Co ja sądzę o Bondach
Kiedyś tam obejrzałam kilka Jamesów Bondów i odebrałam je, jako kino pod tytułem - zabili go i uciekł. Minęło wiele lat i koleżanki zabrały mnie na urodziny do kina na najnowszą odsłonę tej serii, czyli na "Nie czas umierać". No cóż, szału nie było, ale z kina też nie wyszłam, a nawet po seansie natchnęło mnie, żeby obejrzeć wszystkie Bondy od początku. Ten wpis miał powstać, kiedy już przebrnę przez ten długometrażowy serial, ale póki co, nie dałam rady. Udało mi się, jak na razie zaliczyć wszystkie z Seanem Connery i dojść do następujących wniosków. Po pierwsze, Sean to był klasycznie przystojny mężczyzna i rzeczywiście mógł się podobać. Po drugie, mnie się bardziej podobał, już jako starszy aktor i w innych filmach. W Bondach ma kij od szczotki w tyłku i gra sztucznie, a momentami z przesadza w gestach. W ogóle kino lat sześćdziesiątych jest niesamowite, na przykład słychać uderzenie, mimo, że ręka chybiła celu. No dobra, nie naśmiewam się z tamtejszej techniki nagrywania...