Kilka słów o odchudzaniu



Nie odchudzam się. Koniec.

Żarcik.

Ale tak serio. Nie odchudzam się.

Tak naprawdę, to zainteresowała mnie reklama plastrów odchudzających, znajdująca się na okładce krzyżówek panoramicznych. Ostatni raz czytałam o cudownym sposobie odchudzania w Bravo, ale tam była herbatka. I powiem Wam, że nie wiem, co mnie podkusiło, ale  ją przejrzałam.
I tak sobie pomyślałam, kto w to wierzy?
Niestety wiem, że są takie osoby, które to łykną, a raczej nakleją sobie na ciało.
A przecież jest tylko jeden sposób na schudnięcie, w zasadzie dwa. MŻ – mniej żryj lub grzeczniej MJ – mniej jedz i RS – ruszaj się. Żadna herbatka, żaden plaster ani tabletka nie odchudzi człowieka. Gdyby tak było, nie było by grubych ludzi. Wystarczyłoby tylko połknąć tabletkę i po sprawie. Byłabym pierwsza, która by to sobie zafundowała. Bo dzięki temu mogłabym zamieszkać w lodówce i jeść wszystko, co mi podleci pod rękę.
Owszem są środki, które wspomagają odchudzanie, ale przy ruchu, odpowiedniej diecie i dużym poziomie zdyscyplinowania.
Z tym, że to nie zadziała u osób, które mają problem z dużą nadwagą lub otyłością. Jako weteran diet wszelakich jestem już mądra i wiem, że wszystko mamy w głowie. Jeśli w tym miejscu tego nie poukładamy, to nic się nie uda. Żaden cudowny proszek, tu nie pomoże. O dyscyplinie nie wspomnę, bo to są krótkie zrywy mocnego postanowienia i długie okresy ich łamania.
Przykład. Łykałam kiedyś chrom, żeby mój apetyt się zmniejszył. (pomijam fakt, że w ogóle nie powinnam go wtedy brać, ale było minęło). Łykałam jakiś proszek, który miał mi pęcznieć w żołądku i dawać poczucie sytości.
Piłam szklankę wody przed jedzeniem, żeby jeść mniej. I co?
I g…. zik z tego wyszło.
Jeśli zajadasz stres, masz napady kompulsywnego jedzenia, to żadna cudowna tabletka cię nie powstrzyma. Po prostu bardziej rozepchasz żołądek.
Dlaczego? Bo nie masz poczucia sytości.
Pamiętam, że mogłam jeść i jeść i jeść. Zwłaszcza w stresie.
Byłam u dietetyka, ćwiczyłam, ograniczałam jedzenie, ale w mojej głowie była dyskoteka złych myśli, więc po kilku miesiącach trzymania się w ryzach, rzucałam się na jedzenie i dopadał mnie efekt jojo.
Kupiłam sobie kiedyś jakiś preparat, który miał mi przyspieszyć spalanie tłuszczu. Jedynie co wywołał, to biegunkę.
Skatowałam swój organizm dietami. Wylądowałam w szpitalu (na jeden dzień), bo zabrakło mi glukozy w organizmie. Głodówki? Proszę bardzo. Przyjmowanie 500 kalorii dziennie. Proszę bardzo.
Nigdy więcej.
Reklamy i presja społeczna też nie pomagają, zwłaszcza tym, którzy lubią sobie podjeść. MUSISZ być fit, tylko light, żaden tłuszcz. MUSISZ się zmienić. Plaża czeka, jak się pokażesz w takim stanie? Czas zgubić zimowy tłuszczyk (jakie miłe zdrobnienie).
-O nie, moja przyjaciółka wygląda lepiej w kostiumie kąpielowym niż ja? Jak ona to robi?
- Jak to robię? Piję herbatkę XYZ, mówię ci, jest najlepsza.
- MUSZĘ spróbować, MUSZĘ ją mieć.
I nie ma znaczenia czy kobieta jest młoda, stara, szczupła czy gruba.
Podprogowo wsącza nam się to do głów i zaczynamy patrzeć na siebie krytycznie. Niezmiennie bawi mnie, kiedy szczupła koleżanka mówi do mnie.
- Ale mam brzuch, muszę go spalić?
- Jeśli ty masz brzuch – mówię – to co ja mam powiedzieć?
Po czym dostaje  taką odpowiedź.
- U ciebie tego tak nie widać, a u mnie? Tylko popatrz.
Niesamowite jest to, co my potrafimy sobie wmówić.
A nie lepiej by było pokochać siebie, ot po prostu?
Z brzuchem, udem i krzywym uchem?
Mam za sobą długą drogę do normalności. Od diet, zaburzeń żywienia, przez otyłość, do dzisiejszej nadwagi (którą lubię i nikomu nic do tego).
I z tych wszystkich doświadczeń wiem, że jeśli nie kochasz siebie, to nie będziesz się kochać ani w wersji mini ani maxi. Nigdy nie będziesz zadowolona. Zawsze będziesz czuć, że czegoś ci brakuje. Bo przecież można by jeszcze tu i ówdzie coś poprawić.
I wiem, że brzmię, jak zdarta płyta, bo już wielokrotnie o tym pisałam, ale niezmiennie smuci mnie, jak potrafimy sobie wszystko zepsuć przez ciągłe liczenie kalorii, diety i wyrzuty sumienia.
Kiedy słyszę tekst na przyjęciu:
- Nie zjem tego, ponieważ pójdzie mi w boczki.
- Nie dokładaj mi, bo przytyję.
- Taka dobra szarlotka, ale jej nie zjem, bo będę mieć kilogram do przodu.
To robi mi się słabo.
Jak można sobie tak psuć imprezę.
I czuję się, jak kosmita, bo ja w ogóle tak nie myślę. Nie odnajduję się w babskim gronie, w którym mowa jest o dietach albo o tym, że ktoś by coś zjadł, ale nie chce przytyć. Za to doskonale odnajduję się wśród moich koleżanek, z którymi często się spotykam lub wybieram się na wycieczkę. Wtedy wiem, że wręcz najważniejsze będzie to, gdzie i co zjemy i jakie to będzie pyszne.
Oczywiście, to nie jest tak, że jest mi obojętne czy jestem gruba czy nie. W końcu raz w roku jeżdżę na wczasy odchudzająco - kondycyjne.
A w ciągu roku staram się pilnować. Zazwyczaj mi to nie wychodzi i objadam się po kokardkę i to późnym wieczorem. Z tym, że potem staram się, jak najwięcej ruszać, żeby właśnie, nie przytyć. Ewentualnie robię sobie szlaban na jedzenie o jakiejś tam porze albo na jakiś produkt. Różnie z tym wychodzi, aktualnie w ogóle, ale nie spala mnie to i na diecie nie jestem.
No dobrze.  Przyznam się Wam, że staram się jeść cztery posiłki dziennie.
Z tym, że na kwarantannie, to raczej wychodzi osiem.:)
Dlatego włączam Michała z Baturii i wyciskam pot.
No i przyznam się Wam, że nie piję alkoholu, więc nie mam już podwójnego łaknienia.
No i przyznam się wam, że wszystko zależy od fazy, w jakiej jestem. Czasami się pilnuję,  a czasami nie. Ale nie pilnuję, żeby było to pilnowane, więc różnie z tym wychodzi. No, to tyle.


 Moja historia w kilku zdjęciach. Dla tych, co wątpią, że może się udać. 
Być może dla większości z Was się powtarzam, ale może, ktoś dzięki tym zdjęciom uwierzy, że może się udać i schudnąć i być szczęśliwą i najedzoną. Ot, normalną osobą.

Poniżej, ja lat 16.  Uważam się za grubą. Najważniejszą pamiątką z wyjazdu do Austrii, bo stąd jest to zdjęcie było to, że schudłam 3 kilo.

Kolejne dwa zdjęcia, ja lat 20. Uważam się za grubą i przeżywam to, że jakiś pijany chłopak powiedział do mnie grubasie. 





















Ja, lat 21. Jestem na skałkach, nie cierpię mojego ciała, ponieważ nie mogę podnieść nogi, tak wysoko, jak chcę. Czuję się samotna i na pewno nikt mnie nie pokocha. Moimi kompleksami i byciem nieszczęśliwą popsułam wyjazd ekipie, z którą tam byłam.























Ja lat chyba 27, rzuciłam diety. Jak wyglądam, każdy widzi. Może i nie należę do najszczęśliwszych osób, ale w końcu jestem najedzona.
























Ja lat 29, na skraju załamania, a potem nastąpił przełom.



















Ja dziś. Lat 41 i ciut ciut.


  















Morsowałam, kto mi podskoczy:) he he he

















Powiązany link:
https://doniesieniazpolawalkinoyer.blogspot.com/2018/04/siedzi-we-mnie-gruba-baba.html

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka