Przyjemny wieczór z muzyką

 


Wczoraj byłam na spotkaniu towarzyskim, gdzie większość gości, to osoby z mojego zespołu kościelnego. I niby, co w tym ciekawego? Ano, raz dawno się nie widziałyśmy w większym gronie i przy kolacyjce, a dwa nie obyło się bez muzyki. Nawet przez chwilę czułam się, jak w XIX wieku, kiedy wszyscy słuchają, jak córka państwa domu gra na pianinie. Bo i tak było. M. zabrała nas w inny świat, gdzie najważniejsza jest muzyka. Zastygliśmy na krzesłach i wsłuchaliśmy się w utwory. I było w tym coś relaksującego, sama westchnęłam raz czy dwa, inne dziewczyny się wzruszyły, a ja podpatrzyłam moją przyjaciółkę i jej też wyrywały się westchnienia zachwytu. M. nie grała długo, tylko trzy utwory, ale i tak to było cudowne przeżycie. Potem, my przejęłyśmy pałeczkę, pojawiła się gitara, śpiewniki i nawet ja, nie lubiące biesiadnych przyśpiewek, rozkręciłam się i dałam wciągnąć. Oczywiście, nie było żadnej „Szła dzieweczka do laseczka” ani „Sokołów”, więc pewnie to mnie przekonało. Co do samego wykonania utworów, to różnie było, bo wiecie, jak to jest. Jedni korzystali ze śpiewnika, inni, w tym ja, usiłowaliśmy przypomnieć sobie słowa z pamięci, więc momentami, a raczej w większości czasu panował chaos. W końcu wyszedł nam jeden utwór: „Pomaluj mój świat” (osobiście nie lubię tej piosenki, jest dla mnie hmmm, płaska, bez polotu i taka na na na), ale skoro wyszła, to pan J. postanowił nas nagrać i obfotografować. No i pewnie niedługo wyśle nam nagranie. Ach ta sława…, ten blichtr…, te flesze i uwielbienie tłumów.

A tak serio, pan J. co i raz nas nagrywa, dzięki temu mamy pamiątkę na stare lata, z której będzie można się pośmiać. Już się śmiałam, nie raz. Ale tak serio, to lubię nasz śpiew i głosy. Lubię śpiewać. Nie, nie lubię. Kocham śpiewać w moim zespole i w ogóle też…

W końcu nadszedł czas rozstania i M. córka gospodarzy powiedziała do nas:

- Dziękuję, że słuchałyście, jak gram.

A my na to.

- No przecież to oczywiste, grałaś, to słuchałyśmy.

- Tak, ale czasami, kiedy gram, to ludzie zamiast słuchać, gadają.

I właśnie dla tego krótkiego dialogu powstał ten tekst.

Bo wiem, co to znaczy śpiewać do kotleta i to jest trudne i zniechęcające, zwłaszcza, gdy w założeniu, nie tak to miało być.

I taka moja prośba do Was na koniec. Kiedy ktoś, niezależnie, czy dziecko czy dorosły pokazuje Wam swój talent (nie ważne jaki), to skupcie się na tym przez pięć minut i nie gadajcie, nawet jeśli to nie Wasza bajka.

Nawet jeśli dziecię fałszuje na czym świat stoi, a wygrywane dźwięki na skrzypcach przypominają, skrzypienie drzwi w horrorze, słuchajcie, bo to ważne.  I tyle. Dobrego popołudnia :)

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka