Książki i ja
















https://polki.pl/po-godzinach/ksiazki,ranking-100-ksiazek-ktore-trzeba-przeczytac-przed-smiercia,10044248,artykul.html


Bardzo lubię czytać książki i jest to jedno z moich głównych hobby.
Chociaż nie najważniejsze. Bo najważniejszy jest śpiew i taniec.
Dla tych, którzy dziwią się tańcowi. Nie chodzę na żadne kursy, ja po prostu lubię sobie włączyć muzykę i zaszaleć.
Jako dziecko zaczytywałam się w baśniach Braci Grimm i do tej pory nie wiem, czemu moi rodzice na to pozwolili. Bo w nich była śmierć, kanibalizm i co chwilę komuś ucinało ręce. Baśnie skandynawskie były poważne, ale najpiękniejsze, to te od bratniego narodu czyli ZSRR, np. „Rajski ptak.”
I czy wiecie, że w Europie Zachodniej to czarownice na miotłach latają, a we Wschodniej w moździerzu?
Nigdy nie przypadł mi do gustu Andersen, może dlatego, że często jego baśnie były smutne, tak, jak „Dziewczynka z zapałkami.”
Czy wiecie, że takie dziewczynki z zapałkami istniały naprawdę?
U biedoty, kiedy brakło chleba wyrzucano dzieci z domów, na żebry lub na pewną śmierć. I kiedy sobie to uświadamiam, tym bardziej mi smutno.
W dzieciństwie zafascynowałam się Konopnicką i jej nowelami. Mama w końcu mi je zabrała, bo ponoć zaczęłam się dopytywać, kiedy umrę. No cóż, nowele traktujące o biedzie klasy robotniczej nie były odpowiednie dla małej dziewczynki. Więcej po nie,  nie sięgnęłam.
Jako nastolatka zaczytywałam się w Siesickiej, Musierowicz i innych pisarkach, które tworzyły dla dziewcząt. Najbardziej lubiłam „Balladę dla Anny Marii” i „Zapałka na zakręcie.” Próbowałam też przebrnąć przez PRL-owskie gnioty typu „Tylko Jadźka” – ale było tam za dużo ZMP, a za mało normalności. Dla młodszego pokolenia już tłumaczę. ZMP – Związek Młodzieży Polskiej – organizacja młodzieżowa ściśle współpracująca z władzą, miała na celu przyciągnąć, jak najwięcej osób do systemu komunistycznego. Ogólnie robiła pranie mózgu na tak zwanych pogadankach, mówiła jak żyć, myśleć i robić. Specjalizowała się w krytykowaniu innych młodych ludzi, którzy nie chcieli się przystosować. No i w tej książce Jadźka zakochała się w chłopaku, problem w tym, że nie był w ZMP i należało go tam wciągnąć.
Możecie powiedzieć, no i co z tego, dzisiaj dziewczyny też chłopaków wciągają w różne organizacje. Hmmm, pewnie tak, ale ta książka była o polityce, propagandowa i robiąca wodę z mózgu czytelnikowi. Nie chodziło tu o żadną miłość. O!
Jako nastolatka również zaczytywałam się w Joannie Chmielewskiej, której „Lesio” podbił moje serce. Co do samej autorki, to wolałam jej powieści z czasów PRL – u, tym z III RP zabrakło już polotu i miałam wrażenie, że są pisane taśmowo.
Ze świata fantasy czytałam oczywiście Tolkiena i jego „Hobbita”, do „Władcy pierścieni” musiałam  dojrzeć. Za to Terry Pratchett i jego Świat Dysku wciągnął mnie bez reszty. Mam jego wszystkie książki ze  serii Świata Dysku i prawie wszystkie książki jego autorstwa lub współautorstwa. Tak się zżyłam z jego postaciami, że jest mi bardzo smutno, że już ich nie spotkam. Autor zmarł kilka lat temu na alzheimera.
Niestety mam też za sobą czas romansideł. Piszę niestety, bo szkoda na nie oczu. Wszystkie brzmiały mniej więcej tak – ona biedna (zakompleksiona, brzydka, gruba, sztywna, nijaka), koniecznie dziewica, on piękny (przystojny, bogaty), koniecznie seksualnie niebezpieczny, spotykają się w jakiś tam okolicznościach i fabuła dalej toczy się tak, że ona wzdycha, a fabuła sobie coś tam robi. Potem dwa – trzy razy seks, ślub i happy end. Rzadziej w wersji on biedny i zakompleksiony, bo powiedzmy sobie szczerze, lepiej to wygląda z naszej strony. Zakompleksiony facet często budzi w nas litość, a nie szalone uwielbienie. Nie ma sensu się przy tym dłużej zatrzymywać.
Kobiety! Naprawdę istnieją książki o miłości w o wiele lepszym wydaniu. Gdzie ani on ani ona nie są zakompleksieni, za to świetnie bawią się w swoim towarzystwie.
W latach dziewięćdziesiątych panowała moda na „Sagę Ludzi Lodu”, przeczytałam całość, a potem miałam powrót, ale już niekompletny. Dzisiaj bym tego nie wzięła do ręki, ale wtedy to było coś nowego, tajemniczego i szczerze powiedziawszy monotonnego, jak czwarty sezon jakiegokolwiek serialu. W pewnym momencie skończyły się pomysły i autorka zaczęła szaleć i kiedy Lucyfer okazał się być postacią pozytywną, to nawet wtedy, kiedy mało się nad tym zastanawiałam, uznałam, że to przegięcie i ten tom zakończyłam z wielkim niesmakiem. Ale właśnie ta seria wpłynęła na to, że zaczęłam pisać fantastę z wilkołakami i czarownikami. Rody czerwonych i niebieskich czarodziejów tkwiły dosyć długo w mojej głowie. A wszystko było obudowane moim nastoletnim życiem i szkołą średnią. Zachowałam sobie kilka opowiadań, ale nie nadają się do upublicznienia. Zwłaszcza, że moje bohaterki były grube i zakompleksione, tak, jak ja. Chyba nie chciałabym do tego wracać.
W dorosłym życiu rozwinęłam wachlarz pozycji książkowych, znajdują się w nim  rosyjskie kryminały, które uwielbiam, zwłaszcza Marinina (trochę dołuje, ale ja lubię takie klimaty), Polakowa czy Daszkowa oraz fantastyka czy science fiction. Niestety, a może stety, nie lubię wielotomowych serii. Po czwartej się nudzę i często porzucam książkę, tak, jak i seriale. Chociaż nie wszystkie, bo jeden ze Star Trek dokończyłam.:)
No i nie mogę nie wspomnieć o „Grze o tron” i kolejnych tomach. Serial niech się schowa. Książki obłędne, szkoda, że autor ich nie dokończył.
Aktualnie przechodziłam kryzys czytelniczy i od nowego roku przeczytałam dwie książki, aż tydzień temu przełamałam się i poszłam do biblioteki. Wypożyczyłam dwie. Jedną Pilipiuka „Wampir z KC” – uwielbiam tego autora, ale czasami pisze obrzydliwie. Nie pod względem przekleństw czy jakiś scen, ale pod względem realności opisu np. wymazania się w kupie.
No i wypożyczyłam „Głębię”. Zaczęłam ją czytać i myślę sobie, przecież ja już to czytałam, ale nie wiedziałam czemu, o tym nie pamiętałam. Nie znałam fabuły, ale coś mi mówiło, że miałam tę książkę w ręku. I oczywiście odkryłam to. Ja już ją raz wypożyczałam i bardzo mi się nie podobała, więc ją odłożyłam. Nie wiem czemu wypożyczyłam ją drugi raz. Mądrzejsza poszłam do biblioteki i znowu wypożyczyłam dwie książki. Pilipiuka „ Operacja - Dzień wskrzeszenia” , którą, jak się okazało, również już czytałam. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Za to druga… Postanowiłam zobaczyć, co czyta młodzież. Dla odmiany nie sięgnęłam po żadne wampiry i wilkołaki, których mam po dziurki w nosie, tylko po obyczajówkę. No i mam. Jeszcze jej nie skończyłam, ale trudno się od niej oderwać. Ginger Scott „Chłopak taki jak ty” – to książka o nastolatce, której w dzieciństwie rozleciała się rodzina. Jako nastolatka robi głupoty, a na jej drodze staje przystojny chłopak (jakżeby inaczej, He He). Jest to trudna i mądra książka, żadne romansidło. Bardzo przeżywam życie bohaterki, ponieważ widzę w niej siebie. Oczywiście przez robienie głupot, nie z powodu historii rodzinnej. No i na mojej drodze nie stanął żaden przystojny chłopak, który chciałby mnie uratować. Byli przystojni, ale niestety razem robiliśmy głupoty.:) A może stety? Może tak miało być.
No i w zasadzie ten wpis miał tylko opowiedzieć o moich książkowych wpadkach i o tej młodzieżowej książce, ale jak zwykle wyszło mi wypracowanie.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka