Chciałam coś wyjaśnić
Jakiś czas temu jedna z moich przyjaciółek powiedziała mi, że ludzie mogą mnie odbierać przez pryzmat tego, w jaki sposób piszę na blogu. Czyli, jako wiecznie uśmiechniętą i bezproblemową osobę. A przecież w rzeczywistości tak nie jest. Nie jest to dokładny cytat, ale to było coś w ten deseń. I powiem Wam, że od tamtej pory chodzi to za mną i co jakiś czas wracam do tego, co ona mi powiedziała. Bo rzeczywiście, staram się, żeby większość moich wpisów była optymistyczna, humorystyczna i pozytywna. Mam kilka poważniejszych felietonów, ale to kropla w morzu wśród tych wesołych i miłych wypowiedzi.
I
pół biedy, jeśli ktoś mnie dobrze zna, to wie jaka jestem w rzeczywistości. Ale
wiele osób nigdy nie widziała mnie na żywo albo było to wiele lat temu. I gdyby
na przykład taka osoba trafiła na mój gorszy czas, to doznała by uczucia rozdwojenia
i coś by jej nie pasowało. I żeby było jasne. Jestem wesoła i mam poczucie
humoru, ale jednocześnie jestem Kubusiem fatalistą, który najpierw spodziewa
się najgorszego. Ale zanim przejdę do samobiczowania, chciałam jasno napisać,
że styl pisania przeze mnie bloga jest celowy. Celowo postanowiłam skupić się
na pozytywach, humorystycznych sytuacjach i przekazywaniu Wam pewnych treści w
sposób lekki i przystępny. Albo pocieszający, ciepły i miły. I ja naprawdę
piszę z serca i chcę wnieść w Wasze życie więcej uśmiechu. A celowo piszę
pozytywnie, ponieważ jesteśmy codziennie bombardowani negatywnymi komunikatami
czy frustrowani niedoścignionymi ideałami albo otoczeni ludźmi, którzy ciągle
narzekają. A ja temu od lat mówię stanowcze NIE! Dlatego mogę pisać poważnie,
ale nie dołująco. Ale najbardziej lubię pozytywnie i z humorem.
Co
nie znaczy, że w rzeczywistym życiu lewituję z radości. Wręcz przeciwnie.
Raczej mocno stąpam po ziemi, chociaż nie zawsze, bo jednak jestem artystyczną duszą.
Na co dzień jestem normalna, jak każdy. Mam swoje wady i zalety. Jak mam dobry
humor, to potrafię się śmiać do bólu brzucha, a jeśli mam zły humor, to staram
się unikać ludzi, bo wiem, że mogę nad sobą nie zapanować i powiedzieć coś
przykrego. Kiedyś miałam taką sytuację, że koleżanki, mimo, że je ostrzegałam,
że nie nadaje się na spotkanie towarzyskie, uparły się i wyciągnęły mnie do
restauracji. Skończyło się tym, że musiałam je potem przepraszać. Za to moje najbliższe
przyjaciółki są najwspanialsze na świecie, bo mają mój zły humor w nosie i
nawet potrafią na mnie nakrzyczeć. I dobrze, bo ja tego potrzebuję, żeby móc
przerwać falę wewnętrznego nieszczęścia.
Oprócz
tego, na co dzień borykam się ze zdrowiem i u mnie zawsze jest jak to mówią:
jak nie urok, to sraczka. Jak mnie nie bolą stawy, to psychika mi siada, jak
nie alergia umila mi życie, to jestem zaziębiona. I ja ciągle narzekam i stękam
i jestem dodatkowo hipochondrykiem. Także, nikt nie ma ze mną łatwo. Mam
dominujący charakter, więc trudno mnie przekonać, żebym zrobiła coś czego nie
chcę, a jak już robię, to cały świat musi się dowiedzieć o tym, jak ja
straaaasznie cierpięęęęęę! A dodatkowo mam powracające stany depresyjne i
lękowe. Dlatego tym bardziej staram się pisać pozytywnie, bo to i mnie pomaga
wyzbyć się złego samopoczucia. Bo usilnie walczę o to, żeby zostać na
powierzchni. Oczywiście, mam wspaniałe życie, wiarę, rodzinę, przyjaciół, pracę,
dużo zainteresowań i to mega doceniam, bo jestem szczęściarą, że mam tyle
wspaniałych osób wokół siebie. Rodziny się nie wybiera, ale moja jest mimo wad,
po prostu wspaniała. Tak samo przyjaciele. Ostatnio uświadomiłam sobie, że
niektórych znam 40 lat, a przyjaźnię się z nimi od 30. To prawdziwe
błogosławieństwo od Pana Boga, bo wiem, że nie każdy ma przyjaciół tak starych
i wiernych, jak ja. A przecież różnie między nami bywało. Z tym, że ja uważam,
że przyjaźń, jak miłość, musi zostać wykuta w różnych doświadczeniach. Ale
poznaje też nowych na różnych etapach mojego życia i ci kolejni są dla mnie
równie ważni, jak ci starsi.
Odpłynęłam
od głównego tematu.
Napisałam
ten tekst, żeby wyjaśnić Wam, że nie jestem taka, jakim opisuję świat. Chociaż
w jakimś procencie na pewno tak, ale nie w stu. Może w pięćdziesięciu. Bo u
mnie to nigdy nie wiadomo. Jestem skrajna w emocjach, bardzo silnie przeżywam
zarówno te pozytywne, jak i te negatywne. Także albo mam euforię albo totalny
dół, w którym nie widzę drabinki, która daje mi wyjście. I dobrze, że mam
przyjaciół, którzy mi ją wskazują. Inaczej kręciłabym się w kółko i biadoliła: o
ja biedna, o ja nieszczęśliwa.
Za
dużo gadam, czasami nie potrafię się zamknąć, ale z drugiej strony, kiedy mam
przygotować wykład na godzinę, to on jest na godzinę, a nawet ciut mniej. Czyli
potrafię się streścić.:) Czasami gadam i
gadam i sama zastanawiam się, dlaczego nie potrafię się zamknąć. Tak zazwyczaj
jest, jak jestem zdenerwowana. Wszystkie moje strachy i nerwy komunikuję całemu
światu. Jestem ekstrawertykiem, więc nie jest to niczym dziwnym, ale wiem, że
czasami mogłabym najpierw pomyśleć, a potem otwierać usta. No właśnie i tu
dochodzę do mojej kolejnej cechy. Zanim pomyślę, to już powiem, co nie jest
kłopotliwe, jeśli dotyczy czegoś śmiesznego lub błahego, ale kiedy walnę coś
niepotrzebnie, to nie jest fajnie. No i jestem najmądrzejsza na świecie i
cytując z „Dnia Świra”, moja racja, jest najmojsza. Zawsze wiem lepiej. Nie
zawsze dzielę się ze wszystkimi tą mądrością, ale co sobie pomyślę, to już
moje. Dobrze, że jestem jednocześnie totalną pierdołą, bo inaczej pękła bym od
tej pychy. Tymczasem potrafię taką głupotę powiedzieć, że sama słyszę i uszom
nie wierzę. A niektóre z moich przygód i wypowiedzi przeszły już do stałego
repertuaru wspominek i nawet już się ich nie wstydzę. Za to doskonale stawiają
mnie do pionu i uświadamiają mi, że jednak taka mądra to ja nie jestem.
Nie
znoszę załatwiać i wypełniać dokumentów, a jeszcze bardziej nie lubię chodzić z
nimi do urzędów. Ja tego nawet nie odkładam na ostatnią chwilę, ja mam
nadzieję, że to się samo załatwi i dopiero, kiedy się nie da samo, to często po
czasie siadam i coś tam sklecam.
Nie
lubię sprzątać, grać w gry planszowe ani w karty, oglądać politycznych
informacji w telewizji, nie lubię kultowych filmów i nie słucham jazzu. Nigdy
nie czytam książek, które są na fali, sięgam po nie dopiero, kiedy szum po nich
mija. Nie mam pamięci do aktorów, za to doskonale znam ich role. Lubię spędzać
czas sama ze sobą i nie lubię, kiedy mi ktoś w tym przeszkadza. Z drugiej
strony, nie umiem usiedzieć w domu i tylko zwolnienie lekarskie jest w stanie
mnie przytrzymać w chałupie dłużej niż 24h. Trudno mi się wstaje z łóżka i
staram się nie podejmować ważnych decyzji do południa, uznaję bowiem, że do
mniej więcej tej pory mogę być niepoczytalna i zgodzić się na coś, czego będę
żałować. To oczywiście nie dotyczy pracy, tam decyzję podejmuję od wejścia do
budynku do wyjścia, niezależnie od pory dnia czy popołudnia. Ma trudne poranki,
za to wieczór mógłby dla mnie nie mieć końca. Tylko siłą woli, a raczej z
rozsądku staram się nie chodzić spać później niż 23:30. Nie umiem matematyki,
myślę, że gdyby mnie zaskoczyć, to mogłabym mieć problem nawet z dwa dodać dwa.
Jak ktoś mówi do mnie, żebym coś obliczyła, odpowiadam: sam/a sobie policz, bo
mi może trzy razy wyjść inny wynik.
Przez
moje rozgadanie zdarza mi się zapominać, że mój rozmówca też chce coś
powiedzieć. Muszę sobie to świadomie uświadomić i przerwać słowotok, żeby dać
tej drugiej stronie przestrzeń. I nie to, że mnie nie interesuje to, co ta
osoba ma mi do powiedzenia, interesuję, ale jak się rozgadam, to jak już
pisałam wyżej, trudno mi skończyć. Chyba najtrudniej mają ze mną osoby małomówne,
bo mogą się czuć przeze mnie zdominowane. Bo ja o pięciominutowym wydarzeniu
potrafię opowiadać przez dwie godziny, gdy komuś wystarczą dwie minuty. Wtedy,
ja czuję niedosyt i ciągnę tę osobę za język. Nie ma problemu, kiedy spotykam
takie gaduły, jak ja, wtedy możemy sobie przerywać, mówić jednocześnie albo
jedna po drugiej. Lubię jeść w samotności. Co niektórych zdziwi, ale to
pozostałość dawnego życia, kiedy kompulsywnie się objadałam. To mi zostało i
najbardziej lubię, kiedy jem sama i nikt mi nie przeszkadza. Nie to, że wtedy
jem więcej. Jem normalnie. To raczej, kiedy siadam do posiłku z innymi, wciągam
dwa razy więcej niż normalnie. Trudno mi oddać komuś stery zarządzania, trudno
mi się podporządkowywać innym osobom. To niestety czasami prowadzi do spięć i
ja muszę potem te osoby przepraszać. Niektórym wydaje się, że jestem otwarta i
przystępna. Nic bardziej mylnego, długo przekonuję się do ludzi. Bo to, że z
kimś rozmawiam, nie znaczy, że już tę osobę zaakceptowałam. A kiedy już kogoś poznam,
to rzeczywiście jestem otwarta i przystępna. Nie lubię, kiedy obce osoby
próbują narzucić mi swoją wolę albo planują mi życie (mały kawałek). Jestem
uparta, ale potrafię przemyśleć temat i przyznać komuś rację.
I
mogłabym jeszcze długo wymieniać te moje najtrudniejsze cechy i zachowania, ale
myślę, że tyle Wam wystarczy, żeby uwierzyć, że ja nie mieszkam na chmurce
odcięta od zwykłej codzienności.
A
jeśli podobają się Wam moje felietony i postrzeganie świata zawsze możecie mnie
udostępnić innym. Może nie ten, bo mogę nim zniechęcić nowicjuszy:), ale inne?
Czemu nie?:)
Dziękuję,
że mnie czytacie.
Komentarze
Prześlij komentarz