Jastarnia – Zima 2025

 

Tyle się działo, że nie za bardzo miałam chwilę, żeby na wyjeździe napisać Wam coś mądrzejszego. Owszem, dałam jeden wpis, ale on pozostawia wiele do życzenia. Był na szybko i bez większego przemyślenia. Ale teraz już jestem w domu i mogę na spokojnie Wam jeszcze raz wszystko opowiedzieć. Oczywiście będą też zdjęcia. Pewnie niektóre się powtórzą, no trudno.

Zapraszam do przeczytania relacji z wyjazdu do Jastarni.

Oczywiście nie pojechałam sama, dzielnie towarzyszyła mi Renia i jeszcze dwie osoby, o których jednak nie będę tu pisać. Wyjechałyśmy na tydzień i powiem Wam, że miałyśmy naprawdę napięty grafik. Już sama podróż nad morze zabrała nam wiele godzin, ale to dlatego, że musiałam zboczyć (a raczej chciałam zboczyć) z drogi do Chojnic, żeby spotkać się tam z koleżanką i jej mamą. Dzięki temu, w Chojnicach zjadłyśmy pyszny obiad i  dostałyśmy wałówkę na drogę. Głód w każdym razie nam nie groził. Tak na marginesie, naleśniki z serem były bardzo dobre. Palce lizać. Także praktycznie całą sobotę spędziłyśmy w samochodzie. Ale, jak wiadomo, w doborowym towarzystwie nie można się nudzić. Niedzielę postanowiłyśmy spędzić w całości w Jastarni i tak też zrobiłyśmy. Oczywiście byłyśmy w kościele, na mszy dziecięcej, która była też ostatnią z kolędami. Także, na sam koniec udało nam się jeszcze zobaczyć szopkę, ubrane choinki i pośpiewać kolędy. 

Fajna najeżka, co??😀




Potem snułyśmy się po mieście, po plaży, na molo, nad zatoką i w porcie. W sumie, pogoda była piękna, chociaż wiało. W poniedziałek obowiązkowo zawiozłam towarzystwo do Władysławowa na zakupy do tamtejszego centrum handlowego. Ja, jako, że nie kręcą mnie takie atrakcje, czkałam na nie cierpliwie w samochodzie. Miałam telefon i gazety, więc się nie nudziłam. Ale zanim pojechałyśmy do Władysławowa, to z rana z Renią morsowałyśmy. Zdjęcia wyszły wspaniałe, ale w wodzie siedziałyśmy tylko minutę. Znowu ten wiatr nas załatwił. 


Po Władysławowie zabrałam towarzystwo do Jastrzębiej Góry, gdzie zeszłyśmy na spacer po plaży. Minusem było oczywiście wchodzenie po kilometrowych schodach na klif. Jak zwykle poszłyśmy na obiad do Kredensu, gdzie niezmiennie zachwyca mnie lasagne. Do domu ściągnęłyśmy po 17:00.



We wtorek przyszedł czas na wycieczkę do Gdyni, której kulminacyjnym punktem było oczywiście zwiedzanie Akwarium. Ale udało nam się też usiąść na chwilę na herbatce i ciastku oraz zwiedzić port. Po Akwarium wybrałyśmy się na plażę miejską, gdzie bardzo miło siedziało się nam na ławeczce i patrzyło na wodę. W końcu jednak trzeba było coś zjeść i Tawerna przy plaży uraczyła mnie wielgachnym plackiem węgierskim. Atrakcją w tej wycieczce było też to, że wybrałyśmy się tam pociągiem, a nie samochodem, co poza sezonem letnim było bardzo dobrym pomysłem. Mało ludzi w środku, miejsca siedzące gwarantowane, ciepło, sucho, cicho i miło.





W środę czekała nas piesza wędrówka do Juraty i oczywiście szłyśmy plażą. Było cicho, spokojnie, a fale tak maleńkie, że prawie ich nie było. Na brzegu walały się miliony muszelek, kamieni i innych drobiazgów, ze śmieciami włącznie. Był to bardzo miły i dłuuugi spacer. W Juracie czekała na nas nagroda w postaci herbatki z bezą, która była tak słodka, że cieszyłam się, że ja nie słodzę herbaty. Inaczej nie dałabym rady jej zjeść. Potem obowiązkowo poszłyśmy na molo. Niestety w zimę nie jeździ ciuchcia Manix, więc do Jastarni wracałyśmy pieszo. Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie złapał nas deszcz, ale na szczęście towarzystwo było doborowe i nikt się nie skarżył. Nie ukrywam jednak, że z ulgą weszłam do restauracji i padłam na krzesło. Wydawało mi się, że w Gdyni więcej chodziłyśmy, ale jak się potem okazało na wycieczce do Juraty i z powrotem zrobiłyśmy o 2000 kroków więcej. Po powrocie do pokoju nawet nie miałam siły czytać, tylko tępo gapiłam się na kabarety w TV. 
W czwartek zlitowałam się nad resztą i do Helu pojechałyśmy samochodem. Ale zanim tam pojechałyśmy, oczywiście razem z Renią morsowałyśmy. Tym razem byłyśmy w karnawałowym nastroju i nie zabrakło kolorowych czapek i masek. A potem ruszyłyśmy do Helu. Tam czekał nas mały spacerek promenadą wokół cypla oraz karmienie fok w Fokarium. Nie było tam jakoś dużo ludzi, ale że przyszłyśmy na ostatnią chwilę, to najlepsze miejscówki były już zajęte. Udało nam się jednak widzieć foki, nie tylko kiedy były karmione, ale potem też, ponieważ pływały sobie po basenie i można było je zobaczyć naprawdę z bliska.




Hel




Na obiad wróciłyśmy do Jastarni i jak zwykle po nim, poszłyśmy na krótki spacer. W piątek był już czas wyjazdu, ale zdążyłyśmy jeszcze pójść na plażę i pożegnać się z morzem. Jak zawsze było pięknie, wspaniale i cudownie.

A teraz odpoczywam w domu i z miłą chęcią oglądam zdjęcia.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pakerzy mają coś do przekazania

Korty – odc.1 - wstęp

Jeszcze słów kilka i książce "Chłopki- opowieść o naszych babkach"