Ciemne wieki - odc.21


Kiedy już się zregenerowałam na tyle żeby móc prowadzić, Tymon zadecydował, że jedziemy do azylu.
- A gdzie jest twój azyl? – zapytałam – bo ja, szukając swojego, wpadałam w coraz większe kłopoty.
- Dobrze znasz to miejsce – burknął – stamtąd pochodzi twój Łazik i inne gadżety, którymi dysponujesz.
- Znasz Lukasa?
- Nie, ty go znasz i wiem, że u niego będziesz bezpieczna.
Zastanawiałam się przez chwilę nad tą propozycją i wyraziłam swoje wątpliwości.
- Nie chcę go narażać, zbyt dużo się wokół mnie dzieje…
- Nie pamiętasz, facet cię zabił i pewnie teraz paple o tym na prawo i lewo, więc nie masz się co martwić, wszyscy uznają cię za martwą i pies z kulawą nogą się nie zainteresuje – powiedział wesoło Marek.
- Marek ma rację i wykorzystamy to, żeby cię ukryć – powiedział Tymon tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Chciałam protestować, ale widząc ich miny zrezygnowałam.
- No dobrze.
- Zatem postanowione, jutro rano spotykamy się na parkingu – powiedział Tymon.

Następnego ranka pakowaliśmy bagaże do naszych samochodów.
Podział na pasażerów w samochodzie był prosty, chłopaki z chłopakami, dziewczyny z dziewczynami. Nie do końca mi to odpowiadało, ale wiem, że Tymon nie zniósł by długo trajkotania szczęśliwie zakochanej dziewczyny i mógłby ją po prostu gdzieś wysadzić. Dlatego poświęciłam się i zgodziłam na taki układ.
Kiedy już upchałam wszystko i byłam gotowa do drogi ni stąd ni z owąt Maria wypaliła:
- Super, że razem jedziemy. Będziemy miały czas na plotki i opowiesz mi o tym twoim Ebeku. Co to za jeden? Dlaczego chciał cię zabić?
Dziewczyna nie wyczuła nagłego spadku temperatury w otoczeniu.
Tymon łypał na mnie spode łba, Marek pozornie nie zwracał na to uwagi, a Maria mówiła, jak najęta.
- A przystojny był? Wiesz, mundurowi zawsze są przystojni. I był pewnie groźny…
- Zamilcz! – warknęłam.
Popatrzyła na mnie nic nie rozumiejąc, dlatego powiedziałam.
- To nie jest żaden mój Ebek. Przyczepił się, jak wesz i nie chciał zejść mi z głowy.
- Ale jednak był jakiś Ebek w twoim życiu – warknął Tymon – miałaś tyle okazji, żeby mi o nim powiedzieć. Od kiedy ci się naprzykrzał albo mogłaś poprosić mnie o pomoc. Ale nie, jak zwykle musiałaś radzić sobie sama.
Już chciałam mu odpysknąć, ale on machnął ręką i wsiadł do samochodu.
Marek zanim do niego dołączył powiedział.
- Prowadź.
Stałam zdumiona i zszokowana.
Właśnie utraciłam wolność. Tymon robił mi sceny zazdrości, Maria uważała, że może bezkarnie o wszystkim paplać, a Marek mówi mi co mam robić.
Jakim prawem? – wzburzyłam się wewnętrznie.
Odepchnęłam Marię, wsiadłam do Łazika i odjechałam z piskiem opon zanim zdążyli zareagować.
- Nie będą mi mówić, co mam robić, co myśleć i kogo prosić o pomoc! Basta!
Daleko nie uciekłam, zaraz za Malborkiem, na pustej, polnej drodze Tymon mnie wyprzedził i zajechał drogę. Miałam ochotę włączyć pole magnetyczne, ale w końcu uznałam, że to by był głupi pomysł, poza tym, mogło się przez to Marii coś stać. Ona nie była mutantką.
Tymon doskoczył do moich drzwi i niemalże siłą wywlókł na zewnątrz. Walczyłam dzielnie, ale nie miałam z nim szans.
- Przestańcie! – usłyszeliśmy Marię.
Zatrzymaliśmy się w dziwnej pozie. On z kawałkiem mojej bluzki w garści, ja wbijająca mu paznokcie w ramiona. Maria była wściekła. Pierwszy raz widziałam ją w takim stanie. To uosobienie spokoju i nierozważnego optymizmu kipiało złością.
- Czy wy nie umiecie sobie inaczej okazywać uczuć? Czy wy zawsze musicie się szarpać?
- Mario? – Marek położył jej rękę na ramieniu, ale ona strząsnęła ją jednym ruchem.
- Czego się boicie? Że się zakochacie? Już jesteście w sobie zakochani. Że będziecie się ranić? Już to robicie! Wkurzacie mnie. Zwłaszcza, że podczas rekonwalescencji Doroty ty Tymonie skakałeś koło niej, jak pielęgniarka, a ty – tym razem jej  wzrok spoczął na mnie – dawałaś się sobą opiekować. Co jest z wami nie tak?!
- Mario, to nie nasza sprawa – powiedział spokojnie Marek.
- Nasza! To nasi przyjaciele, więc nasza.
Najchętniej odpowiedziałabym jej, że to jednak nie jej interes, ale jakoś nie potrafiłam tego wyartykułować.
Tymon puścił mnie, a i ja się od niego odsunęłam.
Maria patrzyła na nas, jak wychowawczyni na niesforne przedszkolaki.
- Ona tyle ostatnio przeszła – znowu mówiła do Tymona – a ty zamiast być delikatny, zachowujesz się, jak barbarzyńca.
- Ja jestem barbarzyńcą – przypomniał Tymon.
- Może i tak, ale nic by ci się nie stało gdybyś od czasu do czasu ją przytulił.
Parsknęłam śmiechem.
- On chce tylko jednego rodzaju przytulania, a ja za takie dziękuję.
- A ty? – mówiła Maria – wstydź się. Nie widzisz, jak on się dla ciebie stara? Może i jest szorstki, ale ty pewnie nawet nie zauważyłaś, że się o ciebie martwi.
- Dobra, skończmy te romantyczne gadki i w drogę – powiedział wyraźnie poirytowany Tymon.
Mina Marii była bezcenna. Jej piękny wykład o uczuciach spotkał się z niezrozumieniem, a wręcz odrzuceniem. Stała z rozdziawioną buzią i nerwowo rozkładała ręce. Nie wiedziała, jak odpowiedzieć.
Na to ja wybuchłam śmiechem, najpierw normalnym, potem histerycznym, a na końcu rozpłakałam się, jak dziecko. Zsunęłam się po boku Łazika i zakryłam twarz dłońmi.
- No rusz się – usłyszałam tylko nerwowy syk Marii, ale nie wiedziałam, czy mówi do Tymona, czy do Marka.
Nie wiem ile trwał mój płacz, ale kiedy dochodziłam do apogeum histerii poczułam, że Tymon siada koło mnie i obejmuje ramieniem. Przytuliłam się do niego całym ciałem i moczyłam mu łzami koszulkę.
- Jak ja nie lubię babskich łez – wycedził przez zęby.
- To idź sobie – szlochałam.
- Nie mogę, bo ta czarownica na mnie patrzy.
Chyba miał na myśli Marię. O dziwo zamiast się oburzyć, parsknęłam cichym śmiechem, ale potem znowu załkałam.
- Nie becz już, przecież jestem przy tobie.
- Dlatego tym bardziej płaczę.
- Ot, babska logika – ale nie odsunął się, tylko mocniej do siebie przytulił.
Maria z Markiem dyskretnie usunęli się i poszli na dłuższy spacer.
- Możesz już mnie puścić, już na ciebie nikt nie patrzy.
- Nie chcę cię puszczać – burknął.
- Ot, chłopska logika.
- Och, przymknij się – burknął i pocałował mnie w czoło.
Wtuliłam nos w jego ramie i przymknęłam oczy. Słyszałam, jak mruczy pod nosem. „Niby jestem taki nieczuły, niby nie umiem przytulać. No tak, bo jestem drewnianym kołkiem.”
Nie odzywałam się, bo nie chciałam wszczynać kolejnej kłótni, byłam na to już zbyt zmęczona.
Po bardzo długiej chwili zapytał.
- Czemu nic mi nie powiedziałaś, ani nie napisałaś o tym Ebeku?
Wzruszyłam ramionami.
- Nie zbrukałabym jego osobą listu do ciebie.
Zaśmiał się.
- Jest aż tak okropny?
- Jest obrzydliwy.
- No dobrze, ale czemu nic mi nie mówiłaś?
- Po co?
- Może mógłbym sprawić, że by się od ciebie odczepił?
- Ebek? Czy ty wiesz o czym mówisz?
- Nigdy nie mówię tego, czego nie wiem – lekko się obruszył, a potem zapytał – a skąd on ci się w ogóle wziął?
- Spotkałam go zaraz po akcji w Szczecinie i jak się przykleił, tak nie chciał odpuścić. Pytał o przesyłkę, którą zawieźliśmy do Szczecina, co w niej było. A kiedy powiedziałam, że nie mam pojęcia, to dawał mi do zrozumienia, że kroi się coś dużego i że ja mogłam przyczynić się, do wybuchu czegoś złego.
- Bo rzeczywiście, coś się kroi.
Podniosłam głowę, a jego oczy były bardzo poważne.
- Pamiętasz te dzieciaki, co to jechały do ojców na wychowanie?
- Pamiętam.
- Pod nosem Ebecji i Akademii Przysposobienia Obronnego wyrasta nam trzecia siła. Nazywają siebie Niezniszczalnymi.
- Mutanty?
- Gdzie tam, zwykłe wojsko, z tym, że karne i podlegające pod jednego dowódcę.
- Kogo?
- Sam bym chciał wiedzieć.
Popatrzył na moją zarumienioną od płaczu twarz.
- Ale ty na razie się tym nie przejmuj, burza nad twoją osobą minie i zajmiemy się tym problemem.
- My? – zdziwiłam się.
- Oczywiście. Chyba nie myślisz, że puszczę cię samą…
- Skąd wiesz, że będę ich szukać? – przerwałam mu.
- Widzę twoje oczy, całe iskrzą od chęci przeżycia przygody.
Parsknęłam śmiechem.
- Widzę, że ci już przeszło – chciał przestać mnie przytulać, ale ja powiedziałam szybko.
- Jeszcze chwilkę, jeszcze troszkę – i znowu wtuliłam twarz w jego ramię.
- Jak sobie życzysz – pocałował mnie w czubek głowy i z powrotem mocno przytulił.
Przez kolejnych kilka minut było mi dobrze, ale potem wróciła Maria z Markiem, zlustrowała nasze nastroje ciekawskim wzrokiem, po czym powiedziała.
- No to w drogę.
Nikt z nas się nie sprzeciwił. Wsiadłyśmy do Łazika a chłopaki do Hammera i pojechaliśmy w stronę Wielkich Jezior.

kolejny odcinek 10 maja

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka