Za kierownicą
Bardzo
lubię jeździć samochodem i aż dziwne, że tak rzadko opisuje moje przemyślenia
na temat kierowania pojazdem czy też sytuacji na drodze.
Za
to poświęcam wiele czasu na wyłapywanie zabawnych lub wkurzających sytuacji w
ZTM. Niestety, z marnym skutkiem, ponieważ w ZTM większość ludzi siedzi z nosem
w telefonach i nic się nie dzieje.
Za
to w aucie? Na drodze? Nawet na trasie z domu do osiedlowego sklepu wszystko
może się zdarzyć.
Oto
kilka przykładów przygód drogowych, a raczej naszych zachowań, jako kierowców.
Celowo piszę naszych, ponieważ niemalże każdy z nas robi głupoty.
I
jeśli po moich wpisach, ktoś pomyśli sobie.
-
Ja tak nie robię?
To
albo jeszcze go to nie spotkało albo nie ma świadomości swoich czynów.
Ja
osobiście, jestem przekonana, że mam już wiele nieczystych i głupich zagrań za
sobą. A zwłaszcza takich, kiedy myślę sobie o innym kierowcy:
-
No nie wierzę, że to zrobił?
Po
czym, po pięciu minutach robię to samo.
Ale
miały być konkrety, więc do rzeczy.
Wyjazd
z drogi podporządkowanej. Kierowca stojący jako pierwszy ocenia sytuację czy
może już się włączyć do ruchu czy też nie. I czasami zwleka, przez co, za nim
rozgrywają się dantejskie sceny. Większość kierowców w „ogonku” myśli albo
mówi, ewentualnie krzyczy i wygraża pięścią:
-
Pip, ty pip, do pip ile będziesz stał pip.
-
No i co tak stoi, tyle miejsca, a on stoi. Pewnie baba. A nie, chłop w berecie.
-
No zdecyduj się wreszcie. Jak nie umiesz prowadzić, to po co wsiadasz za kółko.
Ja
osobiście myślę:
-
No jedzie osoba…
Niektórzy,
tak jak pan z taksówki dzisiaj (pozdrawiam pana z taksówki), nie mogą wystać
nawet minuty i trąbią. Po co trąbił? Przecież nie wjadę komuś w bok. I nasunęły
mi się w związku z tym dwie myśli:
Pierwsza.
Odruchowo nacisnęłam na gaz, żeby ruszyć i natychmiast musiałam zahamować, bo
samochody jechały luźnym, bo luźnym, ale sznurem.
Druga.
To kierowca pierwszego samochodu najlepiej widzi drogę i możliwości wyjazdu.
Zna też możliwości swojego samochodu. Golfem, to bym pewnie wcisnęła się w
lukę, ale moją Kolubryną, niekoniecznie. Zryw zerowy, za to ciężka i powolna.
Wiem,
że trafiają się osoby, które zastanawiają się nawet, kiedy bez trudu mogą
wyjechać na główną drogę, ale i tak uważam, że to one decydują, kiedy dla nich
jest bezpiecznie, nie ci co za nią stoją. Nawet jeśli myślimy:
-
Jedzie osoba, na co czeka?
Jechanie
komuś na zderzaku.
Od
razu mówię, że nie znoszę takiego zachowania i robię wszystko, żeby tego komuś
nie robić.
Nie
mówię o zapchanych drogach, kiedy nie ma wyjścia i wszyscy jadą niemalże zderzak w zderzak. Tylko o normalnej, płynnej jeździe, gdzie
ktoś wsiada na ogon i wymusza manewry albo szybszą jazdę, mimo, że wcale jej
nie chcemy.
To
też sytuacja z dzisiaj, ale spotkała mojego tatę. On jechał Kolubryną, a ja
podziwiałam widoki. No i patrzę w boczne lusterko, a jeden taki prawie, że
wjeżdża nam w tył. A nie ma możliwości zjechania na prawy pas, ponieważ równo z
nami jedzie ciężarówka, a przed nami dwa guzdrające się auta. Tata nie mógł
przyspieszyć i zwolnić pasu, a tamta osoba ewidentnie to wymuszała. W mojej
karierze kierowcy, jeszcze nie spotkałam, takiego ryzykanta, który by tak
blisko podjechał. Oczywiście, kiedy tylko zrobił się mały prześwit, ten
człowiek wystrzelił, jak z procy i popędził dalej. (pozdrawiam pana z
Volkswagena)
Ludzie,
nie jeździcie innym na zderzaku. Nie wiecie, co to, bezpieczny odstęp?
Przecież
wystarczyło, że samochód z przodu mocniej by zahamował, potem mój tata, a ten z
tyłu wbiłby się chłodnicą w mój hak. W nosie mam czyjąś chłodnicę, ale czemu ja
miałabym tracić czas z policją przez brak rozwagi winowajcy?
Przejazd
na czerwonym, to i mnie się kilka razy przytrafił, ale za każdy razem mocno
swojej głupoty żałowałam. Raz zdarzyło mi się to w Legionowie. Zielone włączyło
się dla tych, którzy jechali w lewo, a ja powinnam stać. Niestety coś mi się w
głowie ubzdurało, że to moje zielone i nawet nie hamowałam, tylko przejechałam
skrzyżowanie, dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, co zrobiłam (to
było kilka lat temu). Dla osób o słabych nerwach. Nie mogłam w nikogo uderzyć,
ponieważ tylko ci, którzy skręcali w lewo mieli zielone.
Ja
się zagapiłam, ale w Warszawie jest takie skrzyżowanie Aleja Solidarności z
Aleją Jana Pawła II, gdzie światła dla skręcających w lewo są bardzo krótkie,
więc kierowcy robią, co mogą, żeby zdążyć. Naliczyłam cztery/pięć samochodów na
zielonym, szóstego na pomarańczowym, a za nim jeszcze trzy na czerwonym. Bardzo
ciekawe zjawisko..., bo cykliczne. Ile razy bym nie stała tam jako pieszy, tyle
razy przejeżdżają po trzy samochody na czerwonym.
No
chyba, że jest małe natężenie ruchu, wtedy nie ma amatorów koloru czerwonego.
No
i na razie tyle.
Komentarze
Prześlij komentarz