Ciemne wieki - odc.20
-------------------------------------------------------------------------------------------------
Obudziłam się
na 20 minut przed wyłączeniem osłony. Szybko przemyłam twarz, przełknęłam
wczorajszą kolację, przygotowałam się na konfrontację i otworzyłam drzwi.
Kapitan Jacek
Polanowski stał na korytarzu i czekał, aż będzie mógł do mnie strzelić. Był
blady i jedną ręką trzymał się za bok, ale broń ściskał pewnie i widać było, że
nie odpuści.
- Jeszcze 10
minut – powiedziałam – może porozmawiamy.
- Nie będę
rozmawiać.
- Powinien
pójść pan do lekarza.
- Nie będę
rozmawiać.
- Powinien pan
wiedzieć, że samochody Łowców, to nie rodzinne limuzyny…
- Zamknij się!
– wykrzyknął – nie chcę z tobą gadać, chcę cię zabić.
- Ale za co?
Nic panu nie zrobiłam, ani nie jestem nic winna.
- Naigrywasz
się ze mnie, to wystarczający powód.
Uświadomiłam
sobie, że mam do czynienia z człowiekiem szalonym.
- A gdybym
zgodziła się z panem umówić? Gdybym, no nie wiem… pozwoliła panu na odrobinę
szaleństwa, ze mną?
Zobaczyłam
błysk w jego oku, miał na mnie ogromną ochotę. Jednak po chwili twarz wykrzywił
mu grymas nienawiści.
- Za późno. Już
cię nie chcę. Wystarczająco się za tobą nalatałem. Zamiast stroić fochy,
powinnaś jeść mi z ręki.
Popatrzyłam na
zegarek, miałam minutę.
- Zatem, zabije
mnie pan?
- Tak.
- No to do
dzieła – osłona znikła, a ja stanęłam prosto przed nim.
Miałam tylko
jedną myśl. Byle nie strzelił mi w głowę.
Na szczęście
wpakował we mnie trzy kule, wszystkie w brzuch.
Przez moje
ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz, a z ust chlusnęła mi krew. Osunęłam się
na podłogę. Zanim zamknęłam oczy, widziałam lekko przerażoną twarz kapitana.
Chyba nie spodziewał się, że wystawię się na strzał. Może miał nadzieję, że
będę uciekać, że trafi mnie niby przypadkiem, co na pewno ładniej wyglądałoby w
raporcie.
Znieruchomiałam.
Nie sprawdził czy nie żyję, rosnąca kałuża krwi była wystarczającym dowodem na
mój zgon. Usłyszałam jedynie pospiesznie oddalające się kroki. Utrata krwi
osłabiła mnie i nie miałam siły się podnieść. Dlatego jeszcze przez długi czas
leżałam w drzwiach i miałam tylko nadzieję, że nikt mnie tu nie znajdzie. Kiedy
już postanowiłam otworzyć oczy i spróbować wstać, do mojego ciała ktoś się
przykleił i szlochał.
- Dorota –
Maria chlipała tak przeraźliwie, że aż mi świdrowało w uszach – Marek, zobacz, jaka ona jest zimna i ile krwi
z niej wypłynęło. Przybyliśmy za późno.
- Ja żyję –
powiedziałam cicho, ale breja, którą miałam jeszcze w ustach, skutecznie mnie
przytłumiła. Dodatkowo Maria tak głośno płakała, że trudno było mi się przez to
przebić.
- Nie róbcie
cyrku – usłyszałam wściekły syk Tymona – wciągnijcie ją do środka.
Wzięli mnie za
ręce i nogi i przenieśli na środek pokoju.
Otworzyłam
oczy.
- Ona na mnie
patrzy – powiedział Marek i upuścił moje nogi. Gruchnęły bezwładnie, a ja się
skrzywiłam z bólu.
- Czy to
normalne? – pytała Maria – wygląda, jak żywa.
I puściła moje
ręce. Uderzyłam głową w podłogę. Przez myśl przeszło mi, że zamiast Ebeka,
wykończą mnie właśni przyjaciele.
- Jestem żywa –
wybulgotałam.
Tymon nachylił
się nade mną.
- Możesz się
ruszać.
- Nie – bulgotałam.
- Aaaa! Ona
żyje! – piszczała Maria – jednak żyje!
Nachyliła się
nade mną i pogroziła palcem.
- Ale
napędziłaś nam strachu.
- Mario, odsuń
się – Tymon mówił spokojnym tonem. Co było do niego zupełnie niepodobne.
Spojrzałam mu w oczy, widziałam w nim lęk, smutek i chyba radość. Trwało to
przez chwilę i jak zwykle się wkurzył.
- Co ty
wymyśliłaś? – pytał szorstko i jednocześnie przekręcił mnie na bok, żeby
wypłynęła mi ta breja, która utkwiła mi w przełyku.
- Musiałam się
go jakoś pozbyć – wyszeptałam. Nie miałam siły na głośne mówienie.
- Kogo?
- Ebeka.
Trójka
przyjaciół popatrzyła na mnie pytającym wzrokiem.
- A co w tym
wszystkim jeszcze robi Ebek? – głos Tymona mógłby zmrozić powietrze.
- Mam nadzieję,
że już nic – szeptałam i po chwili zapadłam w sen.
Obudziłam się w
łóżku, przykryta kocem i czułam wokół siebie lekki przewiew. Miałam na sobie
tylko koszulkę i majtki. Kto mnie rozebrał?! – pytałam samą siebie. Miałam
nadzieję, że Maria i że tamci nie patrzyli. Otworzyłam oczy i spojrzałam na
zatroskaną twarz Tymona. Siedział na krześle obok mnie i jakby bezwiednie bawił
się puklem moich włosów. Od razu złość mi przeszła. A nawet, jak mnie rozebrał,
to tym lepiej, przecież musiał obejrzeć rany. Kto, jak kto, ale on na pewno się
na nich znał. Kiedy zauważył, że się obudziłam, zapytał.
- Głodna?
- Tak –
wychrypiałam – ale chyba dostałam w żołądek, więc raczej na razie nic z tego.
- Nie dostałaś
w żołądek – zapewnił mnie – oberwałaś w
kiszki, wątrobę i nerkę. A raczej oberwałabyś, gdyby nie to, że oszukańcu
zrobiłaś sobie kamizelkę kuloodporną. Co prawda nie była doskonała i kule rzeczywiście
utkwiły ci w mięśniach. Straciłaś trochę krwi, ale jak widać, już jest lepiej.
Uniosłam się
trochę. Rany zaszczypały, ale i tak usiadłam.
Wzięłam do ręki
miskę z jedzeniem i zabrałam się za pałaszowanie. Musiałam się, jak najszybciej
zregenerować.
- A gdzie Marek
i Maria?
- Wysłałem ich
na zakupy przed podróżą, no i załatwiają takie tam różne – machnął ręką.
Kiedy miałam
pełny brzuch, chciałam z powrotem zasnąć, ale Tymon potrząsnął mnie za ramię.
- Poczekaj.
Odpowiedz mi na jeszcze jedno pytanie.
- Ale krótkie –
szepnęłam.
- Krótkie. Skąd
krew w ustach?
Uśmiechnęłam
się lekko i odparłam.
- A taki tam,
sos pomidorowy w folii – i zasnęłam.
Później
powiedzieli mi, że spałam trzy doby, a jak się obudziłam, byłam, jak nowonarodzona.
I dobrze, bo Tymon gotował się do kolejnej batalii, tym razem poszło o Ebeka.
Rozdział XIX – Droga do azylu
„Marek poradził mi, żebym wam wszystko opowiedziała – mówiła
Dorota do kamery – nie wiem po co, bo to co zrobiłam, jest prymitywne i proste,
a wy raczej stoicie cywilizacyjnie o wiele wyżej.”
- Raczej raczkujemy w stronę nowoczesności – powiedziała
Dagmara, co w przypadku jej rodziny nie było prawdą. Oni byli nie tylko bogaci,
ale i wyprzedzali technicznie swoje czasy. Z tym, że dziewczyna nie mogła nic
powiedzieć. Oficjalnie z satelitarnych połączeń korzystało jedynie wojsko, a
loty w kosmos były bardzo rzadkie.
- Też bym chciała mieć na własność kamerę i takie telefony
komórkowe – mruknęła Krystyna.
- Przecież może pani je mieć – palnęła bezmyślnie Dagmara.
- Dziecko, skąd ty się urwałaś? Nawet pensja twojego szefa,
mimo, że dobra, nie pozwala mi na takie ekstrawagancje.
- Przepraszam – mruknęła Dagmara – nie chciałam pani urazić.
- Nie uraziłaś mnie Dagmaro, po prostu lubię sobie pomarzyć. A
kto wie, może dzięki naukowym pracom o życiu Doroty, będę mogła sobie na te
gadżety pozwolić.
- Na pewno – Dagmara zanotowała w pamięci, żeby kupić pani
profesor „gadżet.”
Wznowiły film, w którym Dorota opisywała swoją „kamizelkę
kuloodporną” oraz to, jak zrobić sztuczną krew. Opowiadała to ze śmiechem, ale
komuś w głębi pomieszczenia, chyba się to nie podobało, bo słyszały groźne
pomruki.
Dziewczyna jednak nic sobie z nich nie robiła.
- To chyba ten jej facet – zgadywała Dagmara – ten głos
pasowałby do zdjęcia.
- Są tam też inne osoby – Krystyna wskazała dwie postaci za
plecami Dagmary – kręcą się i chyba coś pakują. Chłopaka rozpoznaję, to Marek,
ten co dał jej kamerę, a ta druga osoba?
- Dziewczyna, ma sukienkę w kwiaty – powiedziała Dagmara – to
pewnie ta Maria. Ciekawe, czy jest tak ładna, jak ją Dorota opisuje.
- Przy Dorocie, każda jest ładna.
Profesor Reka, jak zwykle wiedział, kiedy przyjść i wtrącić
swoje trzy grosze.
- Jak pan coś powie – mruknęła Dagmara – Dorota nie jest
brzydka, tylko żyła w parszywych czasach.
- Jak zwykle jej bronicie – zaśmiał się, a potem spoważniał i
zwrócił się do Dagmary – jakiś egzotyczny facet do ciebie.
- Czarny?
- Jak smoła.
- Thomas – Dagmara podskoczyła radośnie i wybiegła z sali
projekcyjnej.
Krystyna i Adam popatrzyli na siebie. Dawno nie byli sam na sam,
a to co działo się w ich wnętrzach można było przyrównać, do zakochania
nastolatków. Całkowity chaos i brak kontroli. Ale na zewnątrz zachowywali się,
jak na ich wiek przystało. Stonowanie, uprzejmie i z lekkim dystansem.
- Co powiesz na kolację dziś wieczorem? – zapytał Adam Reka –
oczywiście w celach naukowych.
- Będziesz badać skład steku, czy sałatki? – zażartowała
Krystyna. Adam zmieszał się lekko. Kobieta podniosła się z krzesła i podeszła
do niego bardzo blisko.
- Z miłą chęcią zjem z panem naukową kolację – wspięła się na
palce i pocałowała go w policzek.
Czas pewnie by się zatrzymał, ale do pomieszczenia wróciła
Dagmara z Thomasem.
- Przedstawiam państwu… - urwała widząc, że pojawili się nie w
porę – Thomasa – dokończyła jednak.
Adam pierwszy ochłonął i uśmiechnął się szeroko do czarnego
mężczyzny. Wyciągnął rękę i głośno (zbyt głośno) się przedstawił. Dagmara
podeszłą do Krystyny i mruknęła cicho.
- No, no, pani profesor, gratuluję.
Ta uśmiechnęła się lekko i odparła.
- Ja tobie również gratuluję.
Po krótkim przedstawieniu, Thomas zapytał, czy może porwać
Dagmarę na obiad. Krystyna zgodziła się od razu, a Adam najpierw chciał
oprowadzić gościa po magazynach i wykopaliskach.
- Niech najpierw coś zjedzą – przywołała go do rzeczywistości
Krystyna, po czym zwróciła się do Thomasa – pan wybaczy mojemu koledze, te
wykopaliska to całe nasze życie, to nasze dziecko, którym chcemy się chwalić.
- Rozumiem – odparł z uśmiechem mężczyzna – po obiedzie wszystko
z chęcią obejrzę.
Po chwili młodych już nie było.
Adam spojrzał na Krystynę, ale romantyczna chwila umknęła i nie
wróciła.
- To do zobaczenia wieczorem – powiedział.
- Do zobaczenia – powiedziała zdziwiona kobieta, ale nie zdążyła
nic więcej powiedzieć, bo profesor wyszedł. A chciała mu uświadomić, że będą
się jeszcze dzisiaj widzieć i to przynajmniej dziesięć razy.
- Co zakochanemu po
rozumie – mruknęła do siebie i włączyła film.
Maria, jak na złość nie chciała się pokazać. Chociaż Krystyna
już ją widziała, na samym początku taśmy, ale jakoś jej nie zapamiętała.
-------------------------------------------------------------------------------------------------
kolejny odcinek 07 maja
Komentarze
Prześlij komentarz