Księga ocalenia (2010)


Postapokaliptyczny świat, w którym nie ma miejsca na litość. Wszędzie widać zniszczenia i ludzi, którzy jedzą innych ludzi. Główny bohater jest pielgrzymem, który zmierza na zachód. Nie wie, co go tam spotka, ale musi tam zanieść Księgę Ocalenia. Oczywiście trafia na lokalnego szefa mafii, który koniecznie chce dostać tę książkę w swoje ręce. A tą książką jest… Biblia.
Osobiście nie lubię łączenia cytatów z Biblii z mordobiciem, ale z drugiej strony, facet miał jedyny egzemplarz, który należało przekazać kolejnym pokoleniom. Trochę mi to przypominało Abrahama, który podążał do Ziemi Obiecanej, chociaż wcale nie wiedział, gdzie ona jest. I tak samo nasz bohater, dostał wewnętrzny nakaz, że ma iść na Zachód, więc poszedł. Oczywiście nie powiem wam, co tam go spotkało, bo nie chcę spoilerować (chociaż w Internecie na pewno znajdziecie go opisanego od A do Z).
Film jest minimalistyczny, trochę ruin, a tak to tylko szosa i przestrzenie. Prawie nie ma kolorów, wszystko jest buro, szare. Bardzo fajne ujęcia kamerą i już dla nich warto go obejrzeć.
I tak szczerze mówiąc, jak ktoś na Filmwebie napisał, film trochę przypomina Mad Maxa.  
I nie mogę się do końca zdecydować, czy podobał mi się czy nie. Z jednej strony jest bardzo dobrze zrobiony i zagrany, z drugiej strony, naprawdę nie lubię cytowania Pisma Świętego i łączenia go z walką. Z trzeciej strony bohater wcale nie chce walczyć, tylko jakoś tak to wychodzi. No nic, to moje odczucia.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pakerzy mają coś do przekazania

Korty – odc.1 - wstęp

Jeszcze słów kilka i książce "Chłopki- opowieść o naszych babkach"