Więzienna Planeta - odc.64
Bartek i Karol
Panowie dostali tygodniowy przydział pracy w fabryce przy wyrabianiu cegieł.
Co prawda nie pracowali razem na taśmie, ale spali w jednej kwaterze.
- Jak za starych, dobrych czasów – zaśmiał się Bartek i rzucił na łóżko.
- Że stare, to się zgodzę, czy dobre, niekoniecznie – odparł Karol i również położył się na łóżku.
- Zmęczony? – zapytał Bartek.
- Trochę. Nie mam takiej wytrzymałości fizycznej, jak ty.
- Ja, to ja. Czy wiesz, że Tomek, to bije tu wszystkich na głowę?
- Ten delikatny bawidamek?
- Dokładnie. On się wścieka, ale wyszło na to, że jest stworzony do pracy fizycznej.
- I teraz będziemy się nim zachwycać? – zaśmiał się Karol.
Bartek mu zawtórował.
- Chyba mamy lepsze tematy do obgadania. Jak ci idzie konstruowanie helikoptera.
- Na razie nic nie działa, ale nie wykorzystałem wszystkich opcji. A ty? Odkupiłeś już działkę?
- Jeszcze nie – mruknął Bartek.
- Coś stoi na przeszkodzie?
- Nie, ale wkurzam się, bo Agata poleciała sobie z Anką do Nowego Miasta. I szlak mnie trafia z zazdrości.
- Ona jest wolna.
- Nie o to chodzi. Jak sobie pomyślę ilu tam może spotkać facetów, to…
Karol się roześmiał.
- To nie jest śmieszne – burknął Bartek.
- Jest. Bo nie masz o co być zazdrosnym. Gdyby cię nie chciała, to by z tobą nie była.
- Wiem, ale i tak mnie te myśli wkurzają.
Robert i Lulu
- Tylko się nie denerwuj – powiedział Robert do Lulu – moi rodzice nie gryzą.
Niestety Lulu nie dało się uspokoić. Od kiedy dowiedziała się, że jego mama i tata chcą ją poznać, to chodziła roztrzęsiona i wmawiała sobie, że na pewno, coś pójdzie nie tak.
- Dobrze ci mówić. Oni są wolni, ty jesteś wolny.
- A ty będziesz wolna za rok – uzupełnił.
- Jestem dużo młodsza od ciebie, na pewno będą myśleć, że lecę na kasę.
Robert parsknął śmiechem, a ona spojrzała na niego oburzona.
- To nie jest śmieszne.
- Jest. Ja nie jestem bogaczem. Mam dobrą pensje, ale na pewno nie taką, za którą by się ustawiał tłum łowczyń łatwych pieniędzy.
- No dobrze – powiedziała spokojnie – to na pewno stwierdzą, że coś jest ze mną nie tak, skoro nie podobają mi się rówieśnicy.
- Jeszcze kilka dni temu mówiłaś mi, że nie jestem stary, a różnica wieku między nami, to żadna różnica.
- Bo to prawda, ale ja wyglądam, jakbym była nieletnia.
- Powiedziałem im to – objął ją i powiedział ciepło – Lulu, przestań się zamartwiać. Moja mama bardzo chce cię poznać, bo od lat czekała, aż jej przedstawię kobietę mojego życia.
- Jestem kobietą twojego życia? – zapytała i spojrzała niego tymi swoimi niewinnymi oczami, przez które topniał, jak wosk.
- Od pierwszego wejrzenia – zapewnił ją i pocałował.
Agata i Ania
Wybrały się na zwiedzanie Nowego Miasta, które nie było zbytnio duże i dało się go obejść w godzinę, ale z drugiej strony, było to coś nowego, więc chętnie zaglądały i do sklepów i do restauracji. W każdym miejscu coś kupowały, żeby ludziom było przyjemnie, ale i żeby mieć pamiątkę z podróży. Oczywiście natknęły się na burmistrza miasteczka, który zaprosił je do siebie do ratusza na kawę i ciasteczka. Budynek trudno było nazwać ratuszem, gdyż był zwykłym jednopiętrowym domem, który niczym się o innych budynków nie wyróżniał. Zostały posadzone przy dużym stole konferencyjnym i po chwili chyba cały urząd przyszedł z nimi napić się kawy i porozmawiać.
- Nie miejcie nam tego za złe – mówiła jedna z kobiet – przez wiele miesięcy siedzieliśmy odizolowani tak, jak i wy. Nie było turystów, więc każda nowa twarz jest dla nas ciekawa. A, że wy dodatkowo jesteście gwiazdami w okolicy, to tym bardziej chcemy się z wami zapoznać.
Agata uśmiechnęła się do kobiety i odparła.
- Rozumiemy. Nam też jest miło poznać nowych ludzi, bo jak mówiłaś, zima odcięła nas od kontaktów z ludźmi z poza Karnego Miasta.
- A przemyślałyście już, co dla nas mogłybyście zrobić? – dopytywał burmistrz, za co został zgromiony przez kobietę.
- Radku – fuknęła – jak możesz być taki nachalny. Jak dziewczyny będą gotowe na rozmowę, to same do nas przyjdą, prawda?
- Już możemy porozmawiać – powiedziała Ania – wiemy, co możemy dla was zrobić.
- Tak? – wszyscy urzędnicy zamilkli i wsłuchali się w to, co dziewczyny miały do powiedzenia.
- Co do radia na żywo, to musimy porozmawiać z Instytutem Wynalazków. Sami wiecie, że technika jest tutaj kapryśna. Ale w zamian za to możemy nagrywać audycje, które będą przeznaczone specjalnie dla was. Nie będą na żywo, ale będziecie mogli posłuchać, co tam u nas słychać – mówiła Agata.
- Tylko musimy porozmawiać z panią Olgą, czy się zgodzi. Ja oprócz radia mam też inne obowiązki – dodała Ania.
- Oczywiście, my to rozumiemy i będziemy się cieszyć z każdej nowości, jaka do nas dotrze.
- No i Ania z dzieciakami może przyjechać do was, jak będzie ciepło i zorganizować koncert.
- Nawet nie jeden – zapewniła Ania – z tym, że ja jestem więźniem, więc na wszystko będę musiała mieć zgodę pana burmistrza lub pani dyrektor.
- Będziemy się cieszyć z każdych odwiedzin. My też pragniemy posłuchać muzyki na żywo, czy też żartów, jakie panie serwujecie w radio.
- Dziękujemy, ale przecież wy też możecie sobie zorganizować radio – powiedziała Agata.
Burmistrz pokręcił głową.
- Nie da rady. Może to dziwnie zabrzmi, ale Karne Miasto stoi technicznie wyżej niż my i jest bogatsze. My w większości utrzymujemy się z turystów, a tak naprawdę, to z tego, co sami wyhodujemy lub wyprodukujemy.
- Pytanie najważniejsze – powiedziała Agata – czy są osoby, które chciałby prowadzić dla was takie lokalne radio.
- Nikogo nie pytaliśmy – przyznała kobieta.
- To zapytajcie. Zapytajcie się też młodych o zainteresowania – powiedziała Ania – miasteczko może być małe, ale ciekawe.
- A po co mamy pytać dzieci o zainteresowania? – dziwiła się inna kobieta – sami je sobie znajdują.
- Ale czy to przynosi wam, jako społeczności korzyść? – zapytała.
- No, my nigdy tak nie myśleliśmy – przyznała kobieta – wszyscy od lat robimy to samo, nasze dzieci robią, to co my i jakoś się to kręci.
- To nie jest zła społeczność – bronił swoich burmistrz.
- Ale my nic takiego nie powiedziałyśmy – zapewniła Agata – tylko, że możecie sprawić, że i u was będzie ciekawie.
- Zwłaszcza, że mieszkacie tu jako wolni obywatele i możecie sami sobie wyznaczać cele – powiedziała Ania.
- Nigdy o tym nie myśleliśmy.
- Nie szkodzi, pomogę wam – zapewniła Ania i poprosiła o dużą kartkę papieru i długopis.
Agata usunęła się w cień i z wielką radością patrzyła, jak Ania rozrysowuje tym ludziom prosty biznesplan na podstawie ich możliwości. Zadawała im pytania, zachęcała do szalonych pomysłów, chwaliła te możliwe do zrealizowania, a te z kosmosu odkładała na później. Ale zawsze pamiętała o tym, żeby motywować ludzi, żeby czuli się docenieni. Przyjaciółka już nie mogła się doczekać, żeby o tym wszystkim opowiedzieć pani Oldze. W ciągu kilku godzin powstały pomysły nie tylko na radio czy zespoły muzyczne, ale i festiwal rolniczy, wystawę artystyczną czy ulepszenie lunaparku o nowe karuzele i place zabaw.
Pokazała tym ludziom również to, że mogą to robić wspólnymi siłami, chociaż każdy miał być właścicielem swojego pomysłu.
Kiedy wróciły do hotelu, Agata powiedziała żartobliwym tonem do Ani.
- Dlaczego ty w tej ziemskiej korporacji nie zostałaś prezesem?
Ta spojrzała na nią poważnie, ale bez obrażania się i odparła.
- Ponieważ zawsze był ktoś, kto chciał mnie zniszczyć. Tutaj byłam sobą.
- Jestem z ciebie dumna, jesteś urodzoną szefową wszystkich szefów.
- Przestań błaznować – śmiała się Ania – większość tych pomysłów nie przyniesie tym ludzi dużych przychodów. Może trochę większe niż zazwyczaj, ale daleko im będzie do bogactwa.
- A ja myślę, że dałaś im to czego oni chcieli – powiedziała Agata, ale tym razem bardzo poważnie – dałaś im nadzieję na odskocznię od codzienności, zacieśnienie więzów społecznych, zajęcie na długie zimowe wieczory, podczas których będą szykować się na sezon turystyczny. Dałaś im możliwość uwierzenia w swoje możliwości i zapewniłaś pomoc i współpracę.
- Przestań, bo się popłaczę – Ania się wzruszyła.
- I bardzo dobrze – Agata uściskała przyjaciółkę – płacz, to babska rzecz.
Nina
Przechodziła koło sali, gdzie leżał myśliwy i usłyszała, że ją woła.
Zajrzała do niego i zapytała.
- Coś się stało? W czymś panu pomóc?
Ten pokręcił głową i zapytał.
- Ma pani nocny dyżur?
- Tak.
- A może pani ze mną chwilę posiedzieć i porozmawiać? – poprosił.
Nina była zaskoczona. Nie spodziewała się, że ktoś może chcieć z nią rozmawiać, a zwłaszcza jakiś mężczyzna.
- Mogę, ale za jakiś czas. Na razie mam jeszcze ostatnich pacjentów, którzy zaliczyli wywrotki na śliskich chodnikach.
- Dobrze – powiedział spokojnie – mnie się nigdzie nie spieszy.
Podczas opatrywania ostatnich zwichnięć, obtarć i skręceń próbowała dojść do ładu ze swoimi myślami. Osobiście nie widziała sensu w rozmowie o niczym z zupełnie obcym człowiekiem, ale z drugiej strony miała się na nowo uczyć kontaktów międzyludzkich, więc musiała spróbować. Bała się tylko, że wyrwie się z czymś głupim albo zirytuje, kiedy on powie coś, co ją zdenerwuje.
Kiedy wyszli ostatni pacjenci, zamknęła drzwi przychodni na klucz, zrobiła sobie i jemu herbaty, wzięła ciasteczka i poszła do niego do sali. W połowie drogi stanęła i zamarła w przestrachu. Uświadomiła sobie, że będzie sama z mężczyzną w pustym budynku. Nie pomagało jej to, że ten człowiek był całkiem unieruchomiony i że nie było z jego strony żadnej możliwości ataku. Za gardło chwyciła ją panika. Zaczęła szybko oddychać i nie mogła się uspokoić. Usiadła w korytarzu na krześle i próbowała opanować lęk.
- W lesie każdy drapieżnik już by panią załatwił – usłyszała jego głos z drugiego końca korytarza – bardzo głośno pani oddycha.
Osłupiała. Czy rzeczywiście tak było? Czy ten leśny człowiek miał super słuch?
- Czemu się pani zatrzymała? Coś się stało? Pomógłbym, ale nie mogę się ruszać. Ale mogę zawiadomić doktora, mam taki kabel z guzikiem.
- Nie – wychrypiała – nie trzeba. Już idę.
Wstała na chwiejnych nogach, wzięła tacę i powoli ruszyła w stronę sali pacjenta. Weszła do środka.
- Strasznie pani blada – powiedział chłopak z troską w głosie – może jednak wezwę lekarza.
- Nie, nie trzeba – powiedziała cicho –zaraz mi przejdzie.
- Przyniosła pani herbatę i ciastka – ucieszył się – w końcu ktoś o tym pomyślał. Bo przez cały dzień jadłem tylko kleiki i piłem wodę.
- Pomyślałam, że to będzie miłe – odparła jeszcze lekko drżącym głosem.
- To jest bardzo miłe – uśmiechnął się.
Postawiła mu kubek w zasięgu zdrowej ręki i to samo zrobiła z ciasteczkami. Sama usiadła od niego w znacznej odległości. Patrzył na nią i miała wrażenie, że czyta w niej, jak otwartej księdze.
- Pani jest przestraszona – oznajmił – czy coś się wydarzyło? Czy ktoś był dla pani niemiły?
- Nie – powiedziała i nie wiedziała czemu odparła szczerze – to pozostałości po mojej przeszłości. Dopiero uczę się normalnie funkcjonować, ale nie zawsze się udaje.
- Dobrze, że jest pani w zamkniętym mieście, w lesie byłaby pani pierwszą ofiarą do eliminacji.
Zadrżała.
- Przepraszam – powiedział – nie jestem przyzwyczajony do cywilizacji. I nie mam niczego złego na myśli. Tylko w lesie trzeba bardzo uważać. Nie można sobie pozwolić na zagapienie. Bo jak się tak zrobi – zaśmiał się i wskazał na bandaże – no to się ląduje w paszczy jakiegoś zwierza albo jakimś cudem w szpitalu.
Kiedy nic na to nie odpowiedziała, dodał.
- Nikt nie jest doskonały. Każdemu zdarzają się wpadki.
Nina spojrzała na niego z wdzięcznością.
- No ja tutaj miałam mnóstwo wpadek. Kapitan straży zagroził mi nawet, że mnie wystawi za bramę.
- Ale jest pani tutaj, czyli wszystko idzie ku dobremu.
- Chyba tak – uśmiechnęła się lekko.
- Jak pani na imię.
- Nina.
- Mogę do pani mówić po imieniu?
- Oczywiście, miło mi.
- Nino, ja jestem Mat.
- Mat.
- Mamy krótkie imiona, bo łatwiej się nawoływać i ostrzegać.
- No tak. Dziwnie by brzmiało, gdyby ktoś krzyczał – Bonawentura, kryj się.
Mężczyzna roześmiał się.
- No właśnie – po czym powiedział – cieszę się Nino, że przyszłaś ze mną trochę posiedzieć. W lesie nigdy nie zostajemy sami. Oczywiście w domach mamy swoje pokoje i przestrzenie, ale nigdy nie zdarza się tak, żeby kogoś w domu nie było.
- Pilnujecie się nawzajem.
- To bardzo ważne – powiedział i spoważniał – gdybym był sam, to bym teraz z tobą nie rozmawiał.
- Ale na szczęście jesteś.
- Tak – uśmiechnął się do niej – i mogę z tobą rozmawiać.
- Jak się zostaje mieszkańcem lasu?
Mat wzruszył ramionami.
- Ja się tam urodziłem, ale czasami ktoś do nas dołącza.
- Ilu was jest.
- Licząc z dzieciakami, to jakieś czterdzieści osób. To mała społeczność.
- Okazuje się, że Więzienna Planeta jest naprawdę ciekawym miejscem, pełnych niespodzianek. Jeszcze kilka dni temu nie wiedziałam o waszym istnieniu.
- Bo my rzadko wychodzimy z lasu – przyznał – co nie znaczy, że wcale. W końcu sprzedajemy mięso i owoce leśne, a w zamian kupujemy niezbędny sprzęt do naszych domów i polowań.
- Ale nie bratacie się z ludźmi z Karnego Miasta czy Nowego Miasta.
- Raczej nie – po czym szybko dodał – ale, to nie jest zabronione. Tylko, że nasze życie, a wasze zupełnie się różni. Niewiele osób z zewnątrz jest w stanie przetrwać. Czyli przeżyć.
Nina zadrżała.
- W mieście zimą było niebezpiecznie, więc nawet nie jestem sobie w stanie wyobrazić, jak tam jest u was.
- Całkiem dobrze. Mieszkamy pod ziemią, w bezpiecznych twierdzach, chociaż i tam czasami jakieś bydle do nas wpadnie.
- Chyba bałabym się tam zasnąć.
- Spałabyś jak suseł – zapewnił – zawsze ktoś stoi na straży przy wejściach. A mamy ich kilka.
- To na wypadek ucieczki.
- Tak. Ale w czasie mojego życia doszło do takiej sytuacji może ze dwa razy.
- A teraz? – wskazała jego rękę i nogę – jak to się stało.
- Śnieżna małpa umie się kamuflować. A była sama, nikt się jej nie spodziewał – przyznał - ja się ze zdziwienia zagapiłem i mam, to co mam.
- A dlaczego była sama?
- Pewnie oddzieliła się od reszty w czasie ostatniej potyczki z tym wielkim michem. No cóż, tak się zdarza. Ale, jak to mówią, do wesela się zagoi.
Nina wiedziała, że to było bardzo optymistyczne życzenie, zwłaszcza, że Mat wiedział, że tak wcale nie musi być.
- Nie smuć się Nino, jeszcze nie wiadomo, co ze mną będzie, a ja się nie martwię.
- Czytasz we mnie, jak w książce – ni się to poskarżyła, ni to zdziwiła.
- To podstawowa umiejętność. My rozmawiamy tylko w domu, w lesie czytamy z ruchów ciała i mimiki twarzy. Ewentualnie wypowiadamy krótkie polecenia. Ale tak, żeby brzmiały jak szczek czy warknięcie zwierzęcia.
- A możesz mi coś w ten sposób powiedzieć?
Mat zastanowił się przez chwilę i wydał z siebie kilka niezrozumiałych dla niej dźwięków, które rzeczywiście brzmiały, jak odgłos jakiegoś zwierzęcia.
- Co powiedziałeś?
- Uważaj, nadepnęłaś na ślad trąbowca, nie zgub go.
- To tutaj są słonie? – dziwiła się.
- Leśne, tak. Miłe zwierzaki. Nie zabijamy ich. Są bardzo przydatne. Zawsze wiedzą gdzie jest coś do jedzenia i czysta woda do picia. Są małe. Pokazał ręką zwierze wielkości kucyka.
Nina słuchała go oczarowana, a Mat jeszcze długo opowiadał jej o życiu w lesie, o różnych zwierzętach i roślinach. A mówił tym tak, że aż zapragnęła to wszystko zobaczyć.
- Chciałabym to wszystko zobaczyć – westchnęła.
Mat uśmiechnął się lekko.
- Jak wyzdrowieję, to cię zabiorę na wycieczkę.
- Jestem więźniem – przypomniała.
- A, no tak – przypomniał sobie – ale może macie jakieś przepustki.
- Są, ale nie wiem, czy dla mnie się jakaś znajdzie. Ja naprawdę tutaj narozrabiałam.
Mat czekał na to, że ona mu coś o sobie opowie, ale widział po jej twarzy, że nic z tego nie będzie. Było mu trochę przykro, bo sam jej już tyle opowiedział, że miał nadzieję na rewanż. Ale był na tyle mądry, żeby tego nie okazywać. Więźniowie mieli swoje tajemnice. Ale…
- Lubisz tu pracować? – zapytał neutralnie.
Komentarze
Prześlij komentarz