Wyjście do teatru i refleksje na temat spektaklu
Każdy, kto mnie zna wie, że nie jestem największą fanką teatru. Owszem, raz na jakiś czas pójdę i coś tam obejrzę, ale żeby to wychodziło z mojej inicjatywy, to nie. Tym razem była to inicjatywa szkolna, pod którą się podpięłam, co by wyjść gdzieś z moimi wychowankami. Poszliśmy do Teatru Dramatycznego w Warszawie na przedstawienie „Człowiek z la Manchy.” Nigdy nie przeczytałam Don Kichota Cervantesa, chociaż o walce z wiatrakami i pierdołowatym giermku Sanczo Pansa oczywiście słyszałam. Miałam jedno podejście do tej powieści, ale jakoś mnie nie wciągnęła. Chyba przez zbyt małą czcionkę. Wiecie, mam w domu wersję z czasów PRL-u, kiedy mocno ograniczano komfort czytania przez cięcia w dostawach papieru do drukarni. Mniejsza o to.
Wczoraj
byłam na spektaklu, obejrzałam go i wyszłam zadowolona. Oczywiście wiem, że nie
była to wierna kopia książki, a reżyserka dodała swoje trzy grosze, ale i tak
mi się podobało, ponieważ choć trochę poznałam historię tego błędnego rycerza.
Zanim
zaczęłam pisać ten tekst, przeczytałam kilka informacji o inspiracjach
Cervantesa, którymi były romanse rycerskie i które on chciał przez tę powieść
skrytykować. I owszem, można powiedzieć, że to satyra o szalonym rycerzu, który
wierzy w urojenia i ideały nie widząc rzeczywistości takiej, jaka jest. Ale na
mnie osobiście podejście Don Kichota do życia zrobiło ogromne wrażenie.
Oczywiście te zagrane na scenie, nie w powieści. Nie mam zbytnio romantycznej
duszy, ale mam artystyczną i pełną ideałów, więc postawa Don Kichota mocno do
mnie przemówiła. Może i Cervantes pisał krytykę na rycerski romans, ale ja to
odebrałam inaczej. Raczej jako podróż przez świat w sposób nieszablonowy,
usiłowanie zobaczenia piękna, tam gdzie go nie ma, naiwność w odbiorze świata,
które co dziwne, wpływają na otoczenie. Bo w końcu ten zwariowany bohater z la
Manchy wpłynął na kilkoro ludzi. Sanczo Pansa, był wpatrzony w niego, jak w
obrazek. Dulcynea, która zobaczyła swoją wartość, mimo, że odebrano jej resztki
godności. Może i Don Kichot był obłąkany, ale zmieniał świat wokół siebie. I
nawet podczas oglądania przedstawienia stwierdziłam, że byłabym w stanie się w
takim wariacie zakochać. To ogromny ukłon dla aktora, który odgrywał jego rolę,
bo nie łatwo mnie do takich przemyśleń skłonić. No nic. Niech sobie krytycy od
czasów baroku po dzisiaj widzą co chcą, ale ja nabrałam chęci by powalczyć z
wiatrakami.
Sam
spektakl był minimalistyczny w rekwizyty czy scenografię. Role dobrze dobrane,
aktorzy mówili i śpiewali wyraźnie (w końcu rozróżniałam słowa). Rozśmieszali żartami,
wstrząsali wydarzeniami i wzruszali do łez (przynajmniej mnie). Jestem
zadowolona, że to obejrzałam, chociaż nie wszystko mi się tam podobało, ale to
już inna historia…
Uwielbiam ten teatr ❤️ ja jestem teatromaniaczką, wierną fanką Melpomeny :) aż Ci zazdroszczę, że już byłaś i widziałaś ;)
OdpowiedzUsuńByłam, widziałam, polecam, chociaż ja nie jestem teatromaniaczką, raczej filmomaniaczką:)))
OdpowiedzUsuńAle jak wiadomo, dla każdego coś się znajdzie.:)