W autobusie


Wczoraj jechałam na pierwszy dzień matur i z tego powodu, że obowiązywał świąteczny rozkład jady, postanowiłam wyjść tak, żeby mieć dużo czasu w zapasie. I dobrze zrobiłam, bo na Młocinach, Metro przywitało mnie i innych podróżujących zamkniętymi drzwiami. I w tym miejscu skończyły się moje marzenia o luźnej, majówkowej komunikacji.
Wsiadłam do zatłoczonego tramwaju 33, który jest chyba najwolniejszą linią, jaka kursuje po Warszawie. Normalnie unikam tego tramwaju, bo z powodu wielu przystanków i pokręconej trasy, wlecze się, jak żółw.  I tak było i tym razem. Z zapasu czasu zrobił mi się deficyt. Na szczęście zdążyłam, ale wszystko musiałam organizować w przyspieszonym tempie i pilnować się, żeby mój stres nie był kłopotliwy, dla jeszcze bardziej zestresowanych maturzystów. Wiecie, jak ciężko jest się uśmiechać, kiedy mięśnie twarzy ma się napięte, jak stary rzemyk?
Ale o czym ja piszę?! Miało być o komunikacji miejskiej.
Wracając do tramwaju 33, był napchany po brzegi i z kolejnymi przystankami wcale nie robiło się luźniej. Poszczęściło mi się, ponieważ dosyć szybko zwolniło się miejsce i większość trasy pokonałam na siedząco.
Naprzeciw mnie siedział gruby pan, który grał na tablecie w jakiegoś tetrisa, czy inną równie „ambitną” grę. Ja natomiast zagłębiłam się w książkę Marcina Wrońskiego „Kino Venus” (dla ciekawskich, to druga książką o przygodach Zygi Maciejewskiego, który rozprawia się ze światkiem przestępczym dwudziestolecia międzywojennego. Nie jest szczególnie ambitna, ale dobrze się ją czyta). Gruby pan, jak wiadomo nie mieścił się w całości, w nazwijmy to „swojej strefie pasażera” i część nogi wystawała mu na przejście. I to było powodem złości jednej pani. Nie wiem, czy była zła od rana, czy tym, że był tłok, czy może tym, że pan nie ustąpił jej miejsca, ale usłyszałam.
- Mógłby pan usiąść normalnie – powiedziała bardzo cierpkim tonem.
- Proszę pani, ja siedzę normalnie – odparł pan nawet nie odrywając wzroku od gry.
Kobietę chyba zatkało, bo nic już nie odpowiedziała.
Za to mnie po południu ustąpił miejsca młodzieniec zza granicy.
Wsiadłam do tramwaju, tym razem 17 i stojąc szukałam w Internecie najbardziej dogodnej trasy do domu.
W ogóle nie myślałam o siedzeniu, zwłaszcza, że dopiero co spędziłam 170 minut w komisji maturalnej. Jednak młody chłopak wstał i powiedział do mnie, nieczystą polszczyzną.
- Proszę, niech pani siada.
Zaśmiałam się i powiedziałam.
- Siedź sobie, ja nie jestem jeszcze taka stara, mogę postać.
- Nie, proszę usiąść – powiedział, a jego kolega dodał.
- To nie o wiek chodzi, tylko ogólnie o zasady – i coś tam jeszcze bąknął.
Co miałam robić, jak dwóch młodych dżentelmenów z zagranicy ustępowało mi miejsca. Podziękowałam i sobie klapnęłam. To było bardzo miłe.
Z resztą, co jakiś czas mi się to zdarza. I wiem, że nie chodzi o wiek, tylko może jakaś sympatyczna jestem? A może mam tak zmęczoną twarz, że się nade mną litują? Wolę zostać przy wersji, że jestem tak sympatyczna, że aż ci mężczyźni muszą się poderwać i mi ustąpić.
Mam tylko nadzieję, że zrywają się równie ochoczo, jak widzą jakiegoś staruszka.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka