Byłam na Flyspot

Byłam, skorzystałam i.... wystarczy.
Nastawiłam się na wielkie emocje, a były średnie. Wydaje mi się, że z dwóch powodów. Po pierwsze Energylandia dała mi potężny zastrzyk adrenaliny i trudno to przebić. Po drugie, lot we Flyspot trwał dwa razy po 1,5 minuty. Zanim zrozumiałam, o co w tym chodzi, już było po wszystkim. To był lot początkującego, więc z instruktorem, który pilnował (i słusznie), żebym sobie czegoś nie zrobiła. Gdybym mogła tam być sama, nawet kosztem siniaków, to miałabym większą frajdę. Poza tym widząc tych wszystkich młodych i szczuplutkich chłopców, którzy śmigali w tubie, jak frygi, też tak chciałam.
A ja? 
Pilnowana przez instruktora, nie mogłam poszaleć. 
Do tego załatwiła mnie moja nerwica. Po pierwsze, tam jest mnóstwo ludzi, którzy się gapią, a gracją, to ja raczej nie grzeszę. Jeszcze tam nie weszłam, a już czułam wlepione na mnie oczy. Po drugie, byłam sama. Nie wiem czemu sobie kogoś nie wzięłam? Zwłaszcza, że kilka osób było już po pracy.
Po trzecie, dowiedziałam się, że należy rozumieć znaki instruktora, które miał dawać w tubie. No i od razu zdenerwowałam się, że ich nie zapamiętam. A było ich aż cztery. Oczywiście, że trochę mi się pokićkało.
Po czwarte. Nie miałam butów na zmianę, a powinno się mieć. Dobrze, że miałam na nogach sportowe zimówki, a nie pantofle. No i moja fryzura. 
Ja nie wiem, co ta moja fryzjerka mi zrobiła. Mam na głowie jakiś koszmar. Na studniówce, kiedy wszystko było misternie ułożone, wszystko było ok. A normalnie wyglądam, jak by mnie krowa polizała i to nierówno! No więc przez to coś na głowie czułam się, jak bida z nędzą, co wpłynęło na moje samopoczucie. Dobrze, że mogłam to zakryć kaskiem!
Wracając do samego lotu.
Wchodząc w ciąg powietrza miałam się rozluźnić. No dobrze, rozluźniłam się, ale organizm i tak swoje. Trudno mi było cokolwiek wyczuć, bo mnie instruktor pilnował. A ja, jak to ja, wolałabym uczyć się sama, na własnych błędach. Za to lot na dużej sile powietrza, był fajny i dopiero wtedy się naprawdę wyluzowałam. 
Ogólnie jestem zadowolona, ale nie podzielam entuzjazmu, jakim tryskał dzieciak, który razem ze mną korzystał z lotu.
Poza tym. Wiecie, jak człowiek wygląda w tym kombinezonie, goglach oraz kasku?
Pokazałbym Wam, ale nie wiem jakim cudem, ale nic mi się nie zapisało na pendrivie. Jedyne, co mam to filmik, ale na razie nie wiem, jak z niego wyciąć zdjęcie. Kiedyś już to robiłam, ale zapomniałam jak....

A na pewno nie będę tam jechać, żeby od nowa wszystko zgrać. Dzisiaj  wracałam do domu półtorej godziny, a poza tym wiecie gdzie jest stacja Warszawa Gołąbki? - w szczerym polu. O!
No dobra, macie filmik.

Od razu zaznaczam, że kombinezon zakładało się na ubranie. Wyglądam trochę, jak Sigma i Pi z "Przybyszów z Matplanety"






Żeby było jasne, nie robię antyreklamy, mówię tylko o moich odczuciach. Inni, którzy tam byli, wyglądali na bardzo zadowolonych i banan nie schodził im z ust. No i trening czyni mistrza, a ja taka świeżynka, co ja mogłam? Nic.
Na pewno warto z tego skorzystać, bo jest to niecodzienna atrakcja, z tym, że ja po prostu wolę większe emocje. :)


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka