Co u mnie słychać?


Dużo się dzieje, więc opiszę wszystko w pigułce.

Skończyłam rehabilitację i powinnam czuć się luksusowo, ale tak nie jest. To były męczące dwa tygodnie pełne pracy i wysiłku. Miałam w sobotę odpoczywać, ale oczywiście wolałam pójść na trampoliny i zrobić sobie krzywdę. Bo absolutnie nie powinnam tam skakać. Ale tak się cieszyłam, że nic mnie nie boli, że nie mogłam się powstrzymać. Teraz bolą mnie stawy. Ale wiecie co? Nie żałuję tej zabawy. Pewnie to były moje ostatnie podskoki, więc nie mogę ich żałować. Pojechałam na trampoliny na Marywilską i niestety widziałam zgliszcza hali, która spłonęła. No masakra. Na szczęście handel kwitnie, ponieważ obok postawili kontenery dla handlowców. 

Wracając do hali trampolin, dobrze, że wybraliśmy się tam po 10:00 rano, dzięki temu uniknęliśmy tłoku. Kiedy wychodziliśmy półtorej godziny później  już zaczynało być tłoczno. Co mi się tam jeszcze rzuciło w oczy? To, że wiekszość dorosłych siedziało poza strefą rozrywki i popijało kawkę. Ja i rodzinka tego nie zrobiliśmy, tylko wszyscy weszliśmy na trampoliny. Jedyne czego żałuję, to że ból hamował mnie przed zrobieniem, co ciekawszych skoków, przewrotów czy salt. Lądowanie po jedny z mniej karkołomnych ewolucji wybił mi z głowy trudniejsze "sztuki." Nawet na trampolinach jest twarde lądowanie.😬


W zeszłym tygodniu miałam też trzydniowy maraton kulturalny. W środę byłam w Muzeum Historii Polski, ale to opisałam już we wcześniejszym poście, więc nie będę do tego wracać. W czwartek poszłam z młodzieżą do Senatu z okazji 35 rocznicy utworzenia pierwszego rządu Tadeusza Mazowieckiego w 1989 roku. Widzieliśmy wszystko na telebimie. Kanapeczki i woda mineralna były bardzo dobre. Społeczność szkolna mogła poczuć się wyróżniona, ponieważ zostaliśmy wymienieni oficjalnie jako goście przez panią prowadzącą. Ja osobiście nie pragnęłam się tam znaleźć, ale zostałam wytypowana na "ochotnika." Nigdy nie lubiłam, nie lubię i nie polubię oficjalnych spotkań. Zazwyczaj udaje mi się je jakoś ominąć. Niestety nie tym razem. Dobrze, że miałam miejsce siedzące, to przetrwałam. I niech mi ktoś powie, czemu nasze świętowanie czegokolwiek, polega na wielogodzinnym gadaniu. Ja odpadłam zaraz po oficjalnych przemowach. Panel dyskusyjny przesiedziałam bezmyślnie i marzyłam o wyjściu do domu. I wiecie, co jest najgorsze? Że w takich okolicznościach muszę świecić przykładem. Tym razem się nie udało. Dlaczego nie można było tego dnia świętować jakimś piknikiem z filmami z tamtych czasów na telebimach? Czemu nie można było zaprosić artystów tworzących w czasach PRL- zakazane piosenki, obrazy czy rzeźby? Czemu znowu gadające głowy?! I na koniec tego tematu, zakończę  humorystycznie. Okazało się, że nie tylko my w sali nad Senatem odpadliśmy z uwagą w połowie. Kiedy pan prowadzący drugi panel dyskusyjny powiedział, że to już wszystko, w Senacie goście poderwali się z siedzeń i nawet nie poczekali na oficjalne informacje, co miało być dalej w programie.😂


A w piątek wyszłam z klasą do Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego i było, jak to w bibliotece, bez fajerwerków. Ale, co by nie mówić, ukulturalniam się. Zwiedzanie biblioteki może nie było najciekawsze, ale przyznam Wam się, że przeszedł mnie dreszczyk emocji, kiedy popatrzyłam na te regały pełne książek, na te stanowiska pracy dla naukowców i studentów. Dlaczego? Na chwilę obudził się we mnie duch badacza, chętnie bym się tam zainstalowała i zajęła poszukiwaniami materiałów do pracy historycznej. Najlepiej w temacie średniowiecza. Powiem Wam, że w tworzeniu prac licencjackiej i magisterskiej najfajniejsze było siedzenie w bibliotece i zbieranie informacji do tych prac.📚❤️

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka