Polskę da się lubić – jedzenie

 

Jedno, co jest pewne, to że lubimy dobrze zjeść. Mam wrażenie, że cała nasza kultura społeczna opiera się na jedzeniu. Owszem, są ludzie, którzy ulegli zachodnim wpływom i już nie uważają, że gość powinien wyjść z domu najedzony po kokardkę, ale myślę, że to nadal jest cały czas mniejszość. To, co  na pewno się zmieniło, to że częściej wychodzimy na jedzenie z rodziną czy przyjaciółmi, gdzieś na zewnątrz, niż robimy przyjęcia w domu. Przyjęcia komunijne czy chrzciny wyprawiane są zazwyczaj w restauracjach, przynajmniej w miastach. Ale jakby nie było, nadal spotykamy się przy jedzeniu. O tym pisali już setki lat temu podróżnicy odwiedzający Polskę, zagraniczni posłowe czy członkowie dworu królowych. Zwracali uwagę na fakt, że król i szlachta lubią sobie podjeść. Prości ludzie niestety nie zawsze mieli, co podjeść, a na co dzień jedzono monotonie, to samo, to samo, to samo. Ale, to u najbiedniejszych. W lepiej sytuowanych rodzinach wiejskich czy miejskich, kiedy przychodził czas świąt, różnorodność potraw wzrastała wielokrotnie, a o stołach szlachty już nie wspomnę.

W czasach PRL-u, jeśli ktoś pamięta, to wie, o czym napiszę, a jeśli jesteście młodsi, to czytajcie uważnie, gdyż, albowiem nie było na stołach tyle frykasów, co dzisiaj. Zatem, w czasach PRL-u kuchnia mocno nam zubożała, ja osobiście ciągle jadłam kartoflankę na sto sposobów. Wiecie, woda, kartofle, jakieś warzywa i śmietana z mąką. I jednego dnia była kartoflanka – kartoflanka, drugiego była  pieczarkowa – czyli kartoflanka z pieczarkami, trzeciego koperkowa – czyli kartoflanka z koperkiem itd. itd. Oczywiście był i rosół i pomidorowa, ale zazwyczaj kartoflanka ze zmiennymi dodatkami. Mieliśmy, co jeść, ale to nie było żadne łał. Mimo to, moi rodzice, rodzina i wielu Polaków przyjmowała gości suto zastawionym stołem, gdzie podawano, to co najlepsze i możliwe w tamtych czasach do dostania. Dzisiaj mamy pełne półki w sklepach, pełne lodówki (mam nadzieję, że wszyscy) i wybór dań do wyboru, do koloru. I my z tego korzystamy, bo jak pisałam wyżej, Polacy lubią jeść.

I to jest coś, co w nas lubię.




To ja, kucharzę na wakacjach:)






Jeszcze dwadzieścia lat temu Polacy, którzy jechali za granicę na wakacje, brali ze sobą wałówkę, bo przecież nigdy nic nie wiadomo, co człowieka spotka. Potem reklamowano w telewizji egzotyczne miejsca do zobaczenia i strefy dla Polaków, którzy nie chcą jeść miejscowej żywności i wolą swojskie schabowe. Dzisiaj mam nadzieję, że z wielką radością konsumujemy na wyjazdach, co goszcząca nas ziemia dała. Potem przywozimy do Polski nowe przepisy i raczymy nimi nasze rodziny i znajomych.







Ale ja nie chcę skupiać się na zagranicy, a raczej na tym, co my lubimy jeść u nas w Polsce.

Kiedy wybieram się z dziewczynami na jakąś wycieczkę, to najważniejszymi pytaniami nie są te o ceny biletów w muzeach czy nocleg w hotelu, ale co i gdzie zjemy. Kiedy jestem z młodzieżą na wycieczce, nawet takiej do muzeum i z powrotem, najważniejsze dla nich jest nie samo zwiedzanie, ale czy będzie można zjeść albo za ile czasu będzie posiłek.

Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego my tak kochamy jeść? Dlaczego po gościnie wychodzimy tocząc się z przejedzenia po schodach? 

Pewnie dlatego, że nasze jedzenie jest przepyszne.

Możecie się śmiać, ale ja już dawno zauważyłam, że naszą narodową potrawą nie jest żadna kaczka z jabłkami, a zwykłe pierogi. I po tych pierogach jesteśmy rozpoznawani za granicą. Nawet ostatnio oglądałam filmiki młodego faceta, który od trzech lat mieszka w Polsce i przynajmniej na dwóch rolkach jadł pierogi. Nawet kupne są niczego sobie. Kto nie lubi pierogów? Mam nadzieję, że takich osób nie ma, ponieważ możemy w nie wsadzić wszystko, więc dla każdego coś się znajdzie. Mogą być klasyczne z mięsem, czy kapustą i grzybami, mogą być ruskie i z owocami, mogą być z serem i fetą, a mogą być z kaszą gryczaną i koperkiem. Każdy coś dla siebie znajdzie. Ja na ten przykład ostatnio przez dwa dni jadałam pierogi z jagodami. Pychota. Mamy pyszne pierogi.









Kiszonki, mamy ich tyle, że trudno zliczyć. Ale nie każdy z zagraniczny gość je docenia. Niektórzy uważają, że jemy zepsutą kapustę i ogórki. A przecież one są taaaakie pyszne. Z takiej kapusty można zrobić bigos, który też jest naszą tradycyjną potrawą. I z nim jest, jak z pierogami, dla każdego coś. Jedni dodają mięso inni grzyby i owoce, jeszcze inni podlewają go piwem, a ci już ekstremalni, to wrzucają tam wszystko, co wyżej wymieniłam. A co najważniejsze, że im dłużej bigos jest gotowany tym jest lepszy. I jak wiadomo, bigos jest dobry na wszystko. I jako zwykły posiłek dnia powszedniego i na święta oraz na rozgrzewkę przy zimowym ognisku. Mało tego, kiszona kapusta, to też dobry podkład na surówkę. Wystarczy dodać jabłko, marchewkę i cukier i Voilá, zdrowa przekąska gotowa. Można zrobić też z niej zupę zwaną zarzutką, czyli z kapusty kiszonej z kartoflami, boczkiem i cebulą. Ojej, jak ja jej dawno nie jadłam. A, co do kiszonych ogórków, to oprócz plasterków na kanapkę, zawsze można zrobić z nich zupę ogórkową, czyli kartoflankę z ogórkiem kiszonym.

Co mamy jeszcze dobrego? Rosół. Z kury, z wołowego, z dziczyzny, jak kto woli i jak kto może. Ja, jako alergik mogę jeść jedynie wołowy. Ale i tak jest pyszny. Na stole w niedzielę i na zdrowie w chorobie, rosół jest dobry na wszystko. A barszcze, żury i kapuśniaki? Ileż ich jest. W ogóle mamy mnóstwo zup i one są z nami przez wielki. Kiedyś nie jadano kanapek na śniadanie, a zupę piwną. Dla piwoszy, którzy teraz uśmiechają się pod nosem, mam od razu wyjaśnienie; To nie było pół litra piwa w kuflu, z pianką. Tamto piwo nie miało tyle procent i było bez bąbelków. Było gęste i dodawało się do niego np. chleb lub warzywa oraz przyprawy. Takie zupy na śniadanie jadali nawet magnaci. Ale oprócz tego, w Polsce królowały różnego rodzaju polewki. Najsłynniejsza, to czarna polewka z kaczej krwi, na odrzucenie oświadczyn przez rodzinę potencjalnej narzeczonej. Jesteśmy po prostu zupolubni.

Co dalej? Schabowe, mielone, piersi z kurczaka lub kurczak nadziewany. Kiedyś, kiedy mogłam jeszcze jeść drób, uwielbiałam wyjadać nadzienie. Bitki, a skoro bitki, to nie może zabraknąć kopytek. W Polskiej kuchni nic się nie zmarnuje, bo jeśli zostały ziemniaki, to się ich nie wyrzuca, można z nich zrobić następnego dni polewkę albo kopytka.

A skoro już jestem przy ziemniakach? Czy jest ktoś, kto ich nie lubi? Wiem, że są tacy, którzy nie uznają obiadu, jeśli nie mają na talerzu sterty kartofli.

Myślicie, że zawsze tak było? No nie. Ziemniaki przyjęły się powszechnie w Polsce pod uprawę w XIX, chociaż chłopi byli co do tej bulwy sceptyczni. Ani ona ładna, ani smaczna, ani podobna do innych warzyw. A jednak, ziemniak zakrólował na naszych stołach i jemy go ze smakiem do dziś. Niestety, ja nie codziennie, bo oczywiście mam alergię, ale co mi tam, trochę mnie brzuch poboli i przejdzie. A zatem ziemniaki, kartofle i pyry są w Polsce uprawiane i kochane na talerzu. Bo co z tym ziemniakiem można zrobić? Oczywiście frytki, ale oprócz tego, tłuczone, Purée, Sauté, z koperkiem, z natką od pietruszki, z sosem czosnkowym i boczkiem. Pieczone, smażone i dodawane do wielu potraw, jak chociażby wspomniane przeze mnie kopytka. I placki ziemniaczane i przecieraki i kluski śląskie też.

Mogłabym wymieniać te potrawy i wymieniać i nie byłoby im końca. Zatem przejdę jeszcze do owoców, warzyw i przypraw oraz oczywiście ciast na deser.

Owoce w Polsce są sezonowe, ale wiele z nich możemy, dzięki przechowywaniu i przetwarzaniu, jeść przez cały rok. Jabłka, gruszki, śliwki, maliny, czereśnie i wiśnie, kto ich nie lubi. A jesienią i zimną, powidła wszelakie i dżemy, normalnie, palce lizać. Ja dzisiaj na śniadanie jadłam na ten przykład dżem śliwkowy. Ale i tak wiśniowy jest najlepszy, tak jak kompot. Nic nie przebije kompotu wiśniowego. Mamy też pyszne soki, z pigwy czy maliny, w sam raz na zaziębienia, ale i z winogron i to polskich, normalnie palce lizać.

Warzywa. Czy wiecie, jak dobra jest pieczona marchewka i pietruszka z miodem i ostrymi przyprawami? Przepyszna. Dalej mamy buraki, a z buraków nie tylko jest sok i barszcz, ale i ćwikła i zasmażane buraczki i makaron z buraków, do wyboru, do koloru. A ile dobroci daje na cebula i czosnek, nic tylko się nimi jesienną porą wzmacniać. I w zupie i w drugim daniu i na surowo. Tylko problem mamy problem, gdyż ich piękny zapach wychodzi nam przez skórę i niestety śmierdzimy troszkę. Ale, czego nie robi się dla zdrowia. Jak warzywa, to nie może w naszym menu zabraknąć sałatki wielowarzywnej, która u każdego w domu jest inna, ale każda nosi tę nazwę.

Polacy lubią też to, co las nam przyniesie, czyli jagody, a jak one, to i jagodzianki. Jeżyny, maliny leśne czy poziomki, no i orzechy. A latem i jesienią nadchodzi czas na wielkie grzybobranie, a potem mamy w domu grzybki duszone, suszone, oczywiście w zupie i w mięsach z sosem i marynowane i smażone z jajkiem. Nic tylko wcinać i wcinać.





Głodni? Tak? To jeszcze czeka nas deser. A w nim cztery polskie ciasta.

Baba piaskowa lub drożdżowa, to nasze kulinaria historyczne, które nadal dobrze się mają na naszych świątecznych stołach. Tak, jak mazurek, który przybył do Polski z Turcji około XVI wieku i najpierw był wyrabiany na Mazowszu. Stąd nazwa, bo kiedyś Mazowszan nazywano Mazurami. I może być na kruchym i na grubym cieście, z marcepanem, z kajmakiem, z orzechami i suszonymi owocami. Jak kto woli. Trzecie ciasto rzadziej jemy, ale jest typowo polskie, chodzi o kołacz. To nie jest ten, co sprzedają nam w budkach z litewskimi kołaczami, chociaż to też jest to ciasto. Ale nasz polski, rodzimy był zaplatany  warkocze i kiedyś w czasie pogańskich dożynek wypiekany tak, żeby był wyższy od kapłana. To oznaczało, że rok był urodzajny. Dzisiaj kołacze piecze się regionalnie na wesela. Ale zobaczyłam, że chałka, to też taki kołacz, a przecież lubimy i chałkę. I jako fanka programu w BBC livestyle „Wielkie brytyjskie/australijskie wypieki”, puchnę z dumy, kiedy uczestnicy mają upiec polską babkę albo kołacz, albo czwarte ciasto, które na pewno powstało w Polsce i to całkiem niedawno bo na przełomie lat 40 i 50 dwudziestego wieku. Chodzi o wuzetkę. Ja osobiście za nią nie przepadam, ale wiecie, jak w zagranicznym programie je robią, no to ja nie mogę nim pogardzić, prawda?





Torty a moją czterdziestkę, czyli dawno, ale były na pewno pyszne:)

Na sam koniec o przyprawach słów kilka.

Niedawno słuchałam programu o historycznej kuchni polskiej, w którym profesor informował nas, że dzisiaj już nie przyprawiamy, tak jak kiedyś to robiono. I że pod tym względem nasza kuchnia jest uboższa. Za to kiedyś? Egzotyczne przyprawy były dostarczane do magnackich i królewskich kuchni. Pieprz, imbir, cynamon, proszę bardzo, był. Egzotyczne owoce, którymi przyprawiano sosy i zupy, proszę bardzo: cytryny, limonki, do wyboru, do koloru ile chcecie. A dzisiaj? Dzisiaj ja lubię wypić sobie zimową herbatę z egzotycznym cynamonem i imbirem i ze swojskim sokiem z pigwy lub maliny.

Ale przecież niemalże każdej potrawie mamy pieprz, a on jest jak najbardziej egotyczny. Bazylia, mięta, goździki, liść laurowy i ziele angielskie, tego nie może zabraknąć w naszej kuchni.

I jak tu nie jeść, kiedy w Polsce mamy takie pyszne dania. I wiecie, co? To, co ja napisałam, to jest kropla w morzu naszych umiejętności i dań polskich i regionalnych. Jeśli chcecie, możecie się ze mną podzielić Waszymi ulubionymi daniami z kuchni polskiej. Bo prawda jest taka, że nasza kuchnia jest obłędna i za to też lubię naszą Polskę całą, piękną żyzną i wspaniałą.

Kto jest za, łapka w górę.


Przypominam, że jeśli podoba Wam się to, co piszę, zawsze możecie udostępnić mój post swoim znajomym.

 

Zdjęcia, zbiory własne z różnych wyjazdów. Na nich możecie zobaczyć też dania, których nie dałam w opisie.

Powiązane linki:

 

https://zprzymruzeniemoczu.blogspot.com/2024/11/polske-da-sie-lubic-sawni-ludzie.html

https://zprzymruzeniemoczu.blogspot.com/2024/11/piekna-nasza-polska-caa-wstep.html

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka