Posty

Wyświetlanie postów z maj, 2019

Fundacja Dzielna Matka

Obraz
Właśnie uświadomiłam sobie, że ani razu nie napisałam tutaj o fundacji, z którą od dziesięciu lat współpracuję. Czas nadrobić straty i opowiedzieć, o tym cudownym przedsięwzięciu. Tak w ogóle, to nie tak miało być…., ale że Pan Bóg ma poczucie humoru i lepsze plany dla mnie, niż te, które sama sobie robię, to mam. Dziesięć lat temu moja koleżanka z zespołu kościelnego, poprosiła nas o udział w zbiórce pieniędzy na rehabilitację. J. ma porażenie mózgowe czterokończynowe, więc razem z przyjaciółką, w ogóle się nie zastanawiałyśmy dla kogo mają być te pieniądze. A tak w ogóle, to wcale nas miało tam nie być tylko inne koleżanki. Ja robiłam imprezę, a M. miała jechać na Mazury, ale Pan Bóg tak zrobił, że wylądowałyśmy na zbiórce. Najpierw M. zadzwoniła do mnie i powiedziała. - One zapomniały, że miały jechać, co robimy? - Dobrze, pojedziemy, ale na godzinę – odparłam, ja dobra Samarytanka.:) I było tak. Żar z nieba, ze 35 stopni w cieniu, korek nad Zegrze, więc przez tę go...

W komunikacji miejskiej - kompilacja

W metrze Dzisiaj jest dzień niezadowolonego pasażera. Dokładniej pisząc, jednego pasażera. Pan siedział i narzekał do kolegi. Najpierw kontrolerzy - po co oni tak sprawdzają i sprawdzają. (Chociaż muszę przyznać, że dzisiaj już dwa razy mnie to spotkało. Mało tego, ten sam kontroler mnie sprawdzał). Ale wrócę do pana narzekającego, któremu nie podobało się tym razem metro w ogólności, a zwłaszcza otwierające się drzwi i głos mówiący z głośników. Potem dostało się torom, których na wileńskim nie było i pracownikom chyba robót, których trzeba zagnać do roboty. A na koniec, według niego, wszyscy powinni coś zrobić, wszyscy powinni wziąć tych takich owakich i od razu by było dobrze. Niestety nie mam dalszego ciągu, ponieważ był już koniec trasy. A może torów, bo w końcu na wileńskim ich nie ma. Wszyscy wiemy, że nasze komórki wciągają nas tak, że zapominamy o świecie.  Ja tydzień temu przydzwoniłam głową w szybę, a dzisiaj pewna pani tak się odłączyła od otoczenia, że...

Znajomość języków - jestem mile zaskoczona

Każdy, kto mnie dobrze zna, wie, że języki obce są mi obce. W szkole uczyłam się rosyjskiego i niemieckiego. Maturę ustną z rosyjskiego zdałam na bezokolicznikach, czyli ledwo, ledwo. Z angielskim miałam do czynienia przez trzy miesiące i wyniosłam z niego jedynie zdanie z Czerwonego Kapturka. - I'm a bad wolf. I'm hungry. Kiedy ludzie pytają się, czy znam angielski, to mówię, że znam go w wersji wakacyjnej: - Two beer, please! Na szczęście w internecie niemalże wszystko można przetłumaczyć, więc nieznajomość tego języka nie jest to dla mnie problemem. Przez pięć lat uczyłam się języka francuskiego i niestety, lata rzetelnej pracy spełzły na niczym, ponieważ nie mam z nim do czynienia i po prostu go zapomniałam. Chociaż mam nadzieję, że wyjdzie tak, jak z niemieckim, że jak już znalazłam się w Hannoverze, to trzy po trzy rozumiałam. Ale czasami nachodzi mnie myśl, że jestem beznadziejnym przypadkiem beztalencia językowego. Zwłaszcza, kiedy siedzę na maturze z języka an...

Wander Woman – nie kupuję

Krążyłam wokół tego filmu i krążyłam, aż wczoraj zdecydowałam się go obejrzeć. Rozumiem idee filmów o wielkich bohaterach i bardzo lubię Iron Mana czy Avengersów. Ale ten film, to gniot. Jest płytki i zbyt bohaterski. Wonder Woman, która w pojedynkę wygrywa I wojnę światową. Nie, nie i jeszcze raz nie. Nawet Kapitan Ameryka był bardziej "wiarygodny", w scenach z II wojny światowej.  Oczywiście nie może tutaj zabraknąć mojej historycznej uszczypliwości. W czasie oglądania filmu, pomyślałam sobie o czterech latach walk w okopach na froncie zachodnim. O tym, że ten front prawie się nie przesuwał, że żadna ze stron nie potrafiła/nie mogła zdobyć prowadzenia w tej rozgrywce. I złośliwie pomyślałam. Już wiem, czemu wojna się skończyła. Superbohaterka wpadła z wizytą i pokazała weteranom z jednej i z drugiej strony, jak się wygrywa. Gniot. Ale nie tylko to mnie drażniło. Film był zbyt przejaskrawiony, za dużo scen w zwolnionym tempie. Zła grafika komputerowa. Zbyt widoczna i...

Maj

Nie wiem, co gorsze/lepsze (czytaj według uznania) upał i burze czy zimnica i susza. Mamy 6 maja i chciałabym napisać, że pizga, ale że jestem kulturalna, to napiszę, że jest zimno. Niby 14 stopni, ale jestem w kurtce i z chustką na szyi. Fakt, znowu jestem zaziębiona, więc jest mi chłodniej niż normalnie, ale patrząc po ludziach, wcale nie wyglądają na rozgogolonych. No chyba, że mają naście, dwadzieścia lat. Mnie też kiedyś było wyłącznie gorąco. A teraz? Rano miałam jeszcze kaptur na głowie i delirkę pod kurtką - to znaczy, że się trzęsłam. Delirka nie jest żadnym rodzajem odzieży. Ale, co tam ja. Nawet maturzyści chorzy i zakatarzeni, co na pewno nie sprzyjało ich skupieniu na egzaminie.  A to wszystko przez dziwną pogodę. Nie wiadomo, czy zakładać zimową kurtkę czy też bluzę polarową.  Od rana przypominałam sobie lata, kiedy o tej porze roku było mi za gorąco i narzekałam na wysokie temperatury. Teraz dla odmiany narzekam na niskie:) Polakowi nie dogodzisz:)  Ale tak...

Kraków – miasto królów i nie tylko

Obraz
Na wstępie piszę, że czuję ogromny niedosyt i że na pewno wrócę do Krakowa i to przynajmniej na trzy dni. I to w wakacje i w środku tygodnia, żeby nie natykać się na dziki tłum turystów. Ale, jak na jednodniową wycieczkę to i tak jestem usatysfakcjonowana. Zwłaszcza, że pojechałam w doborowym towarzystwie, którym humory dopisywały przez cały dzień, a zwłaszcza po południu, kiedy zabłądziłyśmy. J     Z racji na chwilowy charakter wyjazdu i sporą odległość od Warszawy, postanowiłam dojechać na miejsce, jak najszybciej się da. Czyli w trzy i pół godziny jazdy S7. Dojazd w pobliże Starego Miasta odbył się bez problemów, tak jak i parkowanie. Co prawda zrobiłam dwa kółka i zawróciłam tam, gdzie pewnie nie powinnam, ale miejsce było wymarzone, Blisko Wawelu i wspomnianej wyżej Starówki, w zacienionym miejscu, w cichej i spokojnej uliczce. Pierwsza moja myśl brzmiała, jak to dobrze, że II wojna nie zniszczyła tego miasta. Stare kamienice, przepięknie zdobione, które przetrw...

Co tam u mnie słychać

Oprócz, że byłam na wycieczkach, to istnieje coś takiego, jak dzień codzienny,   z którym ostatnio kiepsko radzę.:) A raczej z dniem wczorajszym kiepsko sobie poradziłam. Ale po kolei. Alergia. Przyszła wiosna, mam w nosie wodospad Niagara, wywrotkę piasku w oczach, w płucach rzęzi rdza, a do uszu ktoś mi nawtykał waty. Dorabiam firmy chusteczkowe i te od papieru toaletowego również. Tonę w chusteczkach i gdzie się nie obrócę, tam one są. Oczywiście, można je wyrzucać do kosza na śmieci, ale jadąc autobusem raczej tego nie zrobię, więc utykam je gdzie się da, wypełniając nimi wszystkie kieszenie i torebkę. O tym, jak umilam podróż innym współpasażerom, nawet nie wspomnę. Do tego przyszła wiosna i panie wylewają na siebie tonę perfum, które bynajmniej mi nie pomagają. A wczoraj, żeby było mało, to do autobusu wsiadła pani z naręczem bzu. Brakowało mi tylko konwalii. Na szczęście usiadła daleko ode mnie i mogłam cieszyć się w miarę normalnym powietrzem. Za to w Wielki Poniedzia...