Handlowy Armagedon



Zawsze zastanawia mnie, dlaczego ludzie, na dzień przed zamknięciem supermarketów tłumnie nawiedzają centra handlowe i wykupują wszystko, jakby miał nadejść jakiś kataklizm.
A może ich osobiście takowy spotyka? Na przykład mąż zagląda do lodówki i krzyczy:
 - Gdzie moja pasztetowa, zawsze była, czemu dzisiaj jej nie ma!!!
Dzieci zrozpaczone, bo zabrakło żelków lub innego lizaka, uderzają głową o podłogę i wrzeszczą wniebogłosy.
- Chcemy słodyyyyczy!!!!! Aaaaa!
Żona nie słyszy męża ani dzieci, ponieważ w łazience rwie włosy z głowy i piszczy:
– Skończył mi się szampon!!!!
Tak mniej więcej wyobrażam sobie dzień z życia ludzi, którzy nie umieją obejść się bez supermarketów.
Wracając jednak do moich przemyśleń.
W domach, w których bywam,  w lodówce jest wszystko. Jedzenie, soki, woda, słodycze, przekąski, które można jeść przez kilka dni i nie trzeba chodzić do żadnego sklepu, czy to dużego czy osiedlowego. Oczywiście, oni też często robią zakupy, zwłaszcza, że znaczna część z nich, to rodziny wielodzietne. Ale jakoś nie widzę, żeby pchali się na siłę w tłok, bo przez jeden dzień supermarkety będą zamknięte.
Co do mojej lodówki, to zazwyczaj prawie nic w niej nie ma, z tym, że ja wyznaję zasadę, im mniej tym lepiej i kupuję na bieżąco. Nie dotyczy to zamrażalnika, bo tam mam zamrożone obiady niemalże na cały miesiąc.
Nie mniej jednak, mimo mojego minimalizmu, mam wszystko i też nie potrzebuję pędzić na złamanie karku, bo nóż widelec czegoś mi przez jeden dzień zabraknie. A jak zabraknie, to przecież są jeszcze małe sklepiki, można tam zajrzeć.
No tak, ale tam jest DROGO! A w supermarkecie, nie? Idzie się po pięć rzeczy wyjeżdża z dwudziestoma, z czego 10 zostanie wyrzuconych, bo się zmarnuje.
Skąd u mnie te przemyślenia?
Bo akurat chciałam pojechać na zakupy do okolicznego supermarketu (ja nie prowadzę kalendarza, co kiedy jest pootwierane, a kiedy nie), kiedy zobaczyłam zawalony parking tak, jak przed Bożym Narodzeniem czy Wielkanocą, zrezygnowałam. Nie miałam zamiaru tracić czasu na półgodzinne stanie w kolejce.
I  właśnie wtedy zastanowiłam się, czemu ci ludzie tak kupują i kupują?
I ile tego można w domu mieć? Ile jedzenia w lodówce, zgrzewek wody, garnków, talerzyków czy świeczuszek (tak zwane przyda się).
Bo nie wierzę, że wszyscy ci ludzie, na raz postanowili zrobić przyjęcie na 40 osób z drewnianym flamingiem lub inną wycieraczką do samochodu w roli głównej.
Każdego innego dnia można przyjechać i nabyć rzeczy pod sufit w bagażniku, ale nie, trzeba pojechać wtedy, kiedy grozi zamknięcie na 24 godziny tych przybytków pochłaniających nasze pieniądze. Nie rozumiem tego, ale pewnie jakiś socjolog czy psycholog by mi to wytłumaczył, że tak działa przyzwyczajenie, że psychoza tłumów albo inne zachowania Pawłowa.:)
Jeżeli chodzi o mnie, w takie dni, to jest ostatnie miejsce, w którym można mnie spotkać. Nie wiem, co by się musiało stać, żebym poszła do zawalonego ludźmi supermarketu? Próbuję właśnie wymyślić, ale nic mi nie przychodzi do głowy.
A może ktoś mi odpowie na pytanie.
Czemu musisz kupować całe mnóstwo rzeczy, kiedy dowiadujesz się, że następnego dnia hipermarkety będą zamknięte? I dlaczego nie zrobiłeś/aś tego dzień lub dwa dni wcześniej?



Komentarze

  1. Z tego co pamiętam, w Warszawie wiele osób w ciągu tygodnia pracuje do późna. Na zakupy zostaje tylko sobota i niedziela. Czyli już tylko sobota. Stąd te tłumy.
    :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za odpowiedź na moje pytanie:)
    Z tym, że w tygodniu supermarkety również są czynne do późna, ja sama często wpadam do nich ok. 20, żeby nie natknąć się na tłumy.
    No i nadal zastanawiam mnie to, że wykupują sklep, jakby nie chodziło o jeden dzień, a cały tydzień zamkniętych supermarketów.
    Zastanawia mnie to pewnie dlatego, że sama jestem minimalistką zakupową i może raz na dwa miesiące zdarzą mi się duże zakupy, tak że mam wypełniony wózek po brzegi.:)
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiesz, my jesteśmy rodziną pięcioosobową i wypełnić kosz po brzegi to żadna sztuka ;) W tygodniu około 20 jemy kolację, wyprawa na zakupy zajęłaby jakieś 3 godziny wraz z dojazdem... No i po prostu nie chce się. Po kolacji trzeba ogarnąć kuchnię i dzieci, zanim się człowiek obejrzy, jest 22 i sam pada na nos. W tygodniu najwyżej dokupujemy coś w miejscowym sklepie, jeżeli zabraknie, albo świeży chleb w piekarni, czy owoce. Sposób na zakupy mamy taki, że zamawiamy je w internecie. Kilka dużych supermarketów wprowadziło taką usługę. Wadą jest straszna ilość plastiku do pakowania tych zakupów (warzywa i owoce w plastikowych tackach, zakupy w dużych plastikowych workach/używamy ich potem do śmieci) Wygoda jednak niezaprzeczalna! Panowie nawet wnoszą nam te wory na drugie piętro ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka