Lubić siebie - ciąg dalszy przemyśleń
Tekst subiektywny, nie musisz się z nim zgadzać.:)
Wiem,
że był post o lubieniu siebie, ale dzisiaj skupię się na konkretach. A
właściwie na częściach ciała, które często są powodem smutku i brakiem radości
z tego, jakim się jest.
Czemu bohaterkami dla nas są kobiety, które mówią - zapracowałam na moje zmarszczki, one mnie definiują, mówią kim byłam i kim jestem.
Łoooooł, ale odważna, publicznie przyznać się do starości, to jest coś, szacun!
Ja bym tak nie mogła.
A dlaczego byś nie mogła?
Nie patrz na moje dłonie, są stare.
Mam zmarszczki wokół oczu, najwyższy czas zacząć się ostrzykiwać.
Moja stopa jest o numer za duża, nikomu jej nie pokazuję.
Zwisają mi cycki i marszczy się dekolt.
Noszę apaszki, bo mam starą szyję.
I tak dalej i tak dalej.
Gdyby to było tylko takie tam gadanie, to bym nie podjęła tego wątku. Sama gderam, że robią mi się brzydkie zmarszczki wokół ust i czasami wyobrażam sobie botoks na ich zlikwidowanie. Ale kończę w momencie odejścia od lustra i nie zaprzątając sobie tym głowy, produkuję kolejne wokół oczu i na czole.
Ale jest wiele kobiet, wcale nie celebrytek, które żeby czuć się pięknie i młodo idą do gabinetu kosmetycznego lub medycyny estetycznej. I takim sposobem powstają pięćdziesięciolatki, które chcą być dwudziestolatkami.
Absolutnie się z nich nie wyśmiewam, jest mi smutno, że one siebie kochają. Albo kochają tylko wtedy, kiedy mają proste czoło.
Czemu bohaterkami dla nas są kobiety, które mówią - zapracowałam na moje zmarszczki, one mnie definiują, mówią kim byłam i kim jestem.
Łoooooł, ale odważna, publicznie przyznać się do starości, to jest coś, szacun!
Ja bym tak nie mogła.
A dlaczego byś nie mogła?
Nie patrz na moje dłonie, są stare.
Mam zmarszczki wokół oczu, najwyższy czas zacząć się ostrzykiwać.
Moja stopa jest o numer za duża, nikomu jej nie pokazuję.
Zwisają mi cycki i marszczy się dekolt.
Noszę apaszki, bo mam starą szyję.
I tak dalej i tak dalej.
Gdyby to było tylko takie tam gadanie, to bym nie podjęła tego wątku. Sama gderam, że robią mi się brzydkie zmarszczki wokół ust i czasami wyobrażam sobie botoks na ich zlikwidowanie. Ale kończę w momencie odejścia od lustra i nie zaprzątając sobie tym głowy, produkuję kolejne wokół oczu i na czole.
Ale jest wiele kobiet, wcale nie celebrytek, które żeby czuć się pięknie i młodo idą do gabinetu kosmetycznego lub medycyny estetycznej. I takim sposobem powstają pięćdziesięciolatki, które chcą być dwudziestolatkami.
Absolutnie się z nich nie wyśmiewam, jest mi smutno, że one siebie kochają. Albo kochają tylko wtedy, kiedy mają proste czoło.
Ile
z nas wstaje rano z łóżka i mówi sobie:
Ale jestem piękna z rana...
Szału nie ma, prawda?
Albo inaczej, dokładniej, żebyście nie zginęły w tłumie.
- Kiedy TY wstałaś rano i powiedziałaś sobie, ale ze mnie fajna laska.
Kiedy TY sobie powiedziałaś patrząc w lustro, mam pięć dych na karku, a tak dobrze się trzymam.
Kiedy TY pomyślałaś sobie, wciąż jestem młoda, bo mam młody umysł
Kiedy TY sobie powiedziałaś, mam czterdzieści lat, doświadczenie i mądrość i tak będę trzymać.
Czy raczej mówisz
- Jestem stara, nic mnie już nie spotka, szkoda, że nie mogę cofnąć czasu.
Owszem, ja też tak gadam, to normalne, ale czy jest to codziennością? W moim przypadku, nie.
Ale jestem piękna z rana...
Szału nie ma, prawda?
Albo inaczej, dokładniej, żebyście nie zginęły w tłumie.
- Kiedy TY wstałaś rano i powiedziałaś sobie, ale ze mnie fajna laska.
Kiedy TY sobie powiedziałaś patrząc w lustro, mam pięć dych na karku, a tak dobrze się trzymam.
Kiedy TY pomyślałaś sobie, wciąż jestem młoda, bo mam młody umysł
Kiedy TY sobie powiedziałaś, mam czterdzieści lat, doświadczenie i mądrość i tak będę trzymać.
Czy raczej mówisz
- Jestem stara, nic mnie już nie spotka, szkoda, że nie mogę cofnąć czasu.
Owszem, ja też tak gadam, to normalne, ale czy jest to codziennością? W moim przypadku, nie.
A
u Was? Czy mówicie:
Jestem stara.
Jestem stara.
Czy
raczej:
Jestem zarąbista laska,
ekstra cool!
Niestety często jesteśmy niewolnicami wyglądu i zegara.
A brzmi to tak:
Mam 16 lat, jestem gruba, mam pryszcze, nikt mnie nie kocha, chyba pójdę do zakonu
Mam 25 lat, jestem gruba, jestem stara bo pracuję, nikt mnie nie zechce
Mam 30 lat, nadal jestem gruba, mam zmarszczki, czyli jestem stara, mój mąż przestanie mnie kochać (ewentualnie, teraz już na pewno nikt mnie nie zachce)
Mam 40 lat, jestem gruba i już nie schudnę, menopauza puka do drzwi, mąż woli ryby ode mnie (ewentualnie, jestem starą panną, tu już nawet botoks nie pomoże)
Mam 50 lat, jestem gruba, stara, pomarszczona jak śliwka, nie zjem więcej tej szarlotki. Mąż dziwnie na mnie patrzy, chyba już mu się nie podobam.
Mam 60 lat - szkoda gadać
70-80 lat, zmarnowałam życie skupiając się na urodzie i wiecznym odchudzaniu. W zasadzie jestem nieszczęśliwa.
Druga ewentualność- A co tam, czas żyć pełnią życia. Ładniejsza nie będę, młodsza też nie i na pewno nie schudnę.
Nie można było tak od razu?
I możecie się śmiać czy niedowierzać, ale osobiście znam osoby po siedemdziesiątce, które wciąż są na diecie i liczą kalorie. Chorobliwie boją się przytyć. Poznałam też kobietę, która w wieku 75 czy 76 lat robiła sobie usta. Nie kaczy dziób, trochę powiększyła, ale pytanie, po co? Człowiek, który lubi siebie nie potrzebuje poprawek. Ostatnio widziałam osobę, która poprawiła sobie nos. Nie dość, że jej nie poznałam, to jeszcze zmienił jej się głos. Ale to nie wszystko. Mam wrażenie, że wcale nie jest szczęśliwa.
Nie zrozumcie mnie źle, nie jestem przeciwnikiem operacji plastycznych, niektórzy rzeczywiście dzięki nim zmieniają swoje życie na lepsze. Z tym, że ja jestem zwolenniczką podchodzenia do tego tematu z rozsądkiem. Dla mnie, osoba, która podejmuje się zmiany na swoim ciele, powinna przede wszystkim odpowiedzieć sobie na trzy pytania, po co to robi? I dla kogo? I trzecie, czy na pewno mnie to uszczęśliwi?
Niestety często jesteśmy niewolnicami wyglądu i zegara.
A brzmi to tak:
Mam 16 lat, jestem gruba, mam pryszcze, nikt mnie nie kocha, chyba pójdę do zakonu
Mam 25 lat, jestem gruba, jestem stara bo pracuję, nikt mnie nie zechce
Mam 30 lat, nadal jestem gruba, mam zmarszczki, czyli jestem stara, mój mąż przestanie mnie kochać (ewentualnie, teraz już na pewno nikt mnie nie zachce)
Mam 40 lat, jestem gruba i już nie schudnę, menopauza puka do drzwi, mąż woli ryby ode mnie (ewentualnie, jestem starą panną, tu już nawet botoks nie pomoże)
Mam 50 lat, jestem gruba, stara, pomarszczona jak śliwka, nie zjem więcej tej szarlotki. Mąż dziwnie na mnie patrzy, chyba już mu się nie podobam.
Mam 60 lat - szkoda gadać
70-80 lat, zmarnowałam życie skupiając się na urodzie i wiecznym odchudzaniu. W zasadzie jestem nieszczęśliwa.
Druga ewentualność- A co tam, czas żyć pełnią życia. Ładniejsza nie będę, młodsza też nie i na pewno nie schudnę.
Nie można było tak od razu?
I możecie się śmiać czy niedowierzać, ale osobiście znam osoby po siedemdziesiątce, które wciąż są na diecie i liczą kalorie. Chorobliwie boją się przytyć. Poznałam też kobietę, która w wieku 75 czy 76 lat robiła sobie usta. Nie kaczy dziób, trochę powiększyła, ale pytanie, po co? Człowiek, który lubi siebie nie potrzebuje poprawek. Ostatnio widziałam osobę, która poprawiła sobie nos. Nie dość, że jej nie poznałam, to jeszcze zmienił jej się głos. Ale to nie wszystko. Mam wrażenie, że wcale nie jest szczęśliwa.
Nie zrozumcie mnie źle, nie jestem przeciwnikiem operacji plastycznych, niektórzy rzeczywiście dzięki nim zmieniają swoje życie na lepsze. Z tym, że ja jestem zwolenniczką podchodzenia do tego tematu z rozsądkiem. Dla mnie, osoba, która podejmuje się zmiany na swoim ciele, powinna przede wszystkim odpowiedzieć sobie na trzy pytania, po co to robi? I dla kogo? I trzecie, czy na pewno mnie to uszczęśliwi?
Niestety,
często udzielamy sobie błędnych odpowiedzi. Bo zmieniłam usta, brzuch, uda i
co? I nic. Świat się od tego nie zmienił.
Miałam
uczennicę, która bardzo dużo schudła. Niestety wraz z utratą wagi znikało też
jej poczucie humoru i robiła się co raz bardziej smutna. Okazało się, że
dziewczyna myślała, że jak zrzuci 30 kilo, to wszystko w jej życiu się zmieni. Owszem,
zmieniło się.
Koleżanki
przestały ją lubić, a zaczęły zazdrościć.
Straciła chłopaka. I nikt się „nową nią” nie zachwycał.
Kiedyś spotkałam w aptece
farmaceutkę, która żeby nie mieć zmarszczek ograniczała mimikę twarzy do
minimum. Jestem pełna podziwu dla jej zdyscyplinowania. Ale pytam, po co? W
wieku 80 lat, nikt nie wygląda na 20.
Mam wrażenie, że szczególnie my, kobiety lubimy się maltretować i szukać w sobie wad. A życie jest różne.
Na przykład moje.
Od 16 roku życia do 26 byłam na diecie. Kiedy ktoś mnie pytał dla kogo to robię, oczywiście odpowiadałam - dla siebie.
Ale to była nieprawda. Robiłam to, bo tego ode mnie wymagano, bo chciałam mieć chłopaka, bo wydawało mi się, że tylko chude osoby mają prawo do szczęścia. Potem rzuciłam diety i przytyłam do ponad100 kilogramów . I
paradoksalnie byłam mniej nieszczęśliwa niż wcześniej. A potem
sukcesywnie waga zaczęła mi spadać, dzisiaj jestem jaka jestem, raz kilka kilo
do przodu raz do tyłu, bez spiny.
I żyję sobie i myślę o sobie w pozytywach. Lubię siebie.
I tak sobie nawet pomyślałam, że to przyszło z wiekiem i że każdy tak ma. Szał kompleksów poszedł w siną dal.
Jednak nie, bo wciąż wokół mnie słyszę te teksty, które napisałam na początku postu. Że kobiety nie godzą się z wiekiem i przemijaniem. Że nie są zadowolone. Że muszą coś sobie wstrzyknąć, żeby powstrzymać czas.
Mnie martwi tylko jedna rzecz, ale tylko czasami. Chodzi o to, że już bliżej do śmierci niż dalej. Mogę sobie wyprostować czoło, odessać tłuszcz, wyjść za dużo młodszego mężczyznę, ale to i tak nic nie zmieni. Mam 41 lat, jak przeżyję resztę, która jest mi dana?
Ja osobiście mam zamiar kochać siebie jeszcze bardziej. I być kobietą, która powie na łożu śmierci - zapracowałam na każdą zmarszczkę, ból w stawach i oponkę w pasie i to było dobre. Bo to mnie definiowało, to byłam ja.
Mam wrażenie, że szczególnie my, kobiety lubimy się maltretować i szukać w sobie wad. A życie jest różne.
Na przykład moje.
Od 16 roku życia do 26 byłam na diecie. Kiedy ktoś mnie pytał dla kogo to robię, oczywiście odpowiadałam - dla siebie.
Ale to była nieprawda. Robiłam to, bo tego ode mnie wymagano, bo chciałam mieć chłopaka, bo wydawało mi się, że tylko chude osoby mają prawo do szczęścia. Potem rzuciłam diety i przytyłam do ponad
I żyję sobie i myślę o sobie w pozytywach. Lubię siebie.
I tak sobie nawet pomyślałam, że to przyszło z wiekiem i że każdy tak ma. Szał kompleksów poszedł w siną dal.
Jednak nie, bo wciąż wokół mnie słyszę te teksty, które napisałam na początku postu. Że kobiety nie godzą się z wiekiem i przemijaniem. Że nie są zadowolone. Że muszą coś sobie wstrzyknąć, żeby powstrzymać czas.
Mnie martwi tylko jedna rzecz, ale tylko czasami. Chodzi o to, że już bliżej do śmierci niż dalej. Mogę sobie wyprostować czoło, odessać tłuszcz, wyjść za dużo młodszego mężczyznę, ale to i tak nic nie zmieni. Mam 41 lat, jak przeżyję resztę, która jest mi dana?
Ja osobiście mam zamiar kochać siebie jeszcze bardziej. I być kobietą, która powie na łożu śmierci - zapracowałam na każdą zmarszczkę, ból w stawach i oponkę w pasie i to było dobre. Bo to mnie definiowało, to byłam ja.
Ps. Mów na łożu śmierci mam
więcej, ale ta pasuje do tematu.:)
Ps. 1. Nigdy nie pozwoliłabym
sobie na ten tekst, gdybym nie przeszła drogi od kompleksów, odchudzania i
niszczenia siebie, do lubienia siebie, takiej jakiej jestem.
Ps.2. Żeby mnie nikt źle nie
zrozumiał. Zmiany są dobre, bez nich byśmy się nie rozwijali. Chciałam tylko
zwrócić uwagę na to, że często, tak się zafiksujemy nad pierdołą typu
zmarszczka, że zapominamy cieszyć się życiem. Zapominamy lubić siebie. I tego
Wam życzę, żebyście kochali swoje ciała, dusze i umysły.
Takie, jakie macie w ofercie,
z wadami, zaletami, bo jesteście jedyne w swoim rodzaju. Nie ma drugiej takiej,
jak TY!
I zakończę, jak w reklamie:
Jesteś tego warta. Warta kochania siebie.
Fini
Komentarze
Prześlij komentarz