Chłopki: opowieść o naszych babkach – recenzja i subiektywne komentarze


 Dzisiaj będzie o książce Joanny Kuciel – Frydryszak, którą kilka dni temu skończyłam i w końcu mogę ją skomentować. Autorka mówiła w jednym z wywiadów, że jedni czytają jej książkę jednym tchem, inni po kawałku. Ja należę do tych, którzy dozowali sobie tę lekturę. Z dwóch powodów. Po pierwsze nie należy do najlżejszych, a po drugie kłóciłam się z autorką w myślach i musiałam raz na jakiś czas odłożyć tę pozycję żeby ochłonąć.

Od razu piszę, że moja recenzja nie będzie jednoznaczna. I niezależnie od tego, co ja sądzę o sposobie napisania tej książki, polecam Wam ją przeczytać. Bo rzeczywiście niewiele się do tej pory mówiło o biedzie na wsi polskiej, zwłaszcza w dwudziestoleciu międzywojennym. Warto jest po nią sięgnąć, ponieważ jest napisana przystępnym językiem i ma formę reportażu. Warto po nią sięgnąć, bo opiera się nie na masie ludzkiej wsi, a na konkretnych osobach, przede wszystkim kobietach, znanych z imienia i nazwiska. I w końcu warto ją przeczytać, ponieważ mówi o ludziach biednych, czyli takich, na których rzadko zwraca się uwagę. A jeśli już, to jako tło do szerszego kontekstu historycznego.

Aktualnie mamy czasy tak zwanej chłopomani, co widać w mediach, muzyce (My Słowianki) kinie (nowa ekranizacja Chłopów czy Znachora), książkach czy gazetach popularno- naukowych. Moja jedna uczennica chodzi nawet ubrana, jak chłopka (ale w takim w stroju folklorystycznymJ). Autorka tej książki również wybiła się na fali powrotu do korzeni. I jak kiedyś, w latach 90-tych i na początku XXI wieku, ludzie szukali wśród swoich przodków szlachciców, tak teraz szukają wśród chłopów. Kiedyś wstydzono się wiejskiego pochodzenia, ale teraz już można być dumnym. Jeżeli o mnie chodzi, to ze wsi jestem i na wsi mieszkam i zawsze byłam dumna z mojego pochodzenia i przodków. Nigdy nie miałam kompleksów z powodu tego, że moi pradziadkowie byli chłopami, ogrodnikami czy mieli mały sklep. Moi rodzice byli ogrodnikami i ja też pracowałam w ziemi i zawsze byłam z tego dumna. Mało tego, praca w gospodarstwie u rodziców była cenną lekcją, która przydaje mi się w dorosłym życiu. Ale co to ma wspólnego z książką?

Już piszę.

„Chłopki: opowieść o naszych babkach” – to historia kobiet żyjących na polskich wsiach albo za granicą na przełomie XIX i XX wieku, ale przede wszystkim w dwudziestoleciu międzywojennym. Autorka pisze o tych najbiedniejszych z biednych, chociaż podaje też przykłady i bogatszych domów. Nie mniej jednak, motywem przewodnim jest bieda i jej następstwa dla życia bohaterek.

Osobiście podziwiam przedstawione w niej kobiety, za hart ducha i odwagę mimo przeciwności. Jednym udało się wyrwać z biedy, innym nie, ale każda z nich była silna i umiała przetrwać mimo wielu przeciwności. Kibicowałam im i współczułam. Nieraz ściskało mi się serce nad ich losem. I te życiorysy warto było poznać. Sama wiem, że jedna z moich prababć, kiedy bieda po I wojnie światowej zajrzała im do domu, zbierała chrust i sprzedawała go do bogatszych, miejskich domów. Nosiła również ciężkie bańki z mlekiem z przedwojennego Wawrzyszewa do Warszawy.  To był ciężki czas dla niej i dla pradziadka.

W książce pani Kuciel – Frydryszak  można przeczytać również o stosunkach, jakie panowały między członkami rodzin, parafii czy dworu i niestety, tu zaczynają się zgrzyty, które mnie mierziły i wkurzały. Dlaczego? Bo pojawiły się uogólnienia i patrzenie na te życiorysy naszymi, dzisiejszymi oczami. Poza tym uznaję tę książkę za jednostronną. Książka przedstawia kobiety, jako bohaterskie, jeśli walczyły o wykształcenie i samodzielną pracę, a te które zostały w domach bez wykształcenia, jako nieszczęśliwe pod patriarchalnym okiem ojca lub męża. Ja nie żartuję z tym patriarchatem, w tej książce wciąż mężczyźni są pokazywani, jako tyrani. (z małymi wyjątkami). I to mnie oburza, bo nie ma nic o ojcach czy mężach, którzy również walczyli o byt, rodzinę i wykształcenie. I mam nadzieję, że pojawi się kiedyś książka pod tytułem: „Chłopi: opowieść o naszych dziadkach.”, która opowie nam o mężczyznach, których bieda niszczyła, którzy imali się różnych zajęć, byle coś zarobić. Którzy byli zmęczeni i przedwcześnie postarzali, i którzy ze ściśniętym sercem patrzyli na swoją żonę i dzieci, z żalem, że nie mogą dać im więcej. Jest jednostronna, bo pokazuje kościół (parafię, księży), jako przyczółek, w którym kobiety dowiadują się, gdzie jest ich miejsce. Pozytywnych przykładów o kościele(parafii) są dwa, może trzy w całej książce. Jest jednostronna, ponieważ uważa, że to, że dziedziczki uczyły chłopki szyć, gotować i dbać o higienę, za niewystarczające, bo te zabiegi nie wyciągały ich z patriarchalnych rodzin.  Nie ma tam nic o tym, że nauczenie kobiet gotowania czy dbania o higienę mogło pomóc im uporządkować dom i rodzinę, nauczyć dobrze zarządzać domem i wydatkami.

Nie spieram się ze źródłami, które opisują walkę ludowców z zacofaniem na wsi i księdza proboszcza. Nie spieram się z tragicznym losem dzieci niedożywionych i pracujących od dziecka. Po prostu brakuje mi w niej obiektywizmu. Jeden z recenzentów (takich, jak jaJ) napisał, że autorka w swoich komentarzach nie wzięła pod uwagę tego, że jeżeli rodzina była biedna, to nie inwestowała w naukę dzieci, bo woleli, żeby te nauczyło się pracy na roli czy w domu. Ja dodam jeszcze od siebie, że jeżeli już ktoś zostawał w szkole, to był to zazwyczaj chłopak. Ale autorka nie wzięła pod uwagę tego, że to chłopak w tamtym czasie, w tamtej kulturze miał większe szansę na wybicie się i pomoc rodzinie niż dziewczyna. Dzisiaj patrzymy na to, jako na niesprawiedliwość, ale wtedy taki chłopak nie tylko siebie wyciągał z biedy, ale i całą rodzinę. Nie było na wsi myślenia jednostkowego, tylko społeczne, grupowe. Dzisiaj to niesprawiedliwość, wtedy wspólnota oznaczała przetrwanie. I żeby było jasne, to były straszne czasy. Nie tylko wśród chłopów, ale i wśród robotników. Brak pracy, brak ziemi, brak perspektyw powodował brutalizację życia rodzinnego, pozorny brak empatii i uczuć między członkami danej rodziny. A bezrobocie w XX-leciu międzywojennym było ogromne. Dobrze, że znaleźli się ludzie – społecznicy, którzy chcieli na różne sposoby pomóc chłopom, że wielu się udało. I na koniec, jeszcze raz powtarzam, książka jest warta przeczytania i polecam ją każdemu. Nie podoba mi się jedynie interpretacja starych dziejów przez autorkę i niektórych z jej rozmówców.

Możecie się ze mną oczywiście nie zgadzać.:)

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka