Kurturarny weekend
No i kto by pomyślał, że ja, zwolenniczka kina i w ogóle szklanego ekranu oraz masówki nie najwyższych lotów zrobi sobie maraton po kulturze z wyższej półki.
Te osoby, które mnie znają, wiedzą że ja nie przepadam za teatrem. Nie można tam chrupać popcornu ani gadać. Dodatkowo zazwyczaj mam problem z widzeniem sceny, bom liliput, a fotele w teatrach są zazwyczaj ustawione w poziomie, więc przez cały spektakl muszę się gimnastykować, żeby cokolwiek zobaczyć. Ale to nie wszystko, ponieważ jestem przygłucha na lewe ucho, to i nie zawsze słyszę, co aktorzy mówią lub śpiewają. Na takich na przykład "Nędznikach" słyszałam zamiast słów piosenki jakieś - Łała bla bla bla, Łaaa, ŁAŁAAAA.
Jednak od czasu do czasu ląduję w przybytku zwanym teatrem i nie myślcie sobie, że wychodzę niezadowolona.
Ale, ale… W ten weekend zaliczyłam różne formy kultury i zaraz Wam zdam z tego relacje.
Zaczęło się w piątek Jasełkami. Wybrałam się na nie do kościoła św. Augustyna, żeby popatrzeć na moich bratanków, którzy odgrywali w nich różne role. No i rozkleiłam się dwa razy. Raz, jak mały chłopiec robił za gwiazdę betlejemską (nawet go podświetlili ledowymi lampkami), a drugi raz, kiedy jedna z moich bratanic śpiewała solówkę. No rozpłynęłam się ze wzruszenia. Pomijając moje emocje, ekipa zrobiła kawał dobrej roboty. Gdyby, ktoś chciał je zobaczyć, to będą wystawiane 15 stycznia o 16:00 w tymże kościele.
Prosto z Jasełek popędziłam z koleżankami do teatru Paladium na "Nerwicę natręctw", komedię zrobioną na podstawie hiszpańskiego filmu "Puk,Puk". Spektakl był fajny, ale film był lepszy. No i jak zwykle uskuteczniałam gimnastykę szyi, żeby móc cokolwiek zobaczyć. Kto w ogóle wpadł na pomysł robienia widowni w poziomie, a nie po skosie.
Jeśli idzie o fabułę, to chodziło o to, że kilka osób z różnymi natręctwami zostało umówionych do psychiatry na tę samą godzinę, ale psychiatry nie było. Chorzy, czekając na niego wchodzą ze sobą w dialog i próbują sobie pomóc.
Czy polecam tę sztukę? Tak. Była bardzo śmieszna.
Ale to nie koniec moich wędrówek po przybytkach sztuki wszelakiej, ponieważ w sobotę byłam z koleżanką R. i bratanicami w kinie na "Kocie w butach" i chyba się starzeję, bo dwa razy wzruszyłam się do łez. Zazwyczaj łzy miałam zarezerwowane dla Disneya, tymczasem z wiekiem pula wzruszeń przy bajkach poszerzyła się o kolejną wytwórnię:). Film fajny, ale myślę, że dla dzieci z podstawówki nie dla przedszkolaków. Jest tam jedna postać, która może nieźle wystraszyć.
Natomiast w niedziele znowu wylądowałam w teatrze w domu kultury Świt, gdzie grano sztukę, w której jeden z moich uczniów wcielił się w rolę księdza. Była to próba generalna z widownią. Spektakl nazywał się ”Głosy ruin.” Jadąc tam myślałam, że będzie to coś patriotycznego, ale okazało się, że tematyka była współczesna. Dla mnie osobiście sztuka była bardzo osobista, właśnie ze względu na ucznia, który zagrał rewelacyjnie. Nie tylko zagrał, bo i zaśpiewał. Inni aktorzy też byli wspaniali, ale moje serce podbiła najbardziej żona grabarza – taka dziewoja z Pragi. Jeżeli chodzi o fabułę, to tak w skrócie, zły deweloper chce przekupić urzędniczkę, żeby ta zamknęła cmentarz i wydała zgodę na wybudowanie apartamentowca. Oczywiście we wszystko wtrącają się truposze, mnóstwo innych osób i ogólnie jest to niezła komedia. A ksiądz? Najlepszy. Kiedy tylko wejdzie ta sztuka na scenę polecam Wam na nią pójść. Także taki maraton kulturalny miałam w weekend.
Za to dzisiaj leżę chora w łóżku i dochodzę do wniosku, że przełykanie, to spory akt odwagi.
W ramach relaksu zażywam książek, piszę do Was, śpię i pewnie będę grała w TETRIS. Czyli zajmę się kulturą niższą.
A na razie kończę i idę dalej leżeć kurując się z zapalenia gardła.
Komentarze
Prześlij komentarz