Polo z fundacją


Zacznę od tego, że jestem bardzo zmęczona. Nie tylko pracą, ale całymi weekendami zajętymi różnymi aktywnościami, przyjemnymi, ale wymagającymi ode mnie ogromnej ilości energii. Ponownie zapomniałam o tym, że powinnam znaleźć dla siebie czas na odpoczynek, na leżenie i po prostu na odmóżdżenie. I powiem wam, że wczoraj miałam problem ze wstaniem z łóżka, potem z huśtawki ogrodowej oraz miałam trudności z robieniem czegokolwiek. A po południu czekała mnie jeszcze fucha kierowcy i wolontariusza z podopiecznymi fundacji Dzielna Matka do Polo Clubu w Żurawnie.  Modliłam się tylko, żeby dowieźć wszystkich całych i zdrowych w jedną i w drugą stronę, ponieważ wczoraj miałam mnóstwo różnych przypadków, gdzie mogłam zrobić sobie krzywdę.  Największym z  moich wczorajszym dokonań było zapalenie oleju od frytek i zalanie nim kuchni. Dlatego, jak potem wsiadłam do samochodu modliłam się o rozwagę i spokój. No, ale skoro do Was teraz piszę, to znaczy, że wszystko się udało. A teraz do rzeczy.









Nigdy nie widziałam meczu polo na żywo, więc byłam bardzo ciekawa, jak to wszystko będzie wyglądać. Na boisko, wyszło 9 zgrabnych koni z  jeźdźcami na grzbiecie. Zawodnicy (konie i ludzie) najpierw przez jakiś czas rozgrzewali się przed walką, a ja z osobami z Fundacji w tym czasie robiliśmy zdjęcia i rozmawialiśmy na luźne tematy. Kiedy zaczął się mecz usiedliśmy na murawie w cieniu drzew i zapatrzyliśmy się na piękne, pełne gracji widowisko. Po każdej ze stron grały cztery konie, dziewiąty nosił sędziego. Ja myślałam, że ta gra jest powolna, gdy tyczasem konie rozpędzały się porządnie i aż dziw, że jeźdźcy nie spadali na zakrętach. Konie zwinne, zwrotne i chyba zadowolone z zabawy. Jeźdźcy świetnie przygotowani, z rozwagą odbijali piłkę, byle nikogo nie uderzyć kijem, ani nie zrobić krzywdy zwierzętom. I powiem Wam, że w pewnym momencie poczułam, że odpoczywam. Miałam taką hipoterapię na odległość. Nie musiałam siadać na konia ani się do niego przytulać, ale mimo wszystko samo patrzenie na piękne zwierzęta ukoiły moje zszargane nerwy i dodały mi sił. Później uczestnicy pikniku mogli jeszcze pójść do stajni i spotkać się z konikami, a niektórzy nawet na nie wsiadali. Ja jednak z tego nie skorzystałam, bo wiadomo, że dla mnie jako alergika mogło się to źle skończyć. Wolałam podziwiać zwierzęta z daleka. Ale to nie koniec atrakcji, ponieważ jeszcze między nami kręciły psy, które dawały się pogłaskać były bardzo przyjazne. Cieszę się, że tam pojechałam, ponieważ odpoczęłam i wróciłam do domu szczęśliwa. Gdybyście kiedyś dostali zaproszenie na mecz polo, to nie rezygnujcie z tego myśląc, że to nuda, ponieważ absolutnie nie jest to nudne, a do tego działa kojąco na człowieka.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka