Co tam u mnie słychać
Oprócz,
że byłam na wycieczkach, to istnieje coś takiego, jak dzień codzienny, z którym ostatnio kiepsko radzę.:)
A
raczej z dniem wczorajszym kiepsko sobie poradziłam. Ale po kolei.
Alergia.
Przyszła wiosna, mam w nosie wodospad Niagara, wywrotkę piasku w oczach, w
płucach rzęzi rdza, a do uszu ktoś mi nawtykał waty. Dorabiam firmy
chusteczkowe i te od papieru toaletowego również. Tonę w chusteczkach i gdzie
się nie obrócę, tam one są. Oczywiście, można je wyrzucać do kosza na śmieci,
ale jadąc autobusem raczej tego nie zrobię, więc utykam je gdzie się da,
wypełniając nimi wszystkie kieszenie i torebkę. O tym, jak umilam podróż innym
współpasażerom, nawet nie wspomnę. Do tego przyszła wiosna i panie wylewają na
siebie tonę perfum, które bynajmniej mi nie pomagają. A wczoraj, żeby było
mało, to do autobusu wsiadła pani z naręczem bzu. Brakowało mi tylko konwalii.
Na szczęście usiadła daleko ode mnie i mogłam cieszyć się w miarę normalnym
powietrzem. Za to w Wielki Poniedziałek dla odmiany pan ministrant znokautował
mnie swoimi perfumami. A że śpiewałam na mszy, to nie mogłam po prostu sobie
pójść i jedyne, co mi pozostało, to zamiana miejsc z koleżankami. Trochę
pomogło, ale nie na tyle, żebym tego nie czuła.
Ale
zgrozę to dopiero odczułam, jak pan ministrant przyszedł po mszy z nami pogadać
i ściskać z okazji życzeń świątecznych. Ewakuowałam się w trybie
natychmiastowym. Uff. Nawet nie wiecie ile ja muszę się wiosną nagimnastykować,
żeby przeżyć wśród ludzi jeden dzień.:)
Leki?
Taaa, oczywiście, że biorę leki, ale co z tego, jeśli one działają średnio na
jeża. Po prostu niech już wszystko zakwitnie, pleaseeeeeeee. A najlepiej niech
spadnie deszcz. Taką miałam nadzieję, że w poprzedni weekend będzie padał i co?
I nic i zero. Tylko chmury i wiatr. Ale i tak było lepiej, bo przynajmniej
wilgoć była w powietrzu. Żeby tych moich problemów było mało, to wczoraj w
autobusie trafiły mnie jeszcze zwierzęta. Najpierw w autobusie jechała
dziewczyna z kotem, a później w tramwaju, dziewczyna z psem. Cudownie.
Oczywiście,
ja narzekam z przymrużeniem oka, bo już dawno pogodziłam się z tym, że takie
przeciwności losu muszą mnie, jako alergika spotykać i tam, gdzie zdrowy
człowiek po prostu sobie żyje i niczym się nie przejmuje, ja walczę z chorobą i
jej skutkami. Ale humor jest, to najważniejsze.
Z
innych moich przygód, to wczorajszy dzień obfitował w nie w nadmiarze. Znowuż w
komunikacji miejskiej. Zanim zaczęłam pisać ten wątek, poczytałam komentarze,
do podobnej sytuacji, która mnie wczoraj spotkała. No cóż, no cóż, piszę. W
niektórych autobusach są fotele na półtorej osoby, czyli dla bardzo otyłej lub
dla dziecka i rodzica. Albo dla jednej osoby, która nie lubi siedzieć z innymi,
ha ha ha ha (złowieszczy śmiech samotnika). Wczoraj usiadłam sobie na nim i
jechałam zadowolona, że mogę się rozsiąść. Na jednym z przystanków wsiadła
kobieta, która władowała się obok mnie i wbiła mnie w szybę. Pomyślałam sobie,
skoro lubi siedzieć w ścisku, to niech sobie siedzi i dalej pisałam na
telefonie kolejne wątki „Więziennej planety”. Na szczęście dla mnie, kobieta
nie pachniała niczym, co by mnie dobiło. Na szczęście dla niej, że nie złapał
mnie atak kataru, bo by przy mnie nie wytrzymała. Ale mnie zastanawia inna
sprawa? Ja, widząc jedną osobę na takim siedzeniu w życiu bym się nie
przysiadła, no chyba, że bym słaniała się na nogach. Ale się nie słaniam, więc
się nie przysiadam. Z dwóch powodów. Uważam, że to jest pojedyncze miejsce, no
i nie pragnę przytulać się do obcych ludzi. Tej pani to, jednak nie przeszkadzało,
więc się do mnie przysiadła. Od razu piszę, że nic do niej nie mam, byłam
bardziej zadziwiona niż oburzona. Tylko, nie wiem czy było jej wygodnie, bo ja
mam szerokie biodra, więc ona mogła wstawać jednym półdupkiem na zewnątrz.
Dziwne to było, ale że ja lubię obserwować zachowania ludzi, to też muszę się
liczyć z tym, że ktoś swoje zachowanie przetestuje również na mnie. Pozdrawiam
panią z autobusu, mam nadzieję, że dalsza podróż minęła jej w komfortowych warunkach,
pozbawionej mojej osoby z łokciem wbijającym jej się w bok.
Ale
to nie koniec wczorajszych trudności i dobijających mnie zdarzeń. Były
zwierzęta, były kwiaty i zapachy, był sobotni rozkład jazdy i pani lubiąca
siedzieć w ścisku, czas na mój własny i niezależny wyczyn, który pozbawił mnie
sił.
Trzecie
klasy odeszły ze szkoły, ja osobiście pożegnałam swoją własną, wychowawczą i
zostałam z mnóstwem wolnego czasu. Uczyłam
w wielu trzecich klasach, więc teraz wcześniej kończę lekcje lub mam
spore luki między lekcjami. W środę na przykład 4 godziny. Ale nie martwcie
się, w szkole zawsze jest co robić, a w ostateczności mogę skoczyć do
staruszków i dać wykład. Ale ja nie o tym. No i wczoraj wyszłam o 12 30 ze
szkoły, zdziwiona porą i jednocześnie szczęśliwa z dużej ilości wolnego czasu.
Ja należę do grupy pracoholików, więc cieszyłam się tylko przez chwilę, a potem
przeraziłam się, co ja będę robić przez resztę dnia.
Jak
wypełnić nagłą pustkę po uczniach, jak żyć!!!!
Ale
tak serio, to naprawdę zastanawiałam się, co robić, żeby nie zmarnować dnia na
lenistwie i obijania się z kąta w kąt. No i zafundowałam sobie takie popołudnie,
że hej. Pojechałam do supermarketu. Tak, oszalałam, zwłaszcza, że tam już
panował przedweekendowy Armagedon. Ale stwierdziłam, że o 15 00, nie będzie
jeszcze tak źle. Przed zakupami miałam wyjąć pieniądze z bankomatu, jednak
widząc kolejkę stwierdziłam, że zrobię to po zakupach. I tak zrobiłam, tylko
nie wzięłam pieniędzy. To znaczy skorzystałam z bankomatu, wyjęłam kartę,
wsadziłam ją do portfela, wzięłam zakupy i poszłam do samochodu bez gotówki. Dziesięć
minut później zorientowałam się, co zrobiłam. Także, przez kolejną godzinę prowadziłam rozmowy z firmą
bankomatową i moim bankiem. Żeby chodziło o 50 złotych, to pewnie bym się nie zdenerwowała,
ale ja wyjmowałam dużo większą kwotę. No i czekam, czy pieniądze wróciły do
bankomatu? Czy ktoś je sobie wziął? Tak, jestem mądra. Brawa dla mnie, ale nie
proście o bis. Także problem wolnego czasu rozwiązał się sam, mój pośpiech i
roztrzepanie załatwiło mnie na cacy.
Nie
mam nic na swoje wytłumaczenie. Po prostu, wczoraj miałam ciężki dzień.
No
i tyle u mnie słychać. Dzisiaj siedzę w domu i tylko po południu wybiorę się do
taty. Miałam farbować włosy, ale w świetle ostatnich wydarzeń, nie wiem czy
powinnam ryzykować.
Dobrej
majówki.
Sylwia
Noyer
Komentarze
Prześlij komentarz