Kraków – miasto królów i nie tylko
Na
wstępie piszę, że czuję ogromny niedosyt i że na pewno wrócę do Krakowa i to
przynajmniej na trzy dni. I to w wakacje i w środku tygodnia, żeby nie natykać
się na dziki tłum turystów. Ale, jak na jednodniową wycieczkę to i tak jestem
usatysfakcjonowana. Zwłaszcza, że pojechałam w doborowym towarzystwie, którym
humory dopisywały przez cały dzień, a zwłaszcza po południu, kiedy
zabłądziłyśmy.J
Z
racji na chwilowy charakter wyjazdu i sporą odległość od Warszawy, postanowiłam
dojechać na miejsce, jak najszybciej się da. Czyli w trzy i pół godziny jazdy
S7.
Dojazd
w pobliże Starego Miasta odbył się bez problemów, tak jak i parkowanie. Co
prawda zrobiłam dwa kółka i zawróciłam tam, gdzie pewnie nie powinnam, ale
miejsce było wymarzone, Blisko Wawelu i wspomnianej wyżej Starówki, w
zacienionym miejscu, w cichej i spokojnej uliczce.
Pierwsza
moja myśl brzmiała, jak to dobrze, że II wojna nie zniszczyła tego miasta.
Stare kamienice, przepięknie zdobione, które przetrwały ten ciężki czas.
Oryginalne uliczki, którymi od wieków przemieszczają się ludzie, nadają miastu
klimat, którego nie ma w Warszawie. Niestety, druga myśl, jaka wpadła mi do
głowy, to pytanie, czemu one są w tak dużej mierze zaniedbane? I tu pytanie do
władz. Czemu? Zwłaszcza, że znajdują się w miejscach tłumnie odwiedzanych przez
turystów. Nie jest to Starówka, ale są na tyle blisko, że aż się proszą o dobre
potraktowanie.
I
z tą myślą poszłam zwiedzać, to jedno z najstarszych miast w Polsce.
W
Krakowie byłam jako dziecko, jako nastolatka i przejeżdżałam przez niego, jako
studentka. Pamiętam miejsca, ale nie interesowałam się ich wymiarem
historycznym czy kulturowym. Wczoraj było inaczej.
Wawel
robi wrażenie. Zarówno stojąc pod jego murami, jak i przechadzając się po
dziedzińcach, ma się świadomość jego wielkości i choć dawnej, to jednak
potęgi. Niestety nie miałyśmy czasu na zwiedzanie wnętrza, za to udało nam się
wejść do Katedry gotyckiej i ja osobiście jestem pod wrażeniem. Ale nie sztuki
tylko grobów. To miejsce, gdzie historia pokazuje, że jest faktem, że mówi o
ludziach, którzy naprawdę kiedyś tam żyli, bywali w tym kościele, mieszkali w
zamku i patrzyli z okien na Wisłę, tak, jak i ja.
Stojąc
przy sarkofagu Kazimierza Wielkiego czy Władysława Jagiełły mogłam sobie
powiedzieć, nagrobek, jak nagrobek. Ale kiedy uświadomiłam sobie, że szczątki
moich królów są w środku, to autentycznie odczułam brzemię wielowiekowej
historii. Jednak, to nie królowie zrobili na mnie największe wrażenie, a
relikwiarz św. Stanisława. Oskarżony o zdradę przez Bolesława Śmiałego, zabity
w 1079 roku i poćwiartowany. Jego ciało w cudowny sposób zrosło się, a kult
jego osoby sięga już 1088 roku. W czasie rozbicia dzielnicowego, w 1253
kanonizowany, jest patronem Polski.
Można
go porównać tylko ze św. Wojciechem, którego relikwie znajdują się w Gnieźnie,
gdzie również pragnę pojechać.
Ale
dlaczego zrobiło to na mnie wrażenie? Bo ta historia wciąż trwa, bo święty
biskup wciąż nad nami czuwa. To jest piękne i wzruszające. Poza tym, czy innym
jest czytanie o tym w książce, a czym innym zobaczenie tego na własne oczy.
Zrobiły
na mnie również wrażenie freski na ścianach kaplicy pod wezwaniem Trójcy
Świętej, zwanej również kaplicą Królowej Zofii.
Są
przepiękne, dynamiczne, żywe i bardzo kolorowe. Cudowne. Niestety nie można
było robić zdjęć, więc sami musicie tam pojechać i je zobaczyć na własne oczy.
Razem z koleżankami odwiedziłyśmy również krypty.
Byłam
na wielu pogrzebach, ale zawsze kończą się tym samym, zasunięciem płyty grobu i
koniec. W podziemiach mogłam oglądać sarkofagi władców, ale i dzieci z rodzin
królewskich. Dziecięce trumny są…, trudne do oglądania, Za to Jan III Sobieski
ma niezłą kwaterę z czarnego marmuru i złotą czaszką i kośćmi na wieku.
Można
było też obejrzeć miejsce spoczynku Józefa Piłsudskiego, gdzie wisiała
tabliczka, żeby nie dotykać sarkofagu. I dobrze, bo w pierwszym odruchu
chciałam poklepać wieko. Za to grobowiec prezydenta Lecha Kaczyńskiego jest
duży, marmurowy, ale na uboczu.
Kiedy
wyszłam na powierzchnię odetchnęłam i ucieszyłam się, że jeszcze żyję. Nie
wiem, czy chciałbym być po śmierci tak odwiedzana przez rzesze turystów.
Potem
poszłam z dziewczynami obejrzeć dziedziniec z arkadami, który oczywiście jest w
remoncie, więc zdjęcia nie są jakieś szczególne.
By
też moment humorystyczny. Biorąc pod uwagę, że wokół kręciło się mnóstwo
obcokrajowców, nie pozostało nam nic innego, jak poprosić kogoś po angielsku o
zrobienie nam zdjęcia. Koleżanka podeszła do mężczyzny rozmawiającego po
zagranicznemu i okazało się, że Polka porozumiała się z Polakiem po angielsku,
ale zdjęcie zrobił nam już po naszemu. Wesoło.:)
Smok
Wawelski to kolejna atrakcja, która jest oblegana przez tłumy turystów, tak że
trudno było zrobić zdjęcie bez kogoś, jako mistrza drugiego planu.
Niestety
nie udało nam się zobaczyć momentu ziania ogniem, ale i tak przez kilka chwil
podziwialiśmy rzeźbę.
Dla
mnie, jako osoby z Centrum Polski, Wisła jest już dosyć szeroka, ale wiem też,
jak obszerna jest w ujściu, ponieważ płynęłam kiedyś przez nią promem. Za to w
Krakowie jest ona wąska i uregulowana. Dla mnie jest to niecodzienny widok i aż
trudno mi przyjąć, że to ta sama rzeka. Oczywiście, że wiem, że każda rzeka ma
swój początek i koniec. Wiem, że zaczyna jako strumyk, który można przeskoczyć,
ale i tak podświadomie widzę ją zawsze, taką, jak u nas w Warszawie. Oczywiście
odśpiewałyśmy piosenkę „Płynie Wisła płynie po polskiej krainie,” bo przecież
najpierw nasza rzeka zobaczyła Kraków i go pokochała i nie należy o tym
zapominać.
Zaraz
obok zaczynał się szpaler handlowych budek, gdzie można było kupić pamiątki z
Krakowa np. małego smoka czy inne magnesy. Jedna z koleżanek kupiła bajgle, a
po souveniry udałyśmy się do Sukiennic.
Przeszłyśmy
parkiem do Starego Miasta.
Zanim jednak dotarłyśmy na rynek, ja dostrzegłam
romański kościół, pod który od razu się udałam. Piałam z zachwytu i opowiadałam
o nim koleżankom, które później przepytałam z tego, czego się ode mnie
dowiedziały. Dlaczego mnie to tak poruszyło? Dlatego, że w Polsce nie mamy zbyt
wielu zabytków romańskich, a w Warszawie nie ma żadnego. Na Mazowszu jest kilka
np. w Czerwińsku i w Płocku, ale to i tak mało. W Małopolsce i Wielkopolsce
jest ich o wiele więcej.
W
każdym razie kościół piękny, a obok kolejny tym razem barokowy. Ten romański
miał wieże barokowe, ale cała reszta, średniowiecze, jak się patrzy. Byłam
zachwycona.
- uliczki
- Sukiennice
Potem poszłyśmy na Rynek. Niesamowite jest to, że przez Stare Miasto
przejeżdża tramwaj. U nas niby też, ale trasą W-Z, w Krakowie po prostu przecina
je na pół. Na Rynku piękne kamienice, gotyckie budowle no i Sukiennice, w
których kupiłyśmy pamiątki. Do Kościoła Mariackiego nie udało nam się wejść, bo
czas oczekiwania był zbyt długi, a my miałyśmy tylko jeden dzień. W życiu nie
widziałam takiej kolejki do kościoła.:)
W
ogóle, w życiu nie widziałam takiego tłumu turystów.
A między nimi sprawnie poruszały się dorożki, zaprzęgnięte
w piękne konie. Że też nikogo nie staranowały.
Obiad zjadłyśmy w jednej z
restauracji – The Spaghetti. Nie mam zaufania do restauracji położonych blisko
turystycznych atrakcji, ale ta była dobra. Szybka obsługa, jedzenie smaczne.
Siedziałyśmy w ogródku i miałyśmy widok na Sukiennice i zabytkowe kamienice.
Sama restauracja znajdowała się w podziemiach i śmiałam się do koleżanki, że
nie chciałabym się w takiej upić. Miała mnóstwo zakamarków i jak nic bym
zabłądziła. Na szczęście nie piję alkoholu. to raz, a dwa siedziałyśmy w
ogródku. Co mnie zdziwiło? To, że herbata była droższa od kawy. Z czymś taki
się jeszcze nie spotkałam.
Po
obiedzie należało zjeść deser, co w naszym przypadku oznaczało lody.
I
muszę powiedzieć, że kiedy będę w Warszawie na Starówce (za jakieś dwa tygodnie
z uczniami na teatrach ulicznych), to zerknę na cenę gałek. Bo w Krakowie są
poza jakąkolwiek skalą przyzwoitości. 5 złotych za jedną kulkę?!!! Poszaleli?!
No tak, zagraniczni turyści… Może by tak zrobić, jak w Rosji? Inna cena dla
Polaka inna dla zagraniczniaka?
No
nic, zjadłam najdroższe dwie kulki w moim życiu(w Polsce). Żeby nie było,
najpierw je zamówiłam, a dopiero potem poznałam cenę. Dobrze, że dobre były.
Potem
pojechałyśmy pod kopiec Kraka i niestety nie weszłyśmy na szczyt, bo czas nas
gonił i na 15 00 chciałyśmy być w Łagiewnikach. Zdążyłybyśmy, ale zanim do
niego dojechałyśmy, to zaliczyłyśmy kilka pomyłek drogowych. A to wszystko,
przez to, że w Warszawie ulice są szersze i dla mnie ul. Jerozolimska ma trzy
pasy i nie jest małą uliczką, w którą nie zdążyłam skręcić, ponieważ zauważyłam
ją w ostatniej chwili. Absolutnie nie jest to przytyk do Krakowa, to raczej
przytyk do mnie, że za szybko jechałam, że wyobrażałam sobie nie wiadomo, co…
A
potem wylądowałyśmy w Łagiewnikach. Trafiłyśmy na zjazd katolików ze Słowacji,
więc cały parking był zawalony. Dlatego zaparkowałam w miejscu, w którym nie
powinnam parkować, czyli na parkingu sąsiedniej parafii, o czym dowiedziałam
się dopiero po powrocie do samochodu. Jak tam wjeżdżałam, to nie zauważyłam ani
tabliczki, ani kartki przyczepionej do drzewa. Dlatego przepraszam księdza
proboszcza parafii pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa, że tam zaparkowałam,
ale naprawdę niczego wcześniej nie zauważyłam.
Sanktuarium
robi wrażenie. Jest piękne, a siostry śpiewają, jak anioły.
Zdążyłyśmy
na Koronkę do Miłosierdzia Bożego i potem zostałyśmy na mszy.
Potem
ksiądz zachęcił, nas turystów, do zwiedzania, więc nawet wjechałyśmy na szczyt
wieży, z której mogłyśmy podziwiać panoramę Krakowa, ale i niedalekich gór.
Obejrzałyśmy też stary kościół i oryginalny obraz Jezusa – Jezu ufam Tobie.
Pięknie, pięknie i jeszcze raz pięknie.
I
tym sposobem, zamiast o 16 00 wyjechałyśmy z Łagiewnik o 17 26.
No
i…
Tym
razem nie zrzucę winy tylko na złe oznakowania, ale i na GPS.
Patrzyłam
na znaki i słuchałam GPS, który miał nas skrótem doprowadzić do S7. I ja, zamiast
posłuchać intuicji (a raczej Anioła Stróża) i pojechać za znakami, wybrałam
opcje skrótową. No i super. Tylko Internet padł.
Jechałam
tracą 776 i w Luborzycy powinnam skręcić na Słomniki, niestety tego nie
zrobiłam. Dlaczego? Ponieważ nie spojrzałam na mapę swoimi oczami, to raz, dwa, dałam się zwieść GPS-owi, a trzy, ponownie
skarżę się na słabe oznakowania. Kurcze blade. Jadąc do Krakowa, co chwilę
mijałam tablice z nazwami miejscowości i numerami tras. Jadąc w drugą stronę
miałam tylko numer 776 i nie pojawił się napis - Słomniki trasa 7 w lewo. Nic
się nie pojawiło. Przez kilkadziesiąt kilometrów nie było nawet żadnych tablic
mówiących o odległościach do najbliższego miasta. Dopiero za Kazimierzą Wielką,
do której w ogóle nie powinnam trafić, zobaczyłam po raz pierwszy - Jędrzejów 40 kilometrów .
Pomijam, że powinnam się zatrzymać i przestudiować mapę, bo powinnam, ale… to
nie zmienia faktu, że można się nieźle zgubić.
I
niech mi to ktoś zaraz nie napisze, że główne drogi są lepiej oznakowane niż te
boczne, bo to nieprawda. Sporo już Polski zjeździłam, tak zwanymi przeze mnie trasami widokowymi,
ale tylko w Małopolsce i w województwie świętokrzyskim natrafiłam na tablicowy
koszmar, a raczej koszmarny brak tablic, które wskazywały by ilość kilometrów
czy naprowadzały na główne drogi.
Ale
ostatecznie - Piękna nasza Polska cała, piękna żyzna i wspaniała. Bo widoki
były piękne.
Tylko
szkoda, że robiło się co raz później i że zamiast 3,5 godziny, wracałam 5
godzin. Przez to nie zjadłyśmy lodów w MC Donalds.
Wycieczka
wspaniała, Kraków piękny, pogoda dopisała, jeszcze tam wrócę i po raz trzeci
dam szansę znakom i w końcu wyjadę z tego miasta bez przygód.
Ps. Zdjęcia są, jakie są. Przy tak dużej ilości ludzi, nie dało się zrobić lepszych. To znaczy, są lepsze, ale niestety są na nich również ludzie z bliska. A takich zdjęć wolę nie umieszczać w internecie.
Super byłoby zobaczyć jeszcze Kazimierz, jego stare uliczki i synagogi. Zapiekanka z okrąglaka to must-have!
OdpowiedzUsuńNie wątpię, ale w jeden dzień, nie dało się za wiele zdziałać. Planuję kilkudniowy wypad, wtedy na pewno tam zajrzę:)
OdpowiedzUsuń