkie stwory nie skakały już im do skrzydeł, ale były równie imponujące i groźne co wambak.
 
 
Robert
- Nie chcę narzekać, ale jestem potwornie głodny. Ostatni posiłek, to było śniadanie w domu, a minęło już chyba ze 12 godzin, jak tu jestem – powiedział Robert.
- Ja też jestem głodna, ale musisz być cierpliwy, barek opustoszeje dopiero około godziny dwudziestej, czyli za dwie godziny. Wtedy coś zjemy i weźmiemy zapasy. Tymczasem musimy iść dalej, na dach. Z tego, co obserwuję  na radarze, już tam byli, więc na razie tam odetchniemy.
- Będziemy widoczni, jak na talerzu.
- Nie martw się, tam jest sporo zaułków i zakamarków. To olbrzymi budynek.
Poszli pożarowymi schodami, które o dziwo nie było monitorowane przez kamery. Kiedy o to zapytał Michalina odparła.
- Kamery są do piątego piętra, to maksymalna wysokość, na którą mogą wejść petenci, potem to już same biura wewnętrzne i składy rupieci. Nikt się nimi nie przejmuje.
- U nas wszystko jest monitorowane. Tylko wnętrza domów wolnych obywateli nie są, chyba, że ktoś chce.
- Tutaj normalnie, jest normalnie, a to z nami, to niecodzienność. Nikt tego nie przewidział. Teraz pewnie plują sobie w brodę.
Otworzyła drzwi i Roberta oślepiło mocne, popołudniowe, letnie słońce.
Wyszli na dach i od razu Michalina skierowała go pod pierwszy daszek, który mógłby ich osłonić od ewentualnego poszukiwania z helikoptera.
Robert stał z rozdziawioną buzią i trudno mu było uwierzyć w to, co widział. Przed nim roztaczała się panorama na setki tysiące domów, bloków i wieżowców, górujących nad centrum stolicy.
- O! – zatkało go.
- Pierwszy raz na ziemi – zgadła.
- Tak.
- Dam ci chwilę, żebyś mógł się przyzwyczaić. Powiem ci tylko, że w Warszawie mieszka ponad 3 miliony ludzi, a dojeżdża tu codziennie do pracy kolejne 3, dodaj do tego turystów i robi nam się 6 i pół miliona ludzi.
- A ja myślałem, że Wolne Miasto, z którego pochodzę, to spore miasto. Tymczasem, to nawet nie powinno nazywać się miastem, a wioską.
- A ilu mieszkańców ma Wolne Miasto?
- Około pięciuset, może trochę więcej.
- A Karne Miasto?
- Nie ma dwustu, chociaż kilka rodzin już pracuje nad przyrostem naturalnym – zaśmiał się cicho.
Michalina uśmiechnęła się do niego.
- Pewnie każde z tych miejsc i moje i twoje ma swój urok.
- Przecież tutaj można się ukryć i nikt cię nie znajdzie.
- Zdziwiłbyś się. Całkiem dobrze radzimy sobie z przestępczością i z wyszukiwaniem uciekinierów. Dlatego nie opuścimy budynku, bo znajdą nasz szybciej niż myślisz.
- Zadziwiające. Tyle ludzi. Tyle domów. Trochę mnie to przerosło – usiadł.
- Żałuję, że nie możesz tego zwiedzić na spokojnie. Bo u nas jest spokojnie. U was też, ale przewagę liczebną mają przestępcy u nas wolni ludzie.

Robert zaśmiał się.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka