Toruń
W czwartek byłam z młodzieżą na wycieczce w Toruniu. Gdybym miała nadać tytuł temu wyjazdowi brzmiałby on: "W biegu." Wszystko szybko, szybko. Nie zdążyłam mawet dokończyć loda w Mc Donald's. Na warsztaty wyrabiania pierników pędziliśmy z GPS, który dziwnie nas poprowadził, i dopiero, kiedy włączyłam mózg i zastanowiałam się, gdzie idę, to ruszyłam z kopyta. Młodzież krzyczała za mną - Pani nie ucieka. A mnie chodziło o to, żeby zdążyć na warsztaty wyrabiania pierników. Byliśmy na styk. No może 2 minutki po czasie. Ja i moja koleżanka nie brałyśmy udziału w warsztatach, tylko cieszyłyśmy się zasłużonym odpoczynkiem w kawiarence przy oranżadzie i lemoniadzie a'la PRL.
Potem odwiedziliśmy Planetarium, w którym zwiedziliśmy Wystawę: "Baza Mars". Weszliśmy do pomieszczenia, w którym można było poczuć się jak w kosmosie i wcielić się w kosmonautów, którzy muszą zadbać o przeżycie, żywność, zebrać próbki czy naprawić jakieś ciężkie uszkodzenia. Osobiście prawie zabiłam kapustę, kilkakrotnie uśmierciłam załogę oraz hodowałam algi, co chyba najlepiej mi wyszło. Na wystawie można było pozyskać informacje o tym, jak działa baza kosmiczna, co jest potrzebne do przeżycia, jakie występują zagrożenia, oraz mnóstwo matematycznych i fizycznych terminów, tlumaczących coś, czego ja oczywiście nie zrozumiałam. Może gdybym zwiedzała to indywidualnie lepiej bym się we wszystko wczytywała. A tak to wyszłam z przeświadczeniem, że nie nadaję się na astronautę i mogę być jedynie turystką kosmiczną. Uświadomiłam sobie również to, że życie w takiej bazie, to jednak nie jest film. I że gdybym rzeczywiście była gdzieś tam na Marsie i doszłoby do jakiegoś strasznego kryzysu, jakiegoś wycieku, to nie nabyłabym w cudowny sposób żadnych umiejętności, żeby go zatkać i uratować misję. Najprawdopodobniej wrzeszczałabym panikując i biegała w kółko wymachując rękoma licząc na cud. Myślę, że zawód astronauty jest bardzo wymagający i naprawdę trzeba być mocno ścisłym umysłem, żeby to ogarnąć. Szacunek.
Po zwiedzeniu bazy poszliśmy na seans do Planetarium. Cała prezentacja trwała ponad 40 minut i osobiście uważam, że skierowana była bardziej do dzieci, niż młodzieży czy dorosłych. W tle obrazów opowieść snuła wnuczka z dziadkiem, co było bardzo interesujące, ale moja młodzież chrapała, więc stąd moja wątpliwość, do kogo był adresowany seans🙃🙂. Mnie osobiście się podobało. Odczuwałam jednak mały dyskomfort, kiedy niebo wirowało nam nad głowami, to było mi niedobrze. Ale nie tylko mnie się to działo, koleżanka też musiała na chwilę zamykać oczy. Ale ogólnie, było to super widowisko. Po seansie poszliśmy na obiad i kupić pierniki i to wszystko, oczywiście w biegu. Pierniki kupowałam w pięć minut, więc nawet dobrze się nie zastanowiłam, co biorę:)
Żałuję, że zabrakło nam czasu na chodzenie, po Starówce. Kiedy trzeba było wrócić do autokaru, ponownie robiliśmy, to biegiem. Udało nam się spóźnić tylko 2 minuty, co pan kierowca skwitował, że to żadne spóźnienie i że takiej punktualnej grupy, to jeszcze nie miał. Puchnę z dumy. A do Torunia wrócę na pewno, ale prywatnie;)
Ps. Ceny na Starym Mieście są o wiele niższe niż u nas. Nic tylko jechać tam na obiad z rodziną. Mój obiad z Pepsi kosztował niecałe 50 zł. Chyba 43 zł. Nawet w Jastarni jest drożej.
Komentarze
Prześlij komentarz