Wokalne występy


A dokładniej mówiąc występy moje i moich koleżanek (i pana Piotra) z zespołu kościelnego. 
W końcu po wielu miesiącach zastoju ruszyłyśmy do boju. Jedna z nas miała rocznicę ślubu i poprosiła o oprawę muzyczną na Mszy Świętej. Żeby było ciekawiej nie w naszym kościele, ale w innym. Małym, kameralnym, gdzie śpiewałyśmy bez nagłośnienia, a dźwięk rozchodził się idealnie.  Ponoć było pięknie, a ksiądz zaprosił nas na etat. 
Dla mnie ważne są takie pochwały, ale nie dlatego żeby karmić próżność tylko dlatego, że kiedy śpiewa się 30 lat, to ma się przemyślenia, że może już czas zejść ze sceny i dać miejsce młodszym. Zwłaszcza, że w mojej parafii młodzieży z Oazy też zdolności nie brakuje.
Póki co, żadna z nas (i pan Piotr) nie rezygnuje. Co tu dużo mówić. Jak się kocha to, co się robi, to nie można, ot tak z dnia na dzień tego skończyć. A jeśli ludzie wciąż się domagają naszej obecności, to chyba znak, że jeszcze nie jesteśmy takie stare i że nasze głosy wciąż się podobają.
Ja osobiście kocham nasz śpiew, nasze interpretacje i w ogóle wszystko, co robimy. 
W tym składzie, który dzisiaj jest, to pewnie z 15 lat.
Ale w tym wypadku nie liczę godzin i lat;).
Ale największym fenomenem, a raczej zagadką jest fakt, że nie mamy nazwy. Kiedyś na potrzeby konkursów nazywałyśmy się "Liście", ale wtedy byłam nastolatką i to jeszcze nie był zespół, a chór dziecięco-młodzieżowy. Nigdy ta nazwa do nas nie przylgnęła i do dzisiaj jesteśmy (i pan Piotr) bezimienne. W zasadzie dzisiaj, to mogłaby być nazwa - "Na wylocie" albo "Nikt nas stąd nie wyrwie". 
A jednak pandemia na jakiś czas zahamowała nasz udział w oprawie Mszy Świętych. Owszem, od czasu do czasu coś nam się udało, czasami pojedynczo czasami w grupie, ale od wielu miesięcy nic, zero, null i w ogóle zastój.
No i wczoraj udało nam się zebrać i powiem Wam szczerze, że ta przerwa spowodowała, że się napracowałam. Głos odwykł od takich ewolucji, a dodatkowo nie było nagłośnienia, co wymagało jeszcze innego brzmienia. Ale się udało. Czas wrócić do gry i rozgrzewać głosy.  Nie mogę marnować tego talentu, po prostu szkoda by było stracić tyle lat treningów i już.
Swoją drogą za mało śpiewam w domu. Chyba czas wrócić do tak zwanego - dre morde przy sprzątaniu.
I pomyśleć, że kiedyś dawałam całe koncerty kwiatom w szklarni przy podlewaniu. I nie tylko kwiatom, bo i sąsiadom też.
Dzisiaj nie ma szklarni, ale co mi szkodzi umilać czas sąsiadom. Zwłaszcza, że mam nowych. Oni jeszcze nie słyszeli mocy mojego głosu. Ciekawe czy docenią:)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka