Powróćmy, jak za dawnych lat…


 
Będzie sentymentalnie i nie o średniowieczu:). W ostatnich dniach miałam dwa wyjazdy, które na chwilę zatrzymały mnie we wspomnieniach o czasach studenckich. Jedna, to wyjazd do Pułtuska, gdzie studiowałam historię, a druga to poniedziałkowa wizyta na Uczelni Techniczno-Handlowej, gdzie wręcz mogłam poczuć się studentką.
Wiele lat temu miałam to szczęście, że mogłam uczyć się dziennie, mieszkać poza domem rodzinnym i poznać życie studenta od podszewki. Chciałabym napisać, że byłam grzeczna i sumienna, ale tak naprawdę, to byłam jedynie sumienna. Miałam tak świetną grupę na roku, że jeden ciągnął drugiego i rzeczywiście podczas sesji egzaminacyjnych uczyliśmy się zamiast balować. Oczywiście poza sesją grzecznie chodziłam na wykłady i ćwiczenia
 Chociaż rzadko, bo rzadko zdarzało mi się opuścić jakiś dzień. No, ale to tyle. Cała reszta życia studenckiego upływała mi na kontaktach towarzyskich, imprezach i .... no  i innych rzeczach. Na przykład chodziłam na siłownię, która była dla mnie ważnym miejscem spotkań towarzyskich. Nie była to żadna wypasiona siłownia, jakie znamy teraz, raczej lekko śmierdząca potem i z miejscowymi zawadiakami, jako stałym wystrojem wnętrza. Szefem był Romek, trójboista, który nie był w stanie podrapać się po barku tą samą ręką,  ponieważ był mocno napakowany. Lubiłam to miejsce. Było tam wesoło, z resztą mnie się siłownie zawsze dobrze kojarzą.
O  żenujących wydarzeniach nie będę Wam pisać, powiem jedynie, że życie studenta jest super, chociaż czasami głowa rano bolała.  
Te wspomnienia obudziła we mnie wycieczka do Pułtuska. Za to wizyta w UTH przypomniała mi wykłady, na których można było albo dowiedzieć się ciekawych rzeczy albo wynudzić się, jak mops. Nie powiem, przeszedł mnie dreszcz ekscytacji i chęć powrotu na uczelnię. A raczej cofnięcia się w czasie i pójścia jeszcze raz na studia. Oczywiście ponownie na historię, bo to miłość mojego życia.:)
Tymczasem w poniedziałek mogłam dowiedzieć się trochę o pracy celników i straży granicznej. Nawet powiedziałam do koleżanki, że mogłybyśmy pójść do takiej pracy, ale ona sprowadziła mnie na ziemię mówiąc, że jesteśmy za stare. Co prawda, to prawda, ale ja osobiście siedząc w auli znowu miałam 20 lat.:)
Podczas wykładów mogliśmy zapoznać się ze specjalnie tresowanym psem zwanym Dolar, obejrzeć egzotyczne pamiątki, które zostały skonfiskowane przez celników, jako nielegalne oraz dowiedzieć się, jak polubić stres. Sorry, ja go nadal nie lubię. 




Na deser dostaliśmy wykład o logistyce, gdzie pan lekko nas sterroryzował, ale o dziwo, młodzieży właśnie to spotkanie podobało się najbardziej. Może dlatego, że pan mówił, że dzięki logistyce jeździ jakąś wypasioną furą i zmienia pracę, co kilka lat, bo mu się nudzi. Można? Można.

A ja kwitnę ponad dwadzieścia lat w jednym miejscu i co? I nic. Jedni lubią zmiany, inni nie. Ja lubię zapuszczać korzenie.
Lubię też wracać pamięcią do studiów, bo to był mój najlepszy czas w życiu. Dorosłości, ale jeszcze takiej nie do końca, odpowiedzialności, ale jeszcze takiej młodzieńczej. Szaleństw bez myśli, że następnego dnia trzeba wstać o 6:00. Bez rodziców, ale jednak trochę z rodzicami. Z kasą, ale częściej, jak to student bez kasy. Mnie się  nie śpieszyło do dorosłości.
A teraz? Teraz też jest fajnie, ale inaczej. Dziękuję. Nie narzekam.

To tyle.


*W tej zielonej kamienicy, za moimi plecami mieszkałam:)


Komentarze

  1. Tak, czas studencki jest fajny :) Chociaż ja chyba z każdym rokiem lubię siebie i swoje życie coraz bardziej :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Prawda? Człowiek jest już dorosły, ale jeszcze może być niedorosły. Ja też nie mam nic przeciwko swojemu wiekowi, ale czemu by raz na jakiś czas nie cofnąć się i nie powdychać tamtej atmosfery:)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka