Pustka w głowie


Chciałabym napisać coś mądrego lub zabawnego, ale zupełnie mi nie do śmiechu.
19 sierpnia wróciłam na łono pracy i dosłownie nie wiem, jak się nazywam.
W sobotę rano musiałam sobie kilka razy powtarzać, że jest sobota i że nie muszę nic robić, czym oczywiście od razu się zdenerwowałam i zaczęłam szukać zajęcia.
Jednym słowem padam na twarz.
Dzisiaj powiedziałam koleżankom, że chciałabym już uczyć i niech no już się ten rok szkolny w końcu zacznie.
Póki co, siedzę w rekrutacji, która wysysa ze mnie wszystkie siły mózgowe.
Nie, żeby było strasznie, tylko podwójnie.
Podwójna ilość papierów, telefonów, rozmów itp.
Wczoraj zadzwoniłam w czasie pracy do koleżanki i o mały włos nie powiedziałam:
- Szkoła, słucham.
A to z tego powodu, że głównie robię za telefonistkę i odbieram większość rozmów.
Dzisiaj miałam kryzys, bo emocje dzwoniących osób trochę mnie już przerosły.
Nie, że rozmowy były niemiłe, były bardzo miłe i grzeczne, ale duuuuuużoooo za dużo.
Z drugiej strony, jeśli ktoś szuka osoby dobrej w mediacji i dyplomacji, to polecam swoją skromną osobę.
Upał w pracy też nie pomaga. Sekretariat jest przez większość dnia skąpany w słońcu, więc możecie sobie tylko wyobrazić, jak się cudownie przypiekam. Żaden wiatrak i tzw. przenośna klima nie pomaga. Dobija mnie również fakt siedzenia przez cały dzień na tyłku. Wszystko mnie boli, a zwłaszcza tyłek. Miałam mocne postanowienia (przy powrocie) wysiadania kilka przystanków wcześniej, żeby maszerować i rozprostować kości, ale upał całkowicie mnie do tego zniechęcił.
No i powroty autobusem na biletach. Na razie nie mam doładowanej karty miejskiej, więc kasuję. A najbardziej lubię moment, kiedy autobus utyka nagle w korku, a mnie się na tym bilecie kończy czas.
Dzisiaj tata mnie uratował i przyjechał po mnie na przystanek, znajdujący się ok. 6 kilometrów od mojego mieszkania. A to dlatego, że moje właściwe autobusy nie przyjechały o czasie, a mnie na bilecie tykał czas, więc wsiadłam w taki, co jeździ okrężną drogą, ale zawsze to jazda do przodu, prawda. No w czasie jazdy musiałam skasować kolejny bilet. Z tym, że i ten nie wystarczył, więc wezwałam mego ojca, żeby mnie zabrał z trasy i podwiózł do domu.  Normalnie bym go nie absorbowała, ale dzisiaj naprawdę miałam ciężki dzień.
Rzadko takie miewam, ale dziś jakoś tak, czułam się, jak dętka.
Miałam jeszcze Wam trochę pomarudzić, ale zadzwoniła do mnie koleżanka i zapomniałam, co mnie jeszcze męczy.

Z dobrych wieści, po niedzieli dodam nowe, krótkie opowiadanie. 
Idę spać, dobranoc

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pakerzy mają coś do przekazania

Korty – odc.1 - wstęp

Jeszcze słów kilka i książce "Chłopki- opowieść o naszych babkach"