Pułtusk, najpiękniejsze miasteczko na Mazowszu
Właśnie zauważyłam, że nie nigdy nie pisałam Wam na bloogerze o Pułtusku. Na wcześniejszych platformach dla blogerów, owszem, nawet napisałam opowiadanie o studentach mieszkających w tym mieście. Opowiadania Wam nie dam, bo od tamtej pory zmieniłam charakter pisania opowiadań i nie chcę do niego wracać, ale o miasteczku Wam opowiem.
Pułtusk
to miasto położone 60 kilometrów od Warszawy, więc niedaleko i naprawdę warto
je odwiedzić. Byłam tam w sobotę z koleżankami i mimo braku słonecznej pogody i
tak było warto spędzić tam dzień. Chociaż dla mnie, to nie było zwiedzanie, a
raczej odwiedzenie starych kątów, gdyż studiowałam i mieszkałam w tym mieście przez kilka lat. I zawsze
powtarzam, że oprócz Jabłonny mogłabym mieszkać tylko w Pułtusku. Nie wiem, co
to miasto ma takiego w sobie, ale darzę go ogromnym sentymentem. I nie tylko
dlatego, że mam dobre wspomnienia ze studiów (to oczywiście też), ale tam jest
taki spokój, nikt się nigdzie nie śpieszy, wszędzie jest blisko, wszędzie można
dojść jakimiś skrótami. I w ogóle jest piękne. Dzisiaj wiem, że moja uczelnia
już nie istnieje w takiej formie, w jakiej ją znałam. WSH, a potem Akademię
Gieysztora wchłonęła inna uczelnia i to jako filię. I widać brak studentów w
mieście. Kiedy na przełomie wieków mieszkałam w Pułtusku, było to miasteczko,
które rozwijało się, modernizowało, po którym kręciło się mnóstwo ludzi.
Dzisiaj widzę, że to miejsce znowu wraca do pozycji zwykłego, prowincjonalnego
miasteczka. Żadne nowe centra handlowe tego nie zakryją. Kiedy ja z zachwytem
opowiadałam koleżankom o Pułtusku, o różnych smaczkach z mojego studenckiego
życia, one oprócz tego, że mnie słuchały, zauważały pustostany, których
niestety jest sporo. Mnie w oczy rzuciło się, jak zmarniały kamienice na Rynku,
a o Kinie Narew, to aż szkoda wspominać. Z zewnątrz ruina. A szkoda, bo
Pułtusk, to przepiękne miejsce, z wieloma zabytkami i bogatą historią. Mamy tu
renesansowe i barokowe kościoły, najdłuższy rynek w Europie (380m), gotycko -
renesansowy Zamek Polonii, urocze kamienice i wiele miejsc do odwiedzenia.
Pułtusk jest jednym z najstarszych miast na Mazowszu i ma bogatą historię
naukową. Tutaj wykładał Piotr Skarga i Jakub Wujek (przetłumaczył Biblię na
język Polski). W Rynku mamy też sporo małych i klimatycznych lokali
gastronomicznych, takich jak cukiernia czy naleśnikarnia – nowe nabytki miasta
i stare, takie jak Magdalenka i Żaczek, w których nie jedno piwo się wypiło.
Zachęcam Was do odwiedzenia Pułtuska, to naprawdę piękne miejsce.
Jeśli
macie siłę do dalszego czytania, to poniżej wrzucam tekst z 2010 roku o
Pułtusku i moich wspomnieniach.
Zdjęcia,
które tu wrzucam są z różnych miesięcy, a nawet lat. Te najciemniejsze z soboty J.
Wspomnienia z Pułtuska 2010
Wiem, że dopiero zaczęłam wklejać opowiadanie
o studentach z Pułtuska, ale u siebie w komputerze mam już wiele ich przygód i
napędzana tymi historyjkami mam ochotę powspominać.
Studiowałam
w Pułtusku przez 5 lat. Najpierw licencjat, potem magisterka. Moja grupa
przeszła przez wszystkie budynki należące lub wynajmowane przez szkołę.
Trafiliśmy na czas ostrej rozbudowy uczelni.
Także
nie wymyśliłam sobie tego miejsca i wiem co gdzie się znajduje. Uczyliśmy się w
Koszarach, na Daszyńskiego, na Popławach i na Mickiewicza. Na Popławach kilka
lat temu, w gablocie było nawet moje
zdjęcie.J
Mieszkałam w kamienicy na ulicy 3 Maja.
Kamienica dokładnie została wybudowana w 1952 roku. Oraz na Daszyńskiego na
Skarpie. Na 3 Maja zajmowałyśmy z koleżankami dwa mieszkania. Na pierwszym roku,
środkowa klatka i pierwsze piętro. A dwa kolejne, trzecia klatka i poddasze.
Tzw. mieszkanie u Babci. Miałyśmy widok na kanałek i na Bazylikę, szkołę im.
Piotra Skargi i szkolny kościół z jednej strony. A z drugiej na ulicę 3 Maja, z
jej Owocarnią, w której sprzedawała strasznie niemiła pani. Teraz nie ma już
Owocarni jest jakiś innych sklep. Z kamienicy wychodziło się schodami w górę
naprzeciw ulicy Baltazara.
Było
to w czasach jak jeszcze Pułtusk się rozbudowywał i zaczynał korzystać ze
studentów. Także, wielu ludzi było zazdrosnych, że ich dawni sąsiedzi wynajmują
mieszkania studentom i czerpią z tego profity.
W związku z tym miałyśmy różne przygody. Była „Pani co wygląda”.
Właściwie chyba nie odrywała oka od wizjera, bo co ktoś głośniej stuknął to od
razu otwierała drzwi wybałuszając oczy z ciekawości. Święte nie byłyśmy,
chłopaki potrafili o 1 w nocy walić w nasze drzwi i wrzeszczeć – POLICJA! Także
byłyśmy urozmaiceniem dla „Pani co wygląda.”
W drugim mieszkaniu na poddaszu, stare,
zapuszczone, ale z takim widokiem, że warto było tam pomieszkać. Chociaż kot
dachowiec nasikał mi do plecaka. Niczym nie można było wybawić tego smrodu.
Lokatorzy tej klatki byli bardziej pomysłowi. Wykręcali nam żarówki na naszym
półpiętrze. Zostałyśmy oskarżone o kradzież drabiny. Co prawda, drabinę ukradli
koledzy i wręczyli koleżance z ich mieszkania na imieniny, ale przecież to nie
byłyśmy my. Nie miałyśmy o tym zielonego pojęcia, dopiero po jakimś czasie się
wydało. Była „Matka Piratów,” z wrednym kundlem, który zatruwał mi życie i
powietrze. Stał przy schodach i szczekał nie dając przejść. No i to były
mieszkania z klimatem. Kaflowe piece, kuchnia węglowa. Zimna woda w kranie,
mycie się w misce. „Kret” do rur był naszym przyjacielem. I wszędzie miałyśmy
blisko. Na Daszyńskiego było spokojniej. Tam ludzie byli bardziej cywilizowani,
a że nie robiłyśmy hucznych imprez, nie czepiali się. To było na 4 i 5 roku.
Mieszkało nas 7, było super. Wyprowadziłam się w połowie 5 roku, bo właściciel
mieszkania przytargał meble z lokatorami i moja puchowa kołdra zaroiła się od
nich w trybie natychmiastowym. Ale waletowałam tam do końca studiów.J
Jeździliśmy na basen do Ciechanowa, gdzie
szaleliśmy przez chyba dwie godziny, o ile dobrze pamiętam. Na zjeżdżalni
jeździłam na brzuchu dopóki nie uderzyłam głową w murek. Dopiero wtedy
przeczytałam regulamin i odkryłam, że tak nie wolno. No i bym tam skręciła
kark. Tak skoczyłam na główkę, że tylko rękoma zamortyzowałam upadek. Wszystko mnie bolało, ale nadal jestem
zdrowa, a kręgosłup mi nie szwankuje. Tam też dostałam obrzydzenia do jacuzzi.
Kiedyś siedziałam tam z kilkoma koleżankami a facet sobie robił dobrze.
W Pułtusku chodziłyśmy na siłownię do Romka.
Jeżeli chodzi o wyposażenie, był akurat, brakowało tylko bieżni. Romek trenował
trójboistów, nie wiem czy trenuje nadal, w końcu minęło 7 lat odkąd tam nie
mieszkam. Tam też zapoznałam się z sauną. Nie lubię jej, ale nawet teraz, po
mojej teraźniejszej siłowni chodzę i się meczę w ukropie.
Gdy wracałyśmy z zajęć w Koszarach, w Alei
Wojska Polskiego była piekarnia, a chleb tak pyszny, że zanim dochodziłyśmy do
domu zjadałyśmy połowę.
Jeżeli chodzi o knajpy najczęściej odwiedzaliśmy
Żaczka i Magdalenkę na Rynku. Inne też, ale w tych miejscach było nam
najlepiej. Na terenie Domu Polonii znajdowała i znajduje się Kasztelanka. Była
droga jak na nasze skromne fundusze, ale od czasu do czasu odwiedzałyśmy i to
miejsce. W Zamku Polonii ponoć jest obłędny miód pitny. Przez pięć lat się
wybierałyśmy i do tej pory się nie wybrałyśmy. Jeżeli
nie gotowałyśmy kolejnej zupy z proszku i nie wyjadałyśmy najtańszych
pasztecików, szłyśmy jeść w miasto. Najczęściej do Okrucha, który do tej pory funkcjonuje.
To jest bar mleczny, ale polecam. Kiedyś była to stołówka dla policjantów.
Znajdowała się w kamienicy i nie było gdzie usiąść. Gdy ja studiowałam, Okruch
przeniósł się do dużego lokalu przy Rynku. Chodziliśmy też do Krokieta, ale
teraz o ile dobrze zauważyłam, jest tam Kebab. Polecam pizzerię Agos, otworzyła
się gdy byłam na 5 roku studiów, ale zawsze jak jestem w Pułtusku, a wracam tam
regularnie, idę tam na obiad. Knajpa jest niepozorna i absolutnie z zewnątrz
nie zachęca do zatrzymania się. Ale pizza jest obłędna. Znajduje się przy
kanałku jak się idzie ulicą Rybitew. Przed mostkiem trzeba skręcić w prawo.
Rynek. Rynek ze swoimi straganami - wąchałam
wszystkie jabłka zanim kupiłam jedno czy dwa. Moja współlokatorka lubiła po
prostu tam chodzić i chłonąć klimat. I gwara, zupełnie inaczej niż w Warszawie.
Ludzie mówili: kedy, tragiedia, z marchewko, chiba. Cudownie.
I
największy moim zdaniem urok tego miasta. Wszędzie można było dojść skrótami.
Dróżki pojawiające się w miejscach gdzie człowiek myśli, że jest posesja.
Schody w miejscach gdzie człowiek nie spodziewa się niczego. Skróty przez
bloki, uliczki. To było super.
Miasto stare, piękne, zabytkowe, polecam do
zwiedzania. Ja sama gdybym miała górę gotówki na pewno kupiłabym sobie tam
mieszkanie, oczywiście przy Rynku. Na koniec dodam, że Rynek w Pułtusku należy
do najdłuższych w Europie.J
Komentarze
Prześlij komentarz