Lata 90' – Matura



Siedziałam dzisiaj w komisji maturalnej i dumałam nad przeszłością, a dokładniej przypominałam sobie swoją maturę.
W 1997 roku zdawaliśmy dwa pisemne egzaminy z języka polskiego oraz z wybranego przedmiotu i trzy ustne, z języka polskiego, obcego oraz wybranego przedmiotu. Matematyka nie była obowiązkowa, z czego osobiście bardzo się cieszyłam.
Na języku polskim siedziałam w ławce pod oknem, gdzieś mniej więcej pośrodku. Egzamin pisemny trwał wtedy 5 godzin. Na stoliku mieliśmy kanapki, batonik i wodę do picia. Mogliśmy mieć również maskotki, które miały nam dodawać otuchy podczas pisania wypracowania. Ja miałam swoją ulubioną lalkę szmaciankę – Rambitkę, którą dostałam kilka lat wcześniej od babci Basi.
Komisje egzaminacyjne wyglądały kiedyś inaczej niż teraz. Po pierwsze, cały stół prezydialny zawalony był jedzeniem i obowiązkowymi paprotkami, po drugie, większość z nauczycieli, w ogóle się nami nie interesowała, była zbyt zaczytana w gazetach. Nikt nie siedział na baczność, nauczycielki chodziły po sali, podpowiadając uczniom, co jeszcze mogli zawrzeć w pracy. Dzisiaj skończyłoby się to pewnie sądem i dyscyplinarnym zwolnieniem, wtedy nikt się na to nie krzywił.
Nie pamiętam, jak brzmiały tematy, ale poszperałam w Internecie i chyba to będą te poniższe:

1. Czy podzielasz opinię C. K. Norwida: "Czytanie więc sztuką jest"? Przedstaw swoje doświadczenia czytelnicze, przywołując ważne dla Ciebie utwory.
2. Poznawanie świata, pielgrzymowanie, poszukiwanie celu - motyw wędrówki w literaturze polskiej, Opracuj temat na wybranych przykładach.
3. "Czymże jest człowiek i czegóż mu trzeba?"
Jaką odpowiedź na pytanie K. Przerwy-Tetmajera przynosi literatura XX wieku?
J. Lechoń: "Przypowieść"
E. Bryll: *** /"Ta wier...

Jak większość, wybrałam pierwszy temat, bo był najłatwiejszy i można było tam wrzucać zarówno lektury, jak i zwykłe książki. Temat był wdzięczny, ale namęczyłam się przy nim okropnie, gdyż musiałam pisać tak, żeby pasowało polonistce. Po 3 godzinach urodziłam 3,5 strony i wyszłam. To było bardzo krótkie wypracowanie, co może dziwić, bo już wtedy pisałam wielostronicowe opowiadania. Do dzisiaj w pamięci mi zostało, że było to dla mnie trudne zadanie. Dzisiaj nie jest lepiej. Ja musiałam pisać, co polonistka ma na myśli, a dzisiejsza młodzież musi wbić się w klucz, a jak to zrobić, kiedy nie zna się osoby, która go układa?
Jednak, ja miałam chyba łatwiej. Nie miej jednak uznałam, że poległam, co w końcu okazało się nieprawdą. Babka wszystkich przepuściła.
Na historię poszłam mniej zdenerwowana, bo przecież był to mój konik i już wtedy wiedziałam, że idę na studia historyczne.
Moi rodzice chcieli mi to odradzić, bo zastanawiali się, jaką ja pracę po tym znajdę. Pamiętajcie, że to było w latach 90-tych, gdzie przebudowa systemu spowodowała, że nauczyciele zarabiali grosze, a i w innych instytucjach edukacyjno – kulturalnych nie było lepiej. Mama proponowała mi pójście do szkoły fryzjerskiej lub kosmetycznej. Jakie to szczęście, że się nie dałam namówić. Ileż by kobiet przeze mnie cierpiało. Nie mam zdolności manualnych, a z chemią to w ogóle nie jest mi po drodze.
A jako historyk czuję się świetnie i wciąż się rozwijam i wciąż mi mało.
Wracając do matury. Tak, jak na polskim były trzy tematy, jeden o rewolucji przemysłowej, drugiego nie pamiętam, ale mój, jak najbardziej.
„Polityka wewnętrzna i zewnętrzna pierwszych Piastów.”
W 3,5 godziny machnęłam 8 stron i wyszłam szczęśliwa i zadowolona i było z czego, bo zdałam śpiewająco, a co za tym idzie, mogłam iść na egzaminy ustne.
Język polski był dla mnie łatwy, wyciągnęłam pytania o Stanisławie Auguście Poniatowskim, kolejne o „Ojcu Goriot” (nie pamiętam o czym była ta lektura, ale wiem, że bardzo mi się podobała), trzeciego pytania nie pamiętam.
Moje wypowiedzi zaskoczyły polonistkę, która notorycznie przez 4 lata LO spisywała mnie na straty i zdobyłam - dobry.
Co do języka rosyjskiego napiszę tylko tyle, że postanowiłam go po prostu zdać, nawet na 2=. I tak się stało. Do dzisiaj śmieję się, że mówiłam bezokolicznikami, ale na temat. Mam wiele zdolności, ale przyswajanie języków obcych do nich nie należy, już prędzej zapamiętam coś z matematyki.
O dziwo, jak oglądam rosyjskie filmy (które bardzo lubię), to sporo rozumiem. Bądź co bądź, od 5 klasy szkoły podstawowej wciąż się go uczyłam, coś jednak w tej głowie zostało.
No i przyszedł czas na historię. I teraz będzie wstyd. Po pierwsze, dzień przed egzaminem, kolega uświadomił mi, że powszechna historia też się liczy, a ja prawie jej nie ruszyłam, po drugie liczyłam na to, że dwa na trzy pytania będą z historii Polski, więc i tak egzamin będzie do przodu. Poza tym, po co miałam się martwić, przecież coś tam z tej powszechnej pamiętałam, prawda?
Zanim nadeszła moja kolej na zdawanie pomagałam kolegom na korytarzu. Zadawali mi pytania, a ja odpowiadałam im, jak z nut.
A potem wyciągnęłam swój zestaw pytań i się załamałam.
1. Polskie Siły Zbrojne na froncie zachodnim podczas II wojny światowej.
2. Monarchia stanowa.
3. Przyczyny wojny secesyjnej.
Cudownie, nie znałam odpowiedzi na żadne z tych pytań. Po prostu pustka w głowie. Najpierw z nerwów popłakałam się, a potem poszłam po rozum do głowy. Mogliśmy korzystać z map i miałam jeszcze kilkanaście minut na przygotowanie odpowiedzi. Siły zbrojne spisałam z mapy, tak jak i daty wojny secesyjnej, ale za cholerę nie mogłam znaleźć monarchii stanowej. Była to dla mnie zagadka życia. A wiecie co to jest? Drabina społeczna – król, duchowieństwo, szlachta, mieszczaństwo, chłopi. Ale wtedy nie byłam taka mądra, moja głowa ziała pustką.
W końcu nadeszła moja kolej. Wybąkałam kilka zdań na 1 i 3 temat, a o drugim powiedziałam
- Nie wiem, co to jest monarchia stanowa.
Na co moja historyczka, jak nie ryknie:
- Idiotko, jak to nie wiesz, co to jest monarchia stanowa?
Dzisiaj pewnie skończyłoby się to sądem, ale wtedy był to balsam, na mą duszę.
Odblokowało mnie i zaczęłam odpowiadać, jak człowiek. Obroniłam się na 3, co przy takim pechu i tak uważam, za 6.
Jak to stres może wszystko zepsuć?
Ale przyznam wam się szczerze, że miałam niefart z tymi pytaniami. Niewiele wiedziałam o tych siłach zbrojnych, a o wojnie secesyjnej pewnie nic bym nie powiedziała, gdybym nie oglądała wcześniej serialu „Północ-Południe.”
Ale chyba nie wyróżniałam się na tle przeciętnego maturzysty, byle mieć fart i jakoś zdać, a potem się zobaczy.
Dzisiaj siedzę z drugiej strony stołu i widzę, że nic się nie zmieniło. Nastolatkowie nadal bujają w chmurach i lecą na farcie. Oczywiście nie wszyscy, bo są i tacy, którym zależy na wynikach i tacy którzy po prostu są zdolni i zdają na wysokich notach. Ale ja do tej grupy nie należałam.
Pamiętam taką scenę, kiedy po uroczystym wręczeniu świadectw dojrzałości rozmawiałam z jedną z dziewczyn ze szkoły. Była znana z tego, że skończyła LO ze średnią 6,0. I ona była zrozpaczona, że na świadectwie maturalnym (to było jedno świadectwo, na jednej stronie były oceny z 3 lat, a na drugiej z przedmiotów maturalnych) ma jedną piątkę, to był dla niej cios.
Ja jednak wolałam moje nie przejmowanie się ocenami. Byle zdać, byle do przodu.
To tyle.

Ps. „Właśnie przypomniałam sobie, że studia skończyłam z wyróżnieniem i z podobną sytuacją, jak ta dziewczyna. W indeksie magisterskim widniało jedno 4+, ze stosunków polsko – rosyjskich, a reszta, to były same 5. Ale ja oprócz tego prowadziłam ożywione życie towarzyskie i w ogóle, gdy tymczasem tamta dziewczyna siedziała tylko w książkach.”




Komentarze

  1. Jak dobrze, że też nie miałam obowiązkowej matematyki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda? Pewnie jakoś byśmy zdały, ale czy starczyłoby czasu na naukę ulubionych przedmiotów????

      Usuń
  2. Cztery lata wcześniej zdawałam same języki: polski, francuski i rosyjski! :)
    Myśmy do samego końca nie wiedzieli, czy pisemne się w ogóle odbędą. Nauczyciele strajkowali i pół Polski przekładało egzaminy maturalne.
    Rzeczywiście, nie musiałam "tracić" czasu na matematykę, choć bardzo ją lubiłam. Z polskiego trafił się jakiś super wolny temat typu "Co zapamiętałeś z przeczytanej w szkole lektury", dzięki wysokiej ocenie byłam zwolniona z ustnego (ustnie zawsze wypadałam gorzej, że o teorii/gramatyce nie wspomnę). Francuski spokojnie, było nas tylko dwie na całą szkołę. Rosyjski tylko ustnie, pomyliłam jeden akcent w jakiejś dacie (chyba w zdaniu o Moskwie, w którym roku ją zbudowali), o dziwo, bo żadnym orłem z ruska nie byłam.

    Jeszcze nie udało mi się zrozumieć, co to są te "klucze", o których wszyscy mówią. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Klucz, to jest zestaw odpowiedzi do testu maturalnego i do odpowiedzi ustnej. Ale nie ten z gazety, tylko oficjalny z CKE. Nauczyciele uczą pod klucz, czyli tak, żeby maturzyści wiedzieli, w jaki sposób odpowiadać na pytania, na co zwracać uwagę, a czego nie dawać. Problem z kluczem jest taki, że nie jest elestyczny i trzeba się w niego wbić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomimo nauki w "starych" szkołach jakoś zawsze udało mi się trafić na nauczycieli, którzy doceniali samodzielne myślenie. Na studiach wręcz taki jeden pan wściekał się, kiedy mu większość roku pisała prace "standardowe".
      :D
      W zasadzie zawsze był jakiś "klucz" (co poeta miał na myśli...), ale może nie tak sztywny?

      Usuń
    2. Masz rację, nie tak sztywny;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka