Straż! lub, jak kto woli - The Watch!

 


Na HBO pojawił się serial inspirowany twórczością Terrego Pratchetta.

Właśnie uświadomiłam sobie, że nigdy nie napisałam o mojej wielkiej miłości do jego książek. Nadrobię to w najbliższym czasie. Może coś jutro napiszę jadąc tramwajem do pracy, ale na razie wrócę do serialu.

No prawie wszystko jest w nim nie tak. Brakuje kluczowych postaci, historia jest poplątana i łączy w sobie wątki z różnych powieści. Postaci wyglądają inaczej niż sobie je wyobrażałam i powiem szczerze, po drugim odcinku miałam zamiar zakończyć oglądanie. Ale…, jak to powiedziała moja przyjaciółka (również wielka fanka Pratchetta), trzeba to obejrzeć nie myśląc o tym, co było w książkach, tylko zdystansować się i spojrzeć na ten serial, jak na coś zupełnie nowego. Wiecie, jak ktoś przeczytał powieści Świata Dysku tylko raz, to pewnie nawet by nie zauważył nieścisłości, ale kiedy ktoś czyta je po 10 razy i zna praktycznie na pamięć, to może  trochę przeszkadzać. Ale, przemogłam się i postanowiłam wytrwać do końca. Mój ostateczny werdykt, to- SUPER SERIAL! W opisie na Filmwebie stoi, że to komedia, ale dla mnie to również fantasycyberpunk. Wszystko jest brudne, byle jakie, postaci nieidealne (i to jest super, super) i w ogóle dziwne, że taki świat jeszcze istnieje. Dobrze określa go wstęp do każdego odcinka – lekko zużyty wymiar. W zasadzie, to zużyty, przeżuty i wypluty, bo tak to wszystko tam wygląda. Postaci według mnie w większości dobrze dobrane. Piszę w większości, ponieważ lord Vetinari jest w nim kobietą, a dla mnie to 100% facet i nie chcę go oglądać jako kobiety.

Podobała mi się kreacja Cudo Tyłeczek (krasnoludka), grał ją facet i to świetnie.

I tu niektórzy mogliby mieć problem, bo wyszło, że Tyłeczek, to transwestyta, ale trzeba znać twórczość Pratchetta, żeby wiedzieć, że kobiety krasnoludów wyglądają, jak mężczyźni, więc tutaj ta postać, jak najbardziej pasowała. Główny bohater, czyli kapitan Vimes, dobrany idealnie, przeżarty alkoholem gościu, który widział w swoim życiu za dużo. Tak samo lady Sybil, która co prawda mocno odbiega od oryginału, jest czarna (w zasadzie w książkach nie ma słowa, jakiego jest koloru, wiadomo jedynie, że nosi rudą perukę) i szczupła i zupełnie inna z charakteru i postępowania niż w książkach, ale serial mnie do niej przekonał. Nie będę Wam opisywać wszystkich bohaterów, jak chcecie obejrzyjcie serial, to się z nimi zapoznacie. Oczywiście nie wszystko mi się w nim podobało, bo kilka razy rozjechał się z moim spojrzeniem na świat, ale nie było w niczym przesady, więc ogólnie szybko zapominałam niewygodne dla mojej głowy momenty i skupiałam się na przygodzie. Muszę Wam powiedzieć, że gdybym nie była taka kulturalna, to bym napisała, że serial jest oryginalny inaczej, ale w dosadniejszym tonie. Bo jest tak pokręcony, że chyba bardziej się nie dało. Super lokacje, super pomysły, świetne tło oraz dodatkowe gadżety. , Mnóstwo szczegółów i symboli, które obawiam się, że zrozumieją jedynie fani serii, chociaż może „laicy” wymyślą swoje interpretacje. Absurdalny humor, niespodziewane zwroty akcji, pokazanie raczej brzydoty ludzkiej niż piękna, a mimo wszystko dające się polubić. Fanów Pratchetta lojalnie ostrzegam, praktycznie nic tam do siebie nie pasuje. No może jedynie Marchewa.:)

A i jeszcze jedno – jest śmieszny, przynajmniej dla mnie.

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka