Lwów- Winniki - pisane na bieżąco, wklejone po powrocie


   
Herb Lwowa                                             Herb Winnik 

Moja szkoła bierze udział w wymianie międzynarodowej ze szkołą na Ukrainie.
W odróżnieniu do niemieckiego projektu wymiany młodzieży, wszystko idzie błyskawicznie, obie strony są chętne do współpracy i nawet biurokracja nie jest w stanie nam tego obrzydzić. W październiku pojechała pierwsza tura, a teraz druga ze mną na czele. Dosłownie, jestem kierownikiem wycieczki. To żaden zaszczyt tylko duża odpowiedzialność za wszystko.  Piszę to tylko jako wstęp, żebyście wiedzieli, czemu w tygodniu pracy pojechałam do Winnik i Lwowa.
Plusem tego typu wyjazdów jest to, że grupy są małe i przede wszystkim zainteresowane tematem. A ów dotyczy matematyki.
No tak, skąd ja i matematyka?
Ano tak wyszło.
Postacią przewodnią jest Stefan Banach, polski wybitny naukowiec, o którym wiele się tutaj dowiedziałam.
Hmm, jakoś tak zaczęłam od środka.
A przecież trzeba zacząć od podróży. Wybraliśmy opcję autokarową i nocną, gdzie ani nie zobaczyłam żadnych widoków ani nie pospałam. A to wszystko przez stres związany z przejściem granicznym. Ile będziemy stać, a co jeśli celnicy do czegoś się przyczepią? A co jeśli nie będą chcieli wpuścić kogoś z wycieczki? No więc nie spałam tylko tłukłam się na fotelu z jednego półdupka na drugi. Na granicy staliśmy dwie godziny, co jest sukcesem, bo była jeszcze opcja czterech. Polscy celnicy przyjęli nas na stanowisku odpraw, a ukraińscy zebrali nasze paszporty i po jakimś czasie zwrócili. Oprócz dwóch godzin na granicy i jednego postoju, podróż była monotonna. Ciekawostką może dla Was być to, że przez 500 kilometrów wisiała mgła. Od Warszawy po Lwów. Niezły rozmach pogodowy, co?
We Lwowie czekała nas przesiadka do marszrutki, bo miejsce docelowe nazwa się Winniki.  Zaraz po zakwaterowaniu poszłam na śniadanie, a dopiero po nim ucięłam sobie krótką, nerwową drzemkę. Nie dane nam było pospać, bo czekał na nas Lwów i spotkanie w Kawiarni Szkockiej z profesorem matematyki i merem Winnik.
Żałuję, że nie miałam więcej czasu na poznanie topografii miasta, zwłaszcza jego starej części. Ale coś tam obejrzałam. Mam nadzieję, że moi znajomi z Ukrainy nie obrażą się na mnie, kiedy powiem, że ratusz miejski przypomina mi ten w Kaliszu. Ale dodam, że ten drugi jest mniejszy.


fot. W. Nomejko

Co do kamienic, dużo różnych stylów od renesansu po secesję, niestety jeszcze nie wszystkie odnowione. Zresztą, tak jak w Poznaniu. Kościoły piękne, ale też słabo odnowione. Nasz kraj im w tym pomaga, co było widać na banerach przyczepionych do rusztowań.
No i potwierdzę znowu to, co uważam na temat wycieczek zorganizowanych. Nie lubię ich ze względu na to, że nic sama nie mogę obejrzeć, dowiedzieć się na czegoś własną rękę, a opowiadanie przez kogoś o zabytkach i historii miejsca, jest dla mnie zawsze za długie. Nie umniejszam roli koleżanki z Ukrainy, która pięknie opowiadała o barokowym kościele z Chmielnickim i Krzywonosem w tle. Ja po prostu nie lubię wyjazdów zorganizowanych i zwiedzania czegoś zgodnie z planem. Z tym, że nie mam wyjścia.
Byliśmy też na wieży ratusza. Do przejścia tylko kilka pięter budynku i ponad 300 schodków na samą wieżę. Widok rekompensuje w 100% uszczerbek na zdrowiu moich kolan. Zabytkowe kamienice, świątynie różnych wyznań, industrialne koszmarki, a wszystko widoczne, jak na dłoni. Pogoda była łaskawa i nie było ani deszczu ani mgły.
Widziałam też szkołę, którą kończył Stanisław Lem.  Ale to już z powierzchni podłoża, nie z góry. Kiedy zrobiło się ciemno rynek zaczął tętnić życiem. Bardzo podobały mi się pijalnie kawy i czekolady na świeżym powietrzu. A jeszcze bardziej to, że przez rynek przejeżdżały tramwaje. Dodatkowo mogliśmy popatrzeć na białoruską pikietę pod ratuszem. O Polaków we Lwowie też nietrudno, co i raz słychać nasz język.  Jeśli ktoś z Was boi się, że nie będzie się w stanie dogadać, bo nie zna ukraińskiego, to niech przestanie. Tutaj nas rozumieją, a już na pewno w sklepach z pamiątkami. Na pewno tu wrócę z dziewczynami i wszystko sobie na spokojnie obejrzę. Bo jest co. Zabytek, zabytek, zabytkiem pogania. Ale kiedy będzie cieplej, bo dziś w okolicach 18:00 byliśmy już zmarznięci na kość. Brak snu w znacznym stopniu obniżył naszą odporność na chłód.
Oczy mi się same zamykają, ale młodzież jeszcze nie śpi. Poza tym kolega zmienia mnie dopiero za jakiś czas. Mam nadzieję, że jak teraz pójdę na obchód, to oni jednak będą już spać. Widzicie, jak ja piszę, jak chodzące zmęczenie. A mam jeszcze do opowiedzenia o spotkaniu w Szkockiej Kawiarni. Jeszcze nie śpią.:/
Jak pisałam wcześniej, wyjazd jest skierowany do młodzieży, która lubi matematykę, a jednym z najbardziej znanych Lwowiaków, zajmujących się tą dziedziną był Stefan Banach. 
  

 

Kawiarnia Szkocka

fot.W. Nomejko
Tak wyglądam ja, kiedy od ponad doby nie spałam.

Spotykał się on z innymi ścisłowcami w Kawiarni Szkockiej i debatował na temat różnych matematycznych problemów. A wszystkie pomysły były zapisywane w specjalnych zeszytach. Po stronie nieparzystej problem dawali po stronie parzystej rozwiązanie. Dowiedziałam się również, że wcześniej zapisywali to wszystko ołówkiem tuszowym wprost na marmurowym blacie stolika.  A o tym wszystkim opowiedział nam profesor Mychaiło Zaricznyj, który jest jeszcze muzykiem i poetą. Niesamowite było patrzeć na niego, kiedy czytał nam swoje własne wiersze. Jego twarz promieniała radością. Nic z nich nie zrozumiałam, ale mnie wystarczyło popatrzeć na jego oblicze.  W ogóle, jak opowiadał o czołowych postaciach świata mi nieznanego, jak Steinhaus, Mazur i Ulam(od bomby wodorowej), to wydawało mi się, że życie tych matematyków było fascynujące. Kochali dyskusje i rozwiązywanie zagadek, nie byli sztywni i poważni. Z resztą ten profesor też nie był. Bardzo fajnie opowiadał. Nie tylko po ukraińsku, ale i po polsku albo mój kolega robił przekład. Mnie było wsio rawno, większość rozumiałam.
W Kawiarni Szkockiej jedliśmy strudel jabłkowy z lodami i piliśmy herbatkę. Lody OBŁĘDNE.
Poszłam spać….
Dzisiaj trochę poprawiłam wczorajszy tekst, ale ogólny chaos zostawiłam. Wiedzcie, co zmęczenie robi z człowiekiem. Dziś siedzimy w szkole i młodzież bierze udział w zajęciach matematycznych. Właśnie, kiedy zaczynam pisać dla Was ten tekst, oni szukają rozwiązań do zadań typu: Pająk siedzi w lewym górnym rogu, a mucha w prawym dolnym. Oblicz najkrótszą drogę pająka do muchy. Ja nie wiem, ale oni biegają po sali z papierowymi miarkami. Zawiesiłam się i zaczęłam kombinować rozwiązanie.;)
Ale zacznę od początku.
Czy jedliście kiedyś kawał sernika z konfiturą na śniadanie? Ja jadłam.  Dziś takie coś dostaliśmy. I mega słodką herbatę. Łącząc to wszystko ze słodyczami, które mam w pokoju, jestem chodzącym cukierkiem. ;) Po śniadaniu pan M. miał wykład z topologii, który popierał praktycznymi przykładami. 
Bardzo ciekawe, ale nic nie zrozumiałam. 
Wstęga Mobiusa

Potem młodzież miała zajęcia sportowe, oczywiście w oparciu o matematyczne zasady. Na przykład trzeba było klasnąć w ręce, kiedy podana liczba dzieliła się przez trzy, a ukucnąć kiedy liczna miała w sobie cyfrę 3. Nie byłam na wszystkim, ponieważ poszłam na herbatę do N. i przygotowałam upominki dla młodych Ukraińców.
Dzisiaj też byłam świadkiem lekcji matematyki, która powinna zawsze tak wyglądać. Pan M. przemawiał, młodzież zadawała pytania, myliła się, poprawiała, wspólnie kombinowali i wybierali zadania. Teraz siedzą i wspólnie je rozwiązują. Przed chwilą padł pomysł teleportacji pająka do muchy. No cóż, zawsze to jakieś rozwiązanie.
Pisane jakiś czas później. Na obiad były śledzie, niestety w oleju, ale kilka zjadłam. No i makaron z serem żółtym, bo drobiu (po ichniemu kurka) ani zup nie jadam. I co już dwa razy mnie zaskoczyło, do picia dostaliśmy kompot z suszu. Czy ktoś w Polsce pije taki kompot poza okresem Bożego Narodzenia? Po obiedzie młodzież rozwiązywała problemy matematyczne, a ja łączyłam się z Internetem.
Pani dyrektor zaprosiła nas (nauczycieli) na herbatę i ciasto. W międzyczasie miałam przemawiać do kamery, ale ku mej wielkiej radości padła bateria. Wiem, że co się odwlecze, to nie uciecze, ale na razie mam spokój. Po herbatce postanowiłam znowu połączyć się z Internetem, ale młodzieży zachciało się ze mną gadać. Co to za młodzież, nie siedzi na wi-fi tylko pragnie kontaktu z nauczycielem? Teraz siedzę w pokoju, grzeję się farelkiem i czekam na kolację. Dziś ma być dyskoteka. Osobiście uważam, że zamiast tego powinny być gry integracyjne. Dlaczego? Bo oprócz kilku osób nikt nie będzie tańczył. A jeśli będą, to baaaaaardzo się zdziwię. Na razie uczennica spytała, czy ja będę tańczyć. Kto wie, może zostanę królową balu.
Chciałam napisać o jeszcze jednej rzeczy. O budynku szkoły i internatu. Kilometry korytarzy i jedna możliwość skrótu, o ile są otwarte drzwi. Nic tylko chodzę, chodzę i chodzę. Dobrze, że chociaż do młodzieży nie mam daleko. Niestety, tak jak w Marianówce i tutaj nie mogę do nich wejść niepostrzeżenie, podłoga skrzypi.
Na kolację jadłam kaszę gryczaną z serem i zagryzałam konserwowym ogórem.
Tak, jak było do przewidzenia, młodzież nie jest zachwycona dyskoteką. Ja też uważam, że to przeżytek. Ale na każdym wyjeździe musi być przynajmniej jedna. Lepsze byłyby gry integracyjne. No, ale cóż, mus to mus.
Nie było tak źle, trochę potańcowali.
Poszłam spać…
Dziś po śniadaniu poszliśmy do muzeum w Winnikach. Muzeum przedstawiało eksponaty archeologiczne łącznie z kłem mamuta. Widziałam miecz Wikingów i rzymską ceramikę. Duże wrażenie zrobił na mnie wosk, na którym pisało się specjalnym rysikiem. 

Potem pojechaliśmy do Lwowa na cmentarz Łyczakowski. Przede wszystkim na grób Stefana Banacha. Odwiedziliśmy również grób Marii Konopnickiej i Gabrieli Zapolskiej. Odwiedziliśmy też cmentarz Orląt Lwowskich. Złożyliśmy kwiaty, zapaliliśmy znicz i wpisaliśmy się do księgi. 
fot. W. Nomejko
W drodze na cmentarz, kupiliśmy kwiaty i znicze aby oddać cześć Banachowi, Orlętom Lwowskim i Ukraińcom poległym w wojnie z Rosją.

  
3x fot. W. Nomejko

Stwierdzam, że muszę tam wrócić prywatnie, gdyż nie wczułam się w to miejsce. Na cmentarzu są też pochowani  żołnierze, którzy polegli w wojnie z Rosją. To daje do myślenia i przypomina, że to jest kraj ogarnięty wojną.
A skoro o Rosji mowa, to kolega W. popełnił dyplomatyczne faux pas, ponieważ powiedział do pana, który podawał nam obiad spasiba (dziękuję po rosyjsku). Pan mu odparł, że nie spasiba tylko diakuju, bo oni są w trakcie wojny z Rosją i spasiba nie działa. 
 Po obiedzie nadeszła chwila podsumowania projektu oraz podania rozwiązań matematycznych. Nic nie zrozumiałam, ale Ukraińcy mieli fajną prezentację o wymiarach. Jak widzą świat dwuwymiarowi, trzy i czterowymiarowi. Ładne, ale nic nie zrozumiałam. I nie dlatego, że było po ukraińsku. Były dwuwymiarowe płaszczaki, my - trówymiarowce i tesserakt (hipersześcian).
Mimo wszystko dostałam dyplom, pokażę go bratu, będzie dumny.

Tesserakt. Wykorzystany w filmie Cube czy w produkcjach Marvela.

A taki dostaliśmy do powieszenia na choinkę.:)


Dyplom matematyczny

Cieszę się, że mogłam patrzeć na matematykę inaczej niż na lekcji, widzieć jej głębię i miejsce spotkania dla ludzi, którzy widzą w niej nie tylko liczby, ale i przełożenie jej na wszystko, co jesteśmy w stanie wymyślić. Nie mam zdolności matematycznych i niektórym mogę wydawać się ironiczna lub sarkastyczna wobec tej nauki. Nic bardziej mylnego, matematyka jest królową nauk i chylę przed nią czoła, bo wiem, że to co tworzymy jest na niej oparte. Nie tylko budynki, samochody czy telefony, ale i poezja oraz muzyka.
Kończę smęcić, jadę do domu. A raczej stoję w korku, od ponad godziny nie możemy wyjechać ze Lwowa, chociaż wydaje się, że już najgorsze za nami, już po korku, ale nadal Lwów.

PS. Mały dodatek. Chciałam się z Wami podzielić następującym przemyśleniem. Otóż, w ogóle nie słucham mojego Anioła Stróża.  Jeszcze w domu myślałam o tym, żeby do autokaru wziąć kocyk. I oczywiście tego nie zrobiłam, dzięki czemu lekko marzłam. Poza tym śpię w pokoju z zepsutym kaloryferem, koc byłby jak znalazł. Druga myśl brzmiała, weź dodatkową stówę, nie wzięłam. I znowu błąd, bo wyszło, że możemy mieć dodatkowe wydatki. Na szczęście nie mamy, ale stówę dodatkowo zdobyłam na koncie, w razie czego użyję karty. Za to wydałam trochę na pamiątki i słodycze i już została mi mniej więcej jedna trzecia kasy. Ale, mam jeszcze  do kupienia słodycze dla koleżanek z pracy i do domu. Jutro cały dzień spędzamy w szkole, więc raczej nic nie wydam.  Trzecie niesłuchanie Anioła Stróża. Człowiek zmęczony nie powinien prowadzić poważnych rozmów. No, ale jakoś się dogadaliśmy. A to dzięki mojemu Aniołowi. I czwarte. Anioł mówił mi. Weź grubszy szal, ale po co? No właśnie po co? Może po to, żeby nie marznąć?


Zdjęcia wzięte z Internetu:
Herb Lwowa
Stefan Banach
Kawiarnia Szkocka
Ratusz we Lwowie
Wstęga Mobiusa
Tesserakt - hipersześcian
Muzeum w Winnikach
https://uk.wikipedia.org/wiki/%D0%92%D0%B8%D0%BD%D0%BD%D0%B8%D0%BA%D0%B8#/media/%D0%A4%D0%B0%D0%B9%D0%BB:%D0%9C%D1%83%D0%B7%D0%B5%D0%B9_%D0%92%D0%B8%D0%BD%D0%BD%D0%B8%D0%BA%D0%B8.jpg
Herb Winnyk
https://uk.wikipedia.org/wiki/%D0%92%D0%B8%D0%BD%D0%BD%D0%B8%D0%BA%D0%B8#/media/%D0%A4%D0%B0%D0%B9%D0%BB:Coat_of_Arms_of_Vynnyky,_Lviv_Oblast.svg

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka