Więzienna Planeta - odc.46

 


Tomasz
Dostał upragnioną wartę i cieszył się, że chociaż przez jeden dzień nie będzie wymachiwał łopatą i będzie mógł odpocząć. Jego szczęście nie trwało długo, ponieważ już po kilkunastu minutach w oddali zobaczył jakiś ruch.  Szybko podszedł do strażnika i powiedział.
- Tam na horyzoncie zauważyłem jakieś poruszenie.
Strażnik od razu spojrzał we wskazanym kierunku, po czym sięgnął po lornetkę.
Po sekundzie wrzasnął na całe gardło.
- Alarm! Śnieżne małpy – po czym podbiegł do wieży i włączył syrenę, potem zwrócił się do Tomka.
- Do wieży i to szybko. Tylko niczego nie dotykaj, ja będę zamykał wejście.
Mężczyzna skinął głową i nawołując innych wartowników udał się do najbliższej wieży. Było ich w sumie siedmioro. Strażnik, który ostrzegł pozostałych cały czas patrzył przez lornetkę i coś mruczał pod nosem. W końcu i on do nich dołączył. Ledwo wszedł do środka uderzył w duży czerwony przycisk. Tomasz usłyszał świst opadających żelaznych rolet.
- Będą za 5 minut – mówił strażnik – co by się nie działo nie macie prawa się odezwać.
Tomaszowi nie trzeba było dwa razy powtarzać, jak dla niego mógł milczeć i całą dobę, byleby nie musieć nic robić. Potem pomyślał o Ani i miał nadzieję, że dziewczyna zdołała się gdzieś schronić.
 
Bartek i Agata
Spotkali się na chwilę przy karczmie i rozmawiali o ty, co zaproponowano Bartkowi.
- I pomyślałem sobie, że powinienem wziąć tydzień odsiadki mniej. Praca przy murze mi nie przeszkadza.
- Też tak uważam – zgodziła się Agata i przytuliła do jego boku – Praca przy murze jest super.
Szturchnął ją lekko w bok.
- Nie żartuj sobie ze mnie – zaśmiał się.
- Ja nie żartuję, to bardzo integrująca robota. Zawsze możemy sobie tam choć przez chwilę porozmawiać. A tydzień mniej z wyroku, to jakby nie było siedem dni mniej odsiadki.
- No to postanowione – cmoknął ją w policzek – a tymczasem mus….
Urwał w pół słowa bo nad karnym miastem zaczęły wyć syreny.
- Co się dzieje? – pytała Agata.
- Pewnie do murów zbliżają się te śnieżne małpy, o których tyle tu mówiono.
I zamarł, bo zobaczył, jak pierwsza lekko przeskakuje płot. Była ogromna, większa od bestii, która odwiedziła go i Karola w domku na odludziu. Miała ze trzy metry wysokości, białe futro i różowy pysk. Rozglądała się na boki. Syreny wyły, a ludzie tunelami kryli się, gdzie kto mógł.
- Uciekaj do karczmy. Szybko – zaczął ją popychać w stronę wejścia.
- Ale co się stało? Co tam widzisz? – pytała o wiele niższa Agata.
- Nie chcesz wiedzieć – pociągnął ją mocno za rękaw i oboje wpadli do wnętrza. Tam karczmarz odliczał czas, kiedy miał zacząć opuszczać rolety. Za Agatą i Bartkiem wpadły do środka jeszcze 4 osoby, a potem opadły metalowe rolety zakrywające szczelnie całe wnętrze.
- A dach? – dopytywał Bartek.
- Dach nie wytrzyma, ale sufit tak – zapewnił go szef.
Nastała nienaturalna cisza, każdy kto był w środku wytężał słuch i próbował wychwycić jakieś dźwięki z zewnątrz.
- Nie napinajcie się tak – powiedział karczmarz – małpa się tu nie dostanie. Możecie spokojnie usiąść i zamówić coś do jedzenia lub picia.
- Myśli pan, że w takiej sytuacji komuś może się chcieć jeść? – zapytała zdziwiona Agata.
- A co macie jeszcze do roboty? – karczmarz wzruszył ramionami.
Miał rację, po kilkunastu minutach napiętego oczekiwania na jakieś nieszczęście ludzie odpuścili i rzeczywiście zaczęli zamawiać napoje i jedzenie.
Bartek zamówił dla siebie i dla Agaty po kawie. A kiedy usiadł z nią przy stoliku powiedział.
- Mimo wszystko, to bardzo szczęśliwy dzień.
- Masz rację, możemy spędzać czas razem i nikt nam nie powie, że mamy tylko dwie godziny.
- Z tego, co wiem możemy tu siedzieć nawet przez dobę.
- No i super.
- Było by jeszcze lepiej gdybyśmy byli sami- mruknął Bartek.
- Ciesz się z tego co masz – pocałowała go w usta – cieszmy się danym nam czasem.
 
Ania
Ania na swoje szczęście była w budynku szkolnym, który był nie tylko zabezpieczony grubymi pancernymi drzwiami, ale był też zrobiony z metalu, na którym małpy mogły co najwyżej się poślizgnąć. Ania siedziała w sali muzycznej z dziećmi i młodzieżą, która wydawała się w ogóle nie przejmować sytuacją. W końcu jeden z uczniów powiedział do niej pogodnie.
- Pani się nie martwi, żyję tu całe życie i jeszcze nigdy żadna małpa nie dostała się do szkoły. Tutaj jest bezpiecznie.
Ania słysząc hałasy z zewnątrz tylko kuliła się na stołku.
- Proszę o tym nie myśleć – dodał drugi nastolatek – a najlepiej chodźmy do jadalni, na pewno większość osób już tam jest.
- Dlaczego do jadalni? – zapytała przez zaciśnięte szczęki Ania.
- Ponieważ tam należy się udać, kiedy włączą alarm. Zostaniemy policzeni, dyrektor szkoły sprawdzi czy nikogo nie brakuje i na pewno dostaniemy na pociechę coś dobrego do jedzenia – odezwała się dziesięcioletnia dziewczynka.
- Dobrze – Ania zmusiła się do wstania i poprowadziła grupę do jadalni.
Dzieci miały rację, byli tam już chyba wszyscy. Jedna z pań wychowawczyń odczytywała nazwiska uczniów i nauczycieli, żeby mieć pewność, że nikt się nie zgubił.
Dyrektor zauważył Anię i powiedział.
- O jesteście, to dobrze. Pani Kasiu, chyba już wszyscy są – spojrzał na Anię i pokrzepiająco poklepał ją po ramieniu- proszę się nie denerwować w sezonie zimowym tak już tutaj jest, ale najważniejsze, że my jesteśmy tutaj, a one tam.
 
Nina
Leżała w swojej kwaterze na łóżku i gapiła się w sufit. Słyszała jakiś alarm, widziała, jak za oknem opadają na parapet grube i żelazne zabezpieczenia, ale mało ją to obchodziło. Skoro ona była w środku, to nie miała zamiaru się martwić. Może nawet dobrze, że tak się działo, bo w końcu przez jakiś czas będzie miała spokój od pracy, kapitana i burmistrza. A ten ostatni, to już wkurzał ją najbardziej. Nie dość, że błyskał swoim uzębieniem w gwiazdorskich uśmiechach, to jeszcze wtrącał się w jej życie. Jak on śmiał rozmawiać z jej matką, jak śmiał wtrącać się w to, czy ona ma z nią rozmawiać czy nie. Co on sobie w ogóle wyobrażał – samiec jeden.
A potem pomyślała o matce. Po co chciała z nią rozmawiać?
Nina położyła się na boku i tym razem zagapiła na szafkę nocną. Otworzyła ją, a w środku był ostatni list od rodziców. Nie spaliła go, zastanawiała się, czy ma go otworzyć, czy nie. Usiadła i wyciągnęła kopertę. Drżącymi rękoma ją otworzyła, wyciągnęła kartkę i zaczęła czytać:
„Kochana córeczko!” – Ninę zatkało i coś ścisnęło jej krtań. Odrzuciła kartkę, jak najdalej od siebie i położyła się na łóżku.
- Nie będę tego czytać, nie będę tego czytać – mruczała pod nosem przez kilka minut. A potem łzy zaczęły płynąć jej z oczu, był to nieprzebrany strumień, którego nie była w stanie powstrzymać. Złościło ją to, zaczęła coś niezrozumiale wywrzaskiwać, ale one i tak płynęły. Te dwa słowa tak nią wstrząsnęły, że nie była w stanie nad sobą zapanować. A tam czekał jeszcze cały list.
Nina rzuciła się na podłogę, wzięła go do ręki, otarła łzy i spróbowała jeszcze raz:
„Kochana córeczko!
Wiedz, że niezależnie od tego, gdzie jesteś, bardzo cię kochamy. Pamiętamy o Tobie i każdego dnia czekamy, aż się do nas odezwiesz. Nie będziemy Cię do niczego zmuszać, zrobisz, jak zechcesz, ale pamiętaj, że mimo, że daleko jesteśmy przy Tobie. Kochający Cię zawsze - tata i mama.”
Dziewczyna nie miała siły wstać z podłogi, drżała na całym ciele i szlochała.
Dobrze, że to był dzień nadejścia śnieżnych małp, nikt jej nie przeszkadzał i nikt nie widział, jak rozsypuje się na drobne kawałki.
 
 
 
Robert
Jego alarm zastał na ulicy. Wracał właśnie z pracy i miał zamiar nic już więcej tego dnia nie robić, kiedy usłyszał syreny. Zaklął pod nosem, bo do domu miał daleko i musiał znaleźć jakieś schronienie. Traf chciał, że znalazł się blisko sklepiku Lulu i od razu tam się udał. I bardzo dobrze, że to zrobił, ponieważ dziewczyna zamiast stać przy czerwonym guziku uruchamiającym zabezpieczenia schowała się pod stół. Kiedy wszedł pisnęła i uderzyła głową w blat.
- Lulu! – krzyknął – czy ty zwariowałaś? Chcesz zginąć? Wyłaź stamtąd i stawaj przy włączniku!
Wiedział, że jest za ostry, ale wiedział również to, że następnym razem dziewczyna może nie mieć tyle szczęścia i jeśli nikt by jej nie przyszedł z pomocą, jak nic by zginęła.
Lulu płacząc wyszła spod stołu i posłusznie stanęła obok Roberta. Ten mówił dalej rozkazującym tonem.
- Kiedy alarm zaczął wyć?
- Nie wiem – bąknęła.
- Nie włączyłaś stopera?
- Nie – cała się trzęsła.
Robert obliczył na oko czas i mruknął.
- Jeszcze trzy minuty.
- Do czego?
- Do opuszczenia rolet.
- A czemu nie od razu?
- Bo może jeszcze ktoś być na ulicy i szukać schronienia – tłumaczył jej cierpliwie – dlaczego tego nie wiesz?
- Zapomniałam – bąknęła pod nosem.
Robert westchnął i z przerażeniem stwierdził, że jeśli ktoś tu zaraz nie przyjdzie, to spędzi z nią dobę w zamknięciu. Ona oszaleje ze strachu, a on zostanie wystawiony na próbę cierpliwości.
- Wyjdę i poszukam innego miejsca – powiedział – kiedy tylko to zrobię, wciśnij guzik.
I ruszył do wyjścia.
- Niech pan nie idzie – krzyknęła Lulu – niech mnie pan – przełknęła ślinę – niech mnie pan nie zostawia tu samej.
Mężczyzna odetchnął i odwrócił się w jej stronę.
- Naciskaj guzik – polecił.
W ciągu kilku sekund otoczyła ich ciemność.
Przez chwilę stali w ciszy, w końcu Robert zapytał.
- Chyba masz tu jakieś światło?
- Tak – usłyszał jej słaby głosik. Po omacku doszła do włącznika i włączyła lampkę przy kontuarze. Od razu zrobiło się przytulniej.
- I co teraz? – zapytała.
Robert wzruszył ramionami.
- Nic, czekamy aż nas odblokują.
Zapadła niezręczna cisza.
- Przepraszam – usłyszał jej cichy głos.
- Za co?
- Za to, że taka jestem niemyśląca.
Robert spojrzał na nią. W świetle lampki wyglądała jeszcze piękniej i nawet załzawione oczy tego nie psuły, wręcz przeciwnie, wyglądała jeszcze piękniej.
- Każdemu się zdarza – powiedział, żeby ją uspokoić.
- Gdyby nie pan… - nie dokończyła.
- Nic się nie stało. Już o tym nie myśl. Następnym razem będziesz już wiedziała, co robić?
- A jeśli nie? – dolna warga jej drżała.
- To wtedy pomyśl sobie co ci kazałem zrobić.
Lulu przytaknęła głową i usiadła na stołku, po czym poderwała się i powiedziała.
- Przyniosę panu krzesło z zaplecza i może się pan czegoś napije?
- Dziękuję, chętnie wypiję herbaty.
Dziewczyna znikła za drzwiami, a on tymczasem bezmyślnie przyglądał się bibelotom. Usłyszał smarkanie w chusteczkę i buczenie dochodzące z zaplecza.
Przewrócił oczami i do niej poszedł.
- Mówiłem ci przecież, że nic się nie stało – powiedział spokojnym tonem.
- Ja już nie z tego powodu płaczę.
- A z jakiego? – zdziwił się.
- Bo jestem tu z panem sama…
Robert uniósł brew.
- No i?
Nie musiała nic mówić, wiedział czego się boi.
- Lulu, jestem strażnikiem nie łotrem.
- Ale mężczyzną…
Robert zaklął pod nosem, na co ona podskoczyła.
- Mówiłem, że wyjdę, bo wiedziałem, że tak się to potoczy.
- Wiedział pan?
- Tak Lulu, wiedziałem, ale sama mnie zatrzymałaś.
- To moja wina, przepraszam – rozpłakała się.
Ile w niej się tych łez mieści – zastanawiał się Robert i jak sobie z tym poradzić. Przecież nie mógł na nią krzyczeć. Czemu jemu, szorstkiemu w obyciu facetowi trafiło się właśnie to, Piękne i cudowne – to, ale strasznie zabiedzone, z czym nie umiał sobie poradzić. Co by zrobił w takiej sytuacji Tomasz bawidamek?
Czemu właśnie o nim pomyślał. No tak, on by wiedział, co należy robić.
- Nie ma tu żadnej winy. Chciałaś żebym został.
- Bo nie chciałam zostać tu sama, ale teraz do mnie dotarło, że…, to nie był najlepszy pomysł. Pani Olga wciąż mi powtarza, żebym nie tworzyła okazji do zostawania z mężczyznami sam na sam dłużej niż zakup kilku rzeczy. Mówi mi, że nie powinnam za bardzo z nimi rozmawiać, bo oni dostają małpiego rozumu. Nie wiem, o co jej chodzi, ale pewnie o to, że każdy szybko się dowiaduje, że ja jestem łatwa. A teraz jestem tu sama z panem i boję się, że dostanie pan tego małpiego rozumu – zadrżała.
- Nie dostanę żadnego małpiego rozumu – zapewnił ją przez zaciśnięte zęby.
- A teraz się pan na mnie denerwuje.
- Zrób mi tej herbaty – powiedział i wycofał się do sklepu.
Po kilku minutach przyniosła mu kubek. Postawiła go na ladzie i popatrzyła na niego czekając na to, co powie.
- Dziękuję za herbatę – odparł i wziął kubek do ręki.
Po kilku chwilach zorientował się, że nadal jest coś nie tak.
Cały czas stała i na coś czekała.
Zapytał jej wprost.
- Co chcesz, żebym ci powiedział?
Wzruszyła ramionami.
- Nigdy mnie nikt o to nie pytał.
- A o co zazwyczaj cię pytano.
- Właściwie, to nikogo nigdy nie obchodziło moje zdanie.
- Mnie obchodzi.
- Mówi pan to dlatego, że jest pan kapitanem straży.
- I mężczyzną – przypomniał jej.
- No tak – przyznała mu rację.
- To co mam ci powiedzieć, żebyś przestała się trząść jak galareta i płakać?
Znowu wzruszyła ramionami.
- Po prostu niech pan powie mi, żebym się nie martwiła i że wszystko będzie dobrze. I niech pan do mnie nie podchodzi.
- Dobrze – powiedział Robert – Lulu, nie martw się, wszystko będzie dobrze i nawet nie będę do ciebie podchodził. A jeśli to ci nie wystarcza, to możesz się zamknąć na zapleczu. Ja się nie pogniewam.
Lulu tak zrobiła. Znikła za drzwiami i po chwili usłyszał zgrzyt klucza.

Robert usiadł na stołku za ladą i odetchnął. To będą wyjątkowo długie godziny.  


kolejny odcinek 8 lutego

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka