Więzienna Planeta - odc. 66
Karol
Patrzył na swoje dzieło z zachwytem. Helikopter był prawie kompletny. Brakowało mu tylko odpowiednio zbudowanego silnika i paliwa.
- A może dało by się zrobić go na prąd? – pytał jeden z członków ekipy.
- Gdyby się dało, to bym to zrobił – zapewnił go Karol bez cienia przechwałki w głosie – ale chodzą mi po głowie panele słoneczne.
- Działają tylko przy dobrej pogodzie – oponował współpracownik.
- Niekoniecznie, na ziemi są takie, co magazynują energię.
- A z czego zrobimy te panele?
Karol wzruszył ramionami.
- Jeszcze nie wiem, ale wszyscy się nad tym zastanowimy.
- Czyli porzucamy projekt silnika spalinowego? – chciał wiedzieć trzeci członek ekipy.
- Nie. Pracujemy nad nim dalej, ale przy okazji może uda się zrobić te panele.
- Oby – mruknął jeden ze współpracowników.
Agata i Bartek
- Nigdzie cię więcej nie puszczę – dusił ją w niedźwiedzim uścisku i całował jak szalony.
- Opanuj się, to był tylko tydzień.
- Przez ten tydzień mogło się wszystko wydarzyć.
- I wydarzyło się wiele – uśmiechnęła się widząc jego chmurną minę – ale nie to, co ci chodzi po głowie.
- Potem mi opowiesz, najpierw powiedz, czy za mną tęskniłaś.
- Oczywiście, że tak – śmiała się dziewczyna – bardzo mi ciebie brakowało. I mam nadzieję, że będzie kiedyś szansa na to, że dostaniesz przepustkę na wyjazd, chociaż na dwa dni.
Bartek ucieszył się tym, co usłyszał.
- Chciałabyś ze mną wyjechać w siną dal?
- Może być nawet różowa – pocałowała go – byle z tobą.
- A przywiozłaś mi prezenty? – zmienił nagle temat.
- Oczywiście, wszystko z listy, a oprócz tego, mam coś dla ciebie, od siebie – śmiała się.
- Tak? A co?
Agata uwolniła się z jego objęć i zajrzała do plecaka.
- Mam dla ciebie fajną bluzę zrobioną z ich bawełny. Dwa wielkie słoje dżemu, bo wiem, że lubisz słodkości oraz – zawiesiła na chwilę głos – zdjęcia okolicy, fauny, flory i miasta. Będziesz mógł tworzyć piękne rzeźby. A zanim mnie udusisz z radości, wiedz, że oni chcą żebyś robił te rzeźby tylko dla nich i żeby oni mogli je sprzedawać u siebie w Nowym Mieście. Burmistrz ma zamiar przylecieć do nas, jak tylko skończą się roztopy i z tobą o tym pogadać.
- Jesteś nie tylko najwspanialszą dziewczyną pod słońcem, ale i najlepszą menadżerką na świecie.
- Udusisz mnie – piszczała.
- Przecież lubisz przytulanie – odpowiedział niezrażony.
Nina
Usiadła w Bazie Przerzutowej przed ekranem i czekała, aż pojawią się na nim twarze rodziców.
- Witajcie – powiedziała uśmiechnięta.
- Witaj kochanie – powiedziała matka – wyglądasz co raz piękniej. I jesteś taka radosna. Cieszę się, że widzę cię w dobrym humorze.
- Dostałam już trzecią gwiazdkę od kapitana – zakomunikowała i pokazała trofea – jeszcze tylko cztery i będę mogła wrócić na Ziemię.
- Ale na wolność? – zapytał ojciec.
Nina wzruszyła ramionami.
- Raczej nie, ale będę mogła was zobaczyć na żywo.
Na to matka powiedziała.
- Zobaczysz nas i to całkiem niedługo.
- Ale jak to? – nie rozumiała Nina.
- Za kilka dni wznowią przerzuty od nas do was i ja z tatą wybieramy się do ciebie odwiedziny – cieszyła się matka.
Nina aż nie mogła uwierzyć w to, co słyszała.
- Naprawdę? – niedowierzała.
- Tak – wtrącił się tata- i mamy już bilety. Dostaliśmy pozwolenie na tygodniowy pobyt w Karnym Mieście.
- Ale to nie jest tanie – powiedziała poważnie Nina – hotel też swoje kosztuje.
- Kochanie, to jest nieważne – zapewniła ją matka – najważniejsze, że cię zobaczymy.
- Pewnie musieliście pożyczyć na bilety – zgadywała Nina.
- Nie – zapewnił ją ojciec – odkąd tu wylądowałaś zbieraliśmy na nie, żeby móc cię odwiedzić. Także o nic się nie martw, najważniejsze, że się zobaczymy.
- Już nie mogę się doczekać.
Olga i Ania
Ania myślała, że pani Olga wezwała ją na spotkanie w związku z rozmowami z burmistrzem w Nowym Mieście, jakie było jej zdziwienie, kiedy usłyszała.
- Dwa razy rozmawiałam z twoją matką.
Ania zaniemówiła i Olga widziała, że krew odpływa jej z twarzy.
- Spokojne – powiedziała szybko, zanim ta zasłabła – nie wyraziłam zgody na wasze spotkanie.
Ania oddychała ciężko, ale udało jej się powiedzieć.
- A ja myślałam…, myślałam, że już mi dali spokój. Że skoro mnie wydziedziczyli, to mogę zająć się sobą i po prostu żyć.
Spojrzała na Olgę i powiedziała smutno.
- Wolałabym o tym nie wiedzieć.
Starsza kobieta powiedziała poważnie.
- Musiałam ci o tym powiedzieć, ponieważ chciałabym się od ciebie dowiedzieć, czemu twoja matka wciąż chce kontaktu z tobą, mimo że jedyne, co ma do powiedzenia, to że ich zawiodłaś i że powinnaś ich przeprosić za zachowanie.
Ania zastanowiła się przez chwilę.
- Nie mam pojęcia. W zasadzie nie powinna chcieć mnie już więcej widzieć na oczy – mówiła smutnym tonem.
Po chwili ciszy Olga powiedziała do niej poważnie.
- W zasadzie nie muszę ci nic mówić, bo ja podejmuję decyzję, co w związku z tobą począć, a co nie, ale przyznam ci się do czegoś.
Ania zerwała się z fotela.
- Moja matka stoi za drzwiami?
- Nie – zapewniła ją Olga – usiądź.
Ania osunęła się na fotel i patrzyła nieufnie na dyrektor wiezienia.
- Wysłałam jej twoje nagrania i te solo i te z dziećmi i kilka nagranych audycji radiowych.
Młoda kobieta popatrzyła na nią zdziwiona.
- Ale, po co? Przecież dla niej bycie muzykiem, to bycie gorszą kategorią człowieka.
- Nie wiem, po co – Olga wzruszyła ramionami – bo obie rozmowy z twoją matką były koszmarne. Pomyślałam jednak, że może, jak cię usłyszy, to coś się w niej zmieni? Może przestanie być tak na ciebie zła.
Ania pokręciła smutno głową.
- Jej nikt nie zmieni, ani ojca, ani siostry. Nic i nikt – spojrzała na Olgę – to u nas trwa od kilku pokoleń. To jest w naszej krwi. A ja jestem wyjątkiem od reguły. Odszczepieńcem.
Zakręciła jej się łza w oku. Ale potem szybko zebrała się w sobie i powiedziała.
- Ja ich nie zmienię, ale siebie mogę. I powiem to jeszcze raz. Wiem, że popełniłam karygodny błąd. Rzucanie w człowieka butelką i to celnie, to nie było chwalebne. Ale dzięki temu jestem tutaj i jest mi dobrze. Kłamałabym, gdybym powiedziała, że nic mnie moja rodzina nie obchodzi. Obchodzą mnie, nawet jeśli byli dla mnie okropni, to jednak jesteśmy jednej krwi. Ale wiem również, że jeśli oni nie zmienią myślenia o mnie czy o naszych relacjach w rodzinie, to ja i tak nic nie wskóram. Na razie niech zostanie, jak jest.
Zaległa chwila ciszy, którą znowu przerwała Olga.
- A jeśli twoja matka czy ojciec jeszcze raz ze mną będą rozmawiać i okaże się, że coś w nich drgnęło na twoją korzyść, to czy spotkasz się z nimi?
Minęła długa chwila zanim Ania odpowiedziała.
- Zdam się na panią, bo ufam pani osądowi. Jeżeli uzna pani, że oni dojrzeli do spotkania ze mną, to się spotkać. Ale chcę, żeby ktoś ze mną przy tej rozmowie był.
- Oczywiście Aniu. Nie zostawię cię samej – przerwała na chwilę, po czym dodała - niestety na tę chwilę nic się nie zmieniło.
- I moim zdaniem się nie zmieni – zakończyła temat Ania.
Robert i Lulu
Dzisiaj rodzice Roberta mieli poznać Lulu. Umówili się oczywiście według zasad Karnego Miasta w karczmie, na oczach wielu ludzi i tylko na godzinę. Ale nawet to nie uspokoiło dziewczyny, która martwiła się, że źle wypadnie, przede wszystkim, w oczach jego mamy.
- Nie denerwuj się, bo spadniesz ze stołka – uspokajał ją Robert, który też się denerwował, bo bał się oceny rodziców.
W końcu weszli do sali. Robert poderwał się i podszedł do nich. Pomógł im się rozebrać i poprowadził do stolika, przy którym stała struchlała Lulu. „Cała ona – pomyślał rozczulony – patrzy się na nich tymi niewinnymi oczami i przeprasza, że żyje.”
- Tato, mamo – zwrócił się do rodziców – to jest Lukrecja, moja dziewczyna. Lulu, to moi rodzice.
Przez chwilę wymieniali uściski i kurtuazyjne uwagi, po czym wszyscy usiedli.
- Nie mówiłeś, że ona ma tak ładnie na imię – powiedziała mama – tylko Lulu i Lulu.
- Bo ja psze pani – jąkała się dziewczyna – dopiero wczoraj mu powiedziałam, jak naprawdę mam na imię.
- Tak? A czemu nie wcześniej? – zapytał ojciec.
- Bo od dziecka wszyscy mówili do mnie Lulu. Czasami, ja sama nie pamiętam, że mam na imię Lukrecja – bąkała pod nosem dziewczyna, czując się jak na egzaminie.
- Masz bardzo oryginalne imię – powiedziała ciepłym tonem kobieta i zwróciła się do syna – powinieneś do niej tak mówić.
- Dobrze mamo – zgodził się rozbawiony Robert.
Przyszedł kelner, więc przez chwilę wszyscy zamawiali potrawy. Potem zaległa niezręczna cisza, którą przerwała mama kapitana, zwracając się do Lulu.
- Dzieciaku, nie denerwuj się tak naszym spotkaniem – mówiła z troską – zobacz Robert, ona cała się trzęsie. Kochana, nie jesteś na jakimś przesłuchaniu, tylko na spotkaniu rodzinnym.
- Ja.. – jąkała się Lulu – ja, nie jestem przyzwyczajona do spotkań rodzinnych. Nie chodziłam z mamą do restauracji – wzruszyła ramionami – jedynie pod blok lub pod sklep.
- My nie gryziemy – powiedział ojciec – chcemy cię po prostu poznać. Jesteś jedyną dziewczyną, którą nasz syn postanowił nam przedstawić.
- Naprawdę? – Lulu pokraśniała.
- To znaczy, że myśli o tobie na poważnie – dodała matka, a Robert wzniósł oczy do nieba.
- Myślisz o mnie poważnie? – dziewczyna zwróciła się do Roberta. Patrzyła mu w oczy pełna nadziei, smutku, lęku i znowu nadziei.
- Tak. Oczywiście, że tak – zapewnił ją Robert, skrępowany publicznym wyznaniem.
- Wzruszyłam się – jego marka dyskretnie wytarła oczy chusteczką – cieszę się, że cię poznałam – to już powiedziała do dziewczyny – cieszę się, że on jest szczęśliwy i że w końcu się statkuje. Nie wiem, jak tego dokonałaś, ale muszę ci pogratulować usidlenia tego zatwardziałego kawalera.
- Mamo! – oburzył się Robert.
- Co mamo? Co mamo? – śmiała się kobieta – oj dzieci, dzieci, jestem taka szczęśliwa.
- A ja głodny – ojciec rozładował napięcie, wszyscy się roześmieli.
Komentarze
Prześlij komentarz