Pojutrze
Dla mnie film czasami musi poleżeć kilka lat na półce zanim po niego sięgnę.
I
tak „Pojutrze” z 2004 obejrzałam sobie w czwartek wieczorem AD 2023.
Produkcja
jest stara, więc będę spojlerować, bez obawy, że ktoś tego nie oglądał. A nawet
jeśli, to skoro do dzisiaj ta osoba nie sięgnęła po ten film, to raczej już nie
sięgnie.
Ale
do rzeczy.
„Pojutrze”,
to film katastroficzny, w których zmiany klimatyczne postąpiły tak szybko, że
niektórzy nie zdążyli ich zauważyć i zamarzli albo się utopili. Co ciekawe,
pomysłodawcy scenariusza nie poszli w globalne ocieplenie, ale wręcz odwrotnie,
zafundowali widzom epokę lodowcową w dwie godziny.
Co
było jeszcze w fabule. Oczywiście naukowiec, który wszystkich ostrzegał i nikt
go nie słuchał. Pełno niedowierzających ludzi na wysokich stanowiskach, którzy
zareagowali za późno. Dlaczego w takich filmach prezydent USA zawsze jest otoczony
ignorantami? Oczywiście okazało się, że naukowiec miał rację, ale zmiany miały nastąpić nie za 100 lat, ale w ciągu kilku
tygodni. I co ciekawe. Wszyscy, którzy znali prawdę zamiast podjąć środki
ostrożności, wysłać rodzinę do Afryki, gdzie miało być cieplej, narąbać drewna
na opał, kupić węgiel itp., oni tego nie robią, oni godzą się z losem. Widać,
że nie mieli wśród siebie Polaka, bo my na pewno byśmy robili przetwory na
wszelki wypadek i w piwnicy rąbali krzesła i stoły na opał. Mało tego. Ten
główny naukowiec, mądrala, pozwala przy tych zmianach klimatycznych wyjechać
synowi na drugi koniec Stanów i to w miejsce, gdzie na pewno miało być minus
sto. No, ale ktoś to wymyślił i tak miało być. Nad północną półkulą utworzyły
się trzy mega burze, które moim zdaniem powinny zakłócić działanie Ziemi i
kosmosu. Były gigantyczne i od razu przynosiły ze sobą ten ogromny mróz. Tak
wielki, że spadały helikoptery, a ludzie zamarzali w minutę. Nie sądzę, żeby w
rzeczywistości tak miało być, w końcu oni nie latali nago, tylko mieli na sobie
porządne zimowe ubranie. Kurczę, ja jak morsuję, to też jakoś przez te dziesięć
minut nie zamarzam, a jestem w kostiumie kąpielowym. Tak, wiem u nas ostatnio,
to bardziej na plusie, ale wiecie o co chodzi. W saunie też w 100 stopniach
człowiek się nie gotuje, jeno poci.
Kiedy
w końcu anomalie pogodowe zniszczyły miasta (trąby powietrzne), zalały Nowy
York (wielkie tsunami) i zaczął padać śnieg, władze USA podjęły decyzję, że
może warto było by ewakuować obywateli na południe. Ale nasz główny bohater
powiedział im: ZA PÓŹNO, większość obywateli USA z północnych stanów nie ma
szans na przeżycie, ratujmy tych bliżej południa. A potem powiedział – Idę po
syna, on jest w Nowym Yorku. Mieście zalanym i zamarzniętym na kość.
Na
szczęście udało mu się z synem skontaktować i powiedzieć, żeby trzymał się w
cieple i na niego czekał.
Chłopak
wraz z kilkoma osobami znalazł się w super miejscu - w bibliotece, więc było
czym palić w starym kominku. I zapytam, jak jeden z komentujących na Filmwebie.
Dlaczego oni palili książki, skoro wokół mieli tyle drewna? Stoły, krzesła, boazerie,
poręcze?
Może
dlatego, że książek nie trzeba było łamać.
Nie zabrakło też „mądrych” dialogów.
-
To Nietzsche – powiedział bibliotekarz – nie dam go spalić.
To jeden z największych filozofów.
Dlaczego filmowcy zawsze wybierają Nietzschego? Przecież
facet dostał obłędu? Jak więc można przyjmować jego filozofię za najlepszą? Dla
mnie jest ciężka i niestrawna.
To tak samo, jak czytam cytaty Hemingwaya o radości
życia, a przecież pisarz popełnił samobójstwo, więc o jakiej radości można tu
mówić?
W kolejnej scenie znowu pojawił się dialog między tymi
samymi osobami.
- Co trzymasz?
- Biblię Gutenberga.
- Jesteś wierzący?
- Nie, jestem ateistą, ale to Biblia Gutenberga
(pierwsza drukowana), trzeba ją zachować dla potomnych.
Nietzsche i Biblia, super połączenie.
Ostatecznie ojcu udaje się odnaleźć syna i dla nich
wszystko kończy się happy endem. Nie dla wszystkich jednak, ponieważ ci, którzy
nie pozostali w czasie burzy w cieple, niestety zamarzli na kość.
I ja też „zmarzłam” oglądając ten film, bo na ekranie
padał śnieg i za oknem również. Tylko u nas było minus trzy, a w filmie sami
wiecie, ponad sto na minusie.
Czy film jest wart obejrzenia? Myślę, że tak. Zrobiony
porządnie, trzyma w napięciu. Tylko kilka scen było zupełnie niepotrzebnych,
jak te dialogi, czy rana dziewczyny na nodze, która zaczęła się paskudzić.
Ale
ogólnie, polecam.:)
Komentarze
Prześlij komentarz