Dlaczego czytam i słucham ludzi, którzy mają inne zdanie niż moje?
Żyjemy w czasach trudnych dla komunikacji międzyludzkiej.
Media
takie jak prasa, TV czy Internet miały zbliżać ludzi, tymczasem coraz bardziej
nas od siebie oddalają. Pół biedy, jeśli w grupie myślimy podobnie, to jeszcze
idzie jakoś ze sobą wytrzymać, gorzej, jak na horyzoncie pojawiają się ONI, CI
INNI. Co ciekawe, to nie jest tylko problemem naszego kraju, to zjawisko
polaryzacji dotknęło nas globalnie. Jakiś czas temu oglądałam program na BBC
Brit, który pokazywał ten proces i co dla nas on oznacza. Niestety nic dobrego.
Bo pojawili się My i Oni, którzy nie chcą mieć ze sobą nic wspólnego. A razem z
nimi pojawiła się przepaść. Wiem, że zawsze byli jacyś my i oni, ale dzisiaj
nie dotyczy to małych grup w społeczeństwie, ale dotyka nas wszystkich w tak
zwanej cywilizacji zachodniej. Nie wiem, czy kiedykolwiek ludzie słuchali się
nawzajem, ale my dzisiaj jesteśmy mistrzami nie słuchania nikogo, zwłaszcza
tych, z którymi nam poglądowo nie po drodze. I do czego zmierzam. Po pierwsze,
ten wpis jest dla każdego i dla My i dla Oni. Bo każdy z nas którąś ze stron
obrał. Po drugie, jak obejrzałam ten program (a to było dawno), jak popatrzyłam
sobie na to, co się dzieje w mediach, co się dzieje wśród ludzi, a co
najgorsze, co się dzieje w rodzinach, to że jedni z drugimi nie chcą usiąść
przy stole, bo mają odmienne poglądy, to stwierdziłam, jak to ja, że tak nie
może być i ja będę szła pod prąd. Żadna polaryzacja nie będzie pluć mi w twarz,
ja chcę lubić i szanować drugiego człowieka, za to kim i jaki jest, a nie jakie
ma poglądy. Dlatego czytam i słucham ludzi, z którymi jest mi nie podłodze. I
jeśli myślicie, że jest to wpis polityczny, to się mylicie, to jest wpis
historyczny.
Otóż!
Jestem historykiem i lubię czytać książki, gazety, a także słuchać wykładów w Internecie
na interesujące mnie tematy z mojej dziedziny nauki.
I
bardzo bym chciała powiedzieć, że jestem obiektywna, ale nie jestem.
Co
ciekawe w ostatnim czasie sięgnęłam po wiedzę ludzi, z którymi poglądowo jest
mi nie podłodze. To znaczy, ja mam inne zdanie na dane tematy, zaraz napisze
jakie, ale dokończę ten wątek. I powiem Wam, że nie jest mi łatwo, bo wciąż
wychodzi mi, że ja jestem MY, a tamci są ONI. Studzę swoje emocje tylko tym, że
są to fachowcy i korzystają z wielu źródeł, więc są wiarygodni. No i do faktów,
to ja się nie przyczepiam. Raczej do ich interpretacji. Bo prawda jest taka, że
w historii punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Oczywiście, są w historii
wydarzenia czy postaci, które są uznane jednoznacznie za złe, na przykład nie
wyobrażam sobie, że ktoś mógłby napisać, że II wojna światowa była dobra.
Chyba, że ktoś bardzo niepoważny. Ale z drugiej strony na lewo i prawo oceniamy
powstanie warszawskie, czy było potrzebne czy jednak nie. I nasze zdanie zależy
od tego, w jakim domu wyrośliśmy, kto nas uczył i jakie książki przeczytaliśmy.
O starożytność raczej nie będziemy kruszyć kopii, ale już o średniowiecze tak.
Ciekawe jest dla mnie to, że średniowiecze według wielu osób, to były ciemne
mroki świata, więc w zasadzie nie powinniśmy sobie nim zawracać głowy, bo co
tam właściwie się działo, a jednak ta epoka rozpala historyków, zwłaszcza w
tematyce religijnej. A ja zawsze powtarzam moim uczniom, że nie należy brać
ludzi przeszłości naszą miarą, nie ta mentalność, nie takie myślenie. I cieszy mnie
chociaż jedno. Kiedy słucham wykładów w jednym z podcastów, to często ci
naukowcy mówią do redaktorki, że to nie tak, że oni inaczej myśleli niż my
dzisiaj. Z tym, że dla wielu ludzi (zwykłych ludzi, nie wykładowców), myśleli
gorzej, bo nie po naszemu. No, nie.
I
gdzie tu w tym wszystkim odpowiedź na moje pytanie z tytułu wpisu?
Już
daję. Chciałabym powiedzieć, że jestem otwarta i wsłuchuję się w głos ludzi,
którzy mają inne zdanie. Owszem, słucham, ale czy jestem otwarta na inne
spojrzenie na dany temat niż moje? Przychodzi mi to z trudem. Z marszu jestem
podejrzliwa, wyłapuję (moim zdaniem) niepotrzebne wtręty, na przykład po co do
artykułu historycznego o Andrzeju Lepperze wrzucać swoje poglądy polityczne. Z
innej beczki. Z dużym wahaniem podeszłam do wykładów w podcaście dotyczących historii
chrześcijaństwa, które prowadził niewierzący historyk. Z jednej strony byłam
ciekawa, jak on to przedstawi, z drugiej strony, nie mogłam się powstrzymać i
nie komentować tego wewnętrznie –
człowieku, no właśnie to jest fajne w chrześcijaństwie, że nie wiemy
wszystkiego. Czy ty tego nie rozumiesz?
No
nie rozumie, bo jest ateistą. Ateista pewnie tak samo słuchałby chrześcijanina,
który mówi o ateizmie.
Z
drugiej strony te wykłady bardzo mi się podobały, bo rzeczywiście profesor
wypowiadał się fachowo, interesująco i nie wchodził w sprawy wiary czy niewiary,
podchodził warsztatowo. I tu mam luz.
Ale
nie mam luzu właśnie na te wtręty światopoglądowe wciskane do wykładu o czasach
odległych. Ja tu nie mówię o wpisach, podcastach ludzi takich jak ja, magistrów
czy fanów historii, bo my nadajemy inne przesłanie tym wydarzeniom. Ja zawsze
zaznaczam, że wpis jest subiektywny. Ale naukowcy z tytułami? Trudno mi przez
to przejść. Bo to wygląda tak, jakby wszystkie wydarzenia z przeszłości były
nie takie, jak powinny być, bo nie były po naszemu.
I
jak słyszę (czytam) takie zwroty, jak „opresyjny patriarchat”, to załamuje
ręce.
To
tak, jakby 9 tysięcy lat cywilizacji wrzucić do jednego wora. Bo mniej więcej
tyle czasu, a nawet wcześniej (jako granicę postawiłam rewolucję neolityczną) w większości mamy do czynienia z
patriarchatem. Z niewielkimi wyjątkami, gdzie nawet faraon okazywał się
kobietą. No nie mogę przejść koło tego obojętnie. I nie mogę przejść obojętnie
obok tematów, które są pokazywane jedynie z negatywnej strony (a nie muszą).
Już kiedyś o tym pisałam. Dwie książki o miłości staropolskiej. Jedna w tonie
analizy pozytywnej, a druga w tonie analizy negatywnej, gdzie kobiecie było
zawsze źle. I jeśli mam być szczera, wolę optymizm i nie wierzę, że wszystkie
te małżeństwa od setek lat były jedynie i wyłącznie nieszczęśliwe. A teraz
wzięłam się za książkę, jeszcze jej nie przeczytałam, ale już od pierwszych
stron wiem, że jej celem jest pokazanie tragizmu kobiet ze wsi. I od razu
wyjaśniam, ta książka jest oparta na prawdziwych faktach i historiach, jest
reportażowa, więc jej bohaterki naprawdę nie miały łatwo w życiu. Ale na te
wiele historii znalazły się tylko dwie szczęśliwe. Póki co…, ale i tak dla mnie
jest to zbyt duża dysproporcja.
I
kończąc temat. Dlaczego czytam i słucham
ludzi, którzy mają inne zdanie niż moje? Dlatego, żeby ich zrozumieć, żeby
umieć z nimi rozmawiać, nie kłócić się czy iść w zaparte w swoich poglądach na
historię, ale rozmawiać, dyskutować, wymieniać myśli. Ale również dowiadywać
się faktów, które może nie są dla mnie komfortowe i przyjemne, ale jednak
prawdziwe. Nawet jeśli uważam, że ktoś przesadził z proporcjami na korzyść
jednej strony.
Właśnie
po to, żeby nie dać się spolaryzować, żeby rozmawiać i dialogować. Bo tylko
próbując zrozumieć inny punkt widzenia (nie przyjmować, ale zrozumieć inne
zdanie), mogę podjąć spokojną rozmowę z osobą, która jest ode mnie inna.
Bo
nie moja racja jest najmojsza. Bo historia już dawno mnie nauczyła, że jedyne
co jest faktem, to właśnie fakt, ale co my z nim zrobimy, to już nasze. Ja
zawsze wolę bardziej pozytywne niż negatywne spojrzenie (jeśli się da), ale
powinnam też dać prawo i przestrzeń dla tego, kto woli wyciągać ciemne strony
naszych dziejów. I słusznie, bo te rzeczy też trzeba znać.
Gratuluję
tym, którzy wytrwali do końca. J
Komentarze
Prześlij komentarz