Bankrut - odc.1
Nienawiść. Uczucie, którym żyli, oddychali i napędzali się
mieszkańcy miasta Kurantowo. A uczucie to skierowane było niezmiennie w stronę
najbogatszego smarkacza w okolicy, czyli Tomasza Dębskiego. Właściciela firmy
„Miękkość” produkującej papier toaletowy, chusteczki, ręczniki i serwetki.
Mężczyzna w rzeczywistości nie był małolatem, ponieważ skończył już 30 lat, ale
dla pracowników, którzy pamiętali jego rodziców, był po prostu niedojrzałym
gnojkiem. Tomasz Dębski, jak na takiego przystało, wcale nie interesował się
firmą, bez pamięci wydawał pieniądze, co w końcu wpędziło go w poważne
tarapaty. W wyniku złego prowadzenia finansów, 200 osób straciło pracę, a
kolejne 1000 spokrewnionych z nimi ludzi znienawidziło go podwójnie. Firma
upadła, złoty chłopak Kurantowa wylądował na bruku, a że był jedynakiem bez
rodziny, nie miał możliwości poprosić kogokolwiek o pomoc. Przez pierwsze kilka
miesięcy nie docierało do niego, że nie ma już wielkiego majątku, a
oszczędności, które zachował, nie starczą mu na długo. Do tego mieszkańcy
miasta widząc go na ulicy wykrzykiwali za nim obraźliwe słowa, sprzedawczynie
odmawiały obsługiwania go w sklepie, a właściciel kawalerki, w której mieszkał,
ugiął pod presją sąsiadów i wypowiedział mu mieszkanie. Takim sposobem bogaty
dzieciak Kurantowa stał się bezdomnym, którego nikt nie lubił, nie szanował i
któremu życzono, jak najgorzej. Nawet inni bezdomni trzymali się od niego z
daleka, tak jakby kontakt z nim powodował mniejszy dochód z żebrów, gorsze
kawałki z koszy na śmieci i przypadkowy łomot od niezadowolonego bezrobotnego.
Pół roku później.
Mężczyzna otworzył jedno oko, tak jakby chciał ostrożnie
zlustrować, gdzie się znajduje. Kiedy odkrył, że zasnął na biurku, w swoim
starym gabinecie, odetchnął. Jakimś cudem dotarł do „domu”, tak nazywał
opuszczony budynek swojej byłej firmy. Podniósł ciężką głowę i rozejrzał się
mętnym wzrokiem po pomieszczeniu. Wszędzie walały się butelki po wypitym
alkoholu, kanapę i fotele, które kiedyś służyły do prowadzenia swobodnych
rozmów biznesowych pokrywała gruba warstwa
kurzu. Jedynie jego biurko było jako tako czyste. Może dlatego, że na
nim ciągle zasypiał. Zastanawiał się czemu nie na kanapie. Przecież była
wygodniejsza. Popatrzył na stosy butelek i westchnął. Nikt nie chciał ich od
niego kupić, bo przecież to przez niego tyle rodzin zostało bez pracy. Głupie
gadanie, głupich ludzi. To były jego pieniądze! Jego firma! Mógł sobie z nimi
zrobić co chciał! I zrobił. Wyjrzał przez okno i zapatrzył się na budynek
fabryki. Póki co jeszcze miał szyby, ale tylko patrzeć, jak przyjdą wandale i
zaczną w nie rzucać kamieniami. Kilku musiał już odganiać, o mały włos a
połamaliby mu wszystkie kości. Wzdrygnął się na wspomnienie wydarzeń z przed
zaledwie tygodnia.
Zajrzał do torby, która stała na podłodze, miał nadzieję, że
znajdzie tam coś do zjedzenia. Niestety, wiało pustką. Będzie musiał jeszcze
raz spróbować sprzedać butelki. Może wtedy starczy mu na bułkę i alpagę. Na
chodzenie po śmietnikach było już za późno, inni na bank je wyczyścili.
Pozbierał szkło na mały wózek i ruszył mozolnie do skupu. Kiedy
wychodził przez bramę wjazdową do firmy zaczepił go starszy mężczyzna w
garniturze.
- Szukam właściciela tego majątku – powiedział do Tomasza, a potem
odsunął się na kilka kroków. No tak, prysznic, nie należał wśród bezdomnych do
codzienności.
- To ja, słucham - powiedział Tomasz.
Mężczyzna popatrzył na niego jeszcze raz.
- Bez żartów, pan tu może sobie waletować, ale gdzie mieszka
właściciel?
- To ja, Tomasz Dębski…
- Wariat – mężczyzna odwrócił się na pięcie i odszedł do
samochodu. Po chwili został po nim tylko kurz. Tomasz wzruszył ramionami i
pociągnął wózek dalej.
To nie pierwszy i nie ostatni potencjalny chętny do kupna
wszystkiego, ale żaden z nich nie chciał dać wiary, że to on był kiedyś
właścicielem.
Na skupie zaczęły się schody.
-Spieprzaj obdartusie, niczego od ciebie nie kupię – warczał gruby
właściciel, jego córka była kiedyś jedną z pracownic firmy „Miękkość.”
- Panie, ulituj się, ja nie mam co jeść! – skamlał Tomasz.
- Moja córka również. Jakoś o tym nie myślałeś kiedy
przepieprzałeś majątek po rodzicach, co? Nie myślałeś, że posyłasz ludzi na
bruk? Wypad i zdychaj sobie z głodu.
Na teren skupu przyjechała na rowerze młoda dziewczyna. Była
średniego wzrostu o dobrze zaokrąglonych kształtach. Włosy miała rude i
kręcone, które kaskadami spływały jej aż do połowy pleców. Tomasz od razu ją
rozpoznał, kiedyś była jego sekretarką, ale zwolniła się na kilka tygodni przed
upadkiem firmy. Miała na imię…, Basia? Kasia? Asia? Nie pamiętał.
Poznała go. Mimo, że miał skudlone włosy, brodę zasłaniającą pół
twarzy i łachmany, to od razu wiedziała z kim ma do czynienia. Skrzywiła się z
obrzydzeniem. Została zatrudniona przez jego ojca i pracowała na stanowisku
sekretarki przez trzy lata, aż do wypadku samochodowego jego rodziców. Potem
pracowała dla niego, ale wytrzymała dwa lata. Kiedy szefował, był obleśnym,
grubym świntuchem. Podszczypywał ją, składał niemoralne propozycje, opowiadał
świństwa. W końcu nie wytrzymała i się zwolniła. A on się teraz tego wstydził.
Spuścił głowę, sięgnął po rączkę od wózka i zaczął odchodzić. Będzie musiał
błagać innych bezdomnych żeby mu pomogli spieniężyć towar, potem dostanie
mniejszą dolę, ale zawsze coś za to kupi.
- Weźmie pan te butelki od niego – usłyszał jej głos i aż się
odwrócił.
- Nie ma mowy, ten gnój…
- Jest żałosnym człowiekiem, który sięgnął dna, każdy z nas przy
nim jest milionerem.
- Ma budynki, niech sprzeda i się wynosi!
- Panie, niech pan da spokój, przecież nikt od niego ich nie kupi.
Dziewczyna i szef skupu przez chwilę mierzyli się wzrokiem, w
końcu mężczyzna spasował.
- Chodź tu obdartusie i podziękuj tej pani. Bo dla mnie jesteś
gnidą. Obsłużę cię tylko raz, więcej mi się tutaj nie pokazuj.
Tomasz przez cały czas miał spuszczoną głowę, nie śmiał patrzeć w
pełne litości zielone oczy dziewczyny. W końcu dostał swoje 20 złotych i mógł
odejść.
- Dziękuję – bąknął i szybko się oddalił, ciągnąc wózek za sobą.
Kiedy był w połowie drogi do „domu”, dogoniła go i zrównała się z
nim.
- Poczekaj – powiedziała, ale on tylko przyspieszył.
- Poczekaj! – powtórzyła.
- Nie potrzebuję litości – warknął.
- Już ją przyjąłeś – powiedziała.
Nie odpowiedział, tylko skręcił na drogę prowadzącą do byłej firmy
„Miękkość.” Nie goniła go. Ale po południu zobaczył reklamówkę wiszącą na
bramie. Okazało się, że dziewczyna kupiła mu jedzenie, dużo jedzenia. Zdawał
sobie sprawę, że przez tydzień będzie chodził prawie syty.
Odważył się pójść do miasta w dzień. Było to ryzykowne, gdyż
ludzie w Kurantowie nadal nie zapomnieli mu upadku firmy. Ale musiał kupić
sobie coś do picia, jakiegoś jabola, bo inaczej bał się, że mu głowa pęknie.
- O patrzcie kto do nas przyszedł? Kto się zniżył do spotkania ze
zwykłymi ludźmi? Książę Tomasz, jaśnie pan koszy od śmieci.
Ten rechot był znajomy, wydawał go jeden z byłych ochroniarzy w fabryce. Facet bez karku
i mózgu, którego niestety Tomasz kiedyś traktował jak niewolnika. Z resztą nie
tylko jego, wszystkich zatrudnionych tak traktował.
Chciał jak najszybciej zejść z oczu dryblasowi, ale ten zastąpił
mu drogę.
- Nie porozmawiasz z byłym pracownikiem? – za plecami usłyszał
rechot jego towarzyszy.
- Nie ma o czym – mruknął Tomasz.
- Ależ jest. Powiedz, jak ci się żyje w smrodzie i własnym gównie?
- Całkiem dobrze – to był błąd, nie powinien w ogóle się odzywać,
skończyłoby się na wyzwiskach, a tak to oberwał po głowie. Zwalił się na
ziemię, a dryblas i jego kompani zaczęli go kopać.
- Mariusz, przestań! – usłyszeli.
- Kaśka nie wtrącaj się! – warknął dryblas.
- Przecież on jest bezbronny?
- No i co z tego. Przez niego nie mam pracy! – jeszcze raz kopnął
bezdomnego i odszedł.
- Daj spokój, facet zaliczył dno, myślę, że to już jest
wystarczająca kara – powiedziała Kaśka, ruda dziewczyna, była sekretarka
Tomasza Dębskiego.
- Dobrze, dobrze, ratuj swego księcia z bajki – parsknął dryblas i
odszedł razem z kolegami.
Tomasz dźwignął się na kolana. Kobieta chciała mu pomóc, ale smród
niemytego ciała i niepranych ubrań niemal ją powalił. Zachowała więc sporą
odległość i spytała tylko.
- Nic ci nie jest?
- Nic. Dziękuję – burknął Tomek.
- Nie powinieneś przychodzić do miasta, wiesz, że cię wszyscy
nienawidzą.
- A ty?
Dziewczyna była zaskoczona, ale odpowiedziała.
- Ja cię tylko nie lubię, a teraz znikaj.
W październiku zrobiło się zimno i Tomek zaczął marznąć. Co prawda
robił sobie ogniska na placu przez budynkiem firmy, ale wiedział, że to nie
wystarczy żeby przetrwać zimę. Z resztą nie zamierzał. W połowie października
postanowił umrzeć, bo nie widział dalszego sensu swojej egzystencji. Przez
ponad pół roku nie zdarzył się cud, nie umiał odbić się od dna, a wręcz miał
wrażenie, że dno jest podwójne i nadal go wciąga. Nikt nie brał go na poważnie,
nikt nie wierzył, że jest właścicielem posesji wartej wiele milionów, ponieważ
był bez pieniędzy, był obdartusem, a ludzie nie chcieli mu pomóc. Postanowił
zrobić wszystko, żeby umrzeć. W tym miał pomóc mu alkohol i zasypianie w
zimnych miejscach. Gdzieś kiedyś wyczytał, że śmierć na mrozie jest przyjemna,
że człowiek po prostu zasypia. To mu się spodobało.
Kaśka, jego była sekretarka kilkakrotnie budziła go, kiedy
usiłował zejść z tego świata w jakiś krzakach i podrzucała mu termos z ciepła
herbatą i jedzeniem. Co prawda od razu uciekała, żeby nikt jej nie widział w
jego towarzystwie, więc nawet nie zdążył jej powiedzieć, że nie chce żadnej
pomocy. Ale potem wypijał herbatę, jadł ciepły placek i jakoś na pół dnia
wracała w nim nadzieja. Niestety z nastaniem nocy, marazm i bezsens wracał.
Dowiedział się, gdzie ona mieszka i podrzucał jej z powrotem termosy i torby
izolacyjne, którymi go obdarzała.
I którejś zimnej nocy, kiedy wracała z pracy zobaczyła go, jak
zataczając się idzie w kierunku jej mieszkania.
- Tomasz – krzyknęła. Odwrócił się szybko, za szybko, bo zachwiał
się i wydawało się, że zaraz upadnie, jednak udało mu się zachować równowagę.
Zobaczył ją, a w jego oczach pojawiło się przerażenie przemieszane ze wstydem,
że dziewczyna widzi go w tym stanie. Szybko wysupłał z torby jej termos,
postawił go na ziemię, co zajęło mu chwilę na tyle długą, żeby się zbliżyła.
- Jesteś pijany – powiedziała z przyganą.
- Jep – powiedział i zasalutował.
- Dlaczego? Przecież…
- Jezdtem pijany saaaałyyy szasss.
- Po co?
- Chseeee umrzeć.
- Z pijaństwa?
- Nie, z mrozu – powiedział szczerze.
- Chcesz zamarznąć na śmierć?
- Jep!
- Oszalałeś!
- Ja? – spojrzał na nią czujne – Nie oszalałem, po prrrostu nie
mam nisss.
- A fabryka?
- A kto ją ode… ode… ode mnie kupi?! – krzyknął – zobaszsz jak
wyglądam. Nie mam juszzzz nisss. Nikt mi nie chssse pomósss.
- Bo na to zasłużyłeś. Zniszczyłeś firmę dziadków i rodziców,
posłałeś ludzi na bruk, nie dziw się, że cię nienawidzą.
- Dlatego chssse umrzeć. Do widzenia, nie przynoś mi już
jezzzenia.
Odwrócił się i zaczął odchodzić chwiejąc się na boki.
- Tomek – pobiegła za nim, ale w bezpiecznej odległości, gdyż jego
smród ciągnął się na kilka metrów za nim.
- Co? – nawet się nie odwrócił.
- Nie mogę pozwolić ci na taką głupotę.
- Dlaczego?
- Bo… - chciała powiedzieć mu, że z każdej sytuacji jest wyjście,
ale wiedziała, że w jego przypadku, jest tylko ona. Nikt inny nie chciał mieć z
nim nic do czynienia – bo chce ci pomóc.
- Dlaszego chseszz mi pomósss. Przecieszszsz odeszłaś z prasssy bo
cię macałem po kątach.
- No tak, ale wtedy byłeś palanetem.
Roześmiał się na całe gardło.
- A terasss kim jezdemmmm? Księciem?
- Głupkiem – burknęła, ale on jeszcze głośniej się roześmiał.
- Żegnaj Kassssiuuu – nawet nie zwolnił kroku.
- Jak już dojrzejesz do przyjęcia pomocy ode mnie, to przyjdź do
mnie, ale trzeźwy.
Machnął ręką na pożegnanie, przez co o mało się nie wyrżnął na
prostej drodze.
Kolejnej nocy obudził Kaśkę domofon, chciała go zignorować, ale
ktoś dzwonił wytrwale.
- Tak? – spytała zaspana.
- Pomóż mi – usłyszała głos Tomka.
- Jesteś trzeźwy?
- Tak.
- Dobrze, ale nie wpuszczę cię do domu w tych łachmanach. Masz się
rozebrać ze wszystkiego i wyrzucić to do kosza. Wtedy cię wpuszczę.
- A majtki mogę zachować? – burczał.
- Możesz.
Po kilku minutach stał w drzwiach, boso i tylko w bieliźnie.
Wpuściła go do mieszkania. Pozbycie się ubrania nie zmieniło jego zapachu na
lepsze, chociaż śmierdział mniej intensywnie. Zatkała nos i wskazała łazienkę.
Poszedł tam bez słowa, a ona otworzyła wszystkie okna żeby wywietrzyć fetor.
Tomek wszedł pod prysznic i po chwili poczuł na sobie rozkosznie
ciepłą wodę. Nie patrzył na to, że szampon i mydło ma kwiatowy zapach, płyn do
golenia i żyletki są dla kobiet. Szorował się z całej siły żeby tylko zetrzeć z
siebie brud i smród wielu miesięcy bez wody. Głowę szorował kilkakrotnie zanim
uznał, że jest wystarczająco czysta. Brodę zgolił i chociaż zaciął się przy tym
ze dwadzieścia razy, czuł się świeży i jak nowonarodzony. A kiedy dotarło do
niego, jak bardzo Kaśka mu pomogła, po prostu rozpłakał się jak dziecko.
Dziewczyna usłyszała jego płacz i żeby go jeszcze bardziej nie zawstydzać
usunęła się do swojego pokoju w poszukiwaniu szlafroka, którym mógłby się
mężczyzna okryć. A Tomek płakał. Nie użalał się nas sobą, nie pomstował na
ludzi, po prostu wyrzucał z siebie wszystkie tłumione od wielu miesięcy emocje.
W końcu po wielu minutach wyszedł z łazienki owinięty w biodrach
różowym, puchowym ręcznikiem. Kasia podała mu swój szlafrok, a kiedy się w
niego ubierał, przyjrzała się mu. Był średniego wzrostu, chociaż zauważyła, że
się garbi i stoi na lekko ugiętych nogach. Włosy kiedyś krótkie, teraz opadały
mu na ramiona, ale nawet mu było z tym do twarzy. A ją miał wychudzoną i
zapadniętą, wielokrotne zacięcia się żyletką, nie poprawiały mu urody. Ale jego
duże brązowe oczy patrzyły na nią z wdzięcznością z pod długich opadających
rzęs. Ciało miał też wychudłe, można było policzyć mu wszystkie żebra. Nikt by
nie uwierzył, że jeszcze rok temu był tłustym pampuchem. Na ciele miał wiele
siniaków i blizn. A wszystkie dzięki mieszkańcom, którzy robili wiele żeby
jeszcze bardziej uprzykrzyć mu życie. Zacisnął troki szlafroka.
- I co teraz? – spytał niepewnie.
- Nie wiem, ale skoro cię wpuściłam, to przecież cie nie wyrzucę –
wzruszyła ramionami i zmieniła temat – śpij na kanapie, przyniosłam ci koc.
Rano zastanowimy się co dalej. Dobranoc.
Znikła za drzwiami swojej sypialni. Tomek usiadł na miękkiej
kanapie i znowu zapłakał, a potem myślał, że ze szczęścia nie zaśnie. Zasnął od
razu.
Rano jak zawsze otworzył jedno oko żeby zlustrować, gdzie i w
jakim stanie się znajduje. Zdziwił się widząc sufit nad głową, ale potem
przypomniał sobie, że Kaśka wzięła go pod swój dach. Usiadł i rozejrzał się po
mieszkaniu. Nie było duże. Dwa pokoje z kuchnią, otwartą na salon w którym
gościł. Widać było, że to wynajęte mieszkanie, gdyż meble były byle jakie i z
różnych zestawów. I nawet jej usilne próby upiększenia pokoju dawały mizerne
rezultaty. Na najdłuższej ścianie stała trzydrzwiowa jasnobrązowa przedpotopowa
szafa z rzeźbionymi gałkami. Pod oknem okrągły stolik, rodem z wysypiska. Nawet
ręcznie haftowana serweta nie ukryła jego szpetoty. Kanapa na której spał była
przykryta kolorową kapą, ale jak pod nią zajrzał widział przetarty materiał i
dziury, z których wystawały sprężyny. Kuchnia była stara, z poluzowanymi białymi
szafkami i kuchenką pamiętająca chyba lata siedemdziesiąte.
Kaśka wyszła z sypialni już kompletnie ubrana.
- Dzień dobry – powiedział.
- Dzień dobry – odparła i dodała – idę do pracy, w lodówce masz
jedzenie, nigdzie nie wychodź.
- Nie mam ubrań – przypomniał.
- No właśnie – zaśmiała się – postaram się coś znaleźć.
Tomek wstał szybko i podszedł do niej. Złapał ją za rękę i mocno
potrząsnął.
- Dziękuję ci, bardzo ci dziękuję. Postaram się zasłużyć na twoje
dobro, będę sprzątał, będę gotował. Chociaż nie umiem, ale się nauczę. Tylko
proszę, nie każ mi wracać na ulicę.
- Dobrze, dobrze – uwolniła dłoń – nie wyrzucam cię. Idę do pracy,
wrócę po 16 00. Miłego dnia.
Kiedy zamknęły się za nią drzwi, mężczyzna nie hamowany dobrym
zachowaniem rzucił się do lodówki i zrobił sobie ogromne śniadanie, którego nie
był w stanie zjeść w całości, bo jego żołądek był bardzo skurczony. Potem z
przejedzenia rozbolał go brzuch i musiał poleżeć aby mu przeszło.
Kiedy już ciężar na żołądku zmalał usiadł do komputera, który stał
na okrągłym stoliku i przeszukał Internet pod kątem gotowania. Kiedy znalazł
kilka prostych przepisów, z powrotem zajrzał do lodówki, żeby sprawdzić, czy ma
produkty potrzebne do zrobienia obiadu.
Gdy Kasia wróciła do domu, przywitała ją woń zupy ogórkowej. Za to
Tomek nadal w jej szlafroku, ale z fartuchem przewiązanym w pasie smażył placki
ziemniaczane.
- Mam nadzieję, że lubisz – popatrzył na nią błagalnie.
- Lubię – przyznała.
Z wielkiej torby wyjęła kilka rzeczy.
- Kupiłam ci dresy, majtki i skarpetki. Niestety nie wiem, jaki
nosisz numer obuwia, więc póki co będziesz siedział w domu. Zdobyłam też w
ciucheksie kilka bluzek.
- Oddam ci za to, obiecuję – powiedział poważnie.
- Nie obiecuj, bo tego nie wiesz – stwierdziła trzeźwo – lepiej
daj zupy, umieram z głodu.
Do obiadu usiadła pełna obaw, ale prócz tego, że ogórkową lekko
zasolił, a placki za bardzo przypalił, wszystko było zjadliwe.
- No i co? – czekał na jej reakcje.
- Nie było złe, ale musisz się jeszcze podszkolić – powiedziała
szczerze. A on promieniał radością. Zaśmiała się w duchu, bo wyglądał jak młody
uczniak, który dostał swój pierwszy dyplom w życiu.
Po obiedzie powiedziała do niego.
- Zastanawiałam się, co z tobą zrobić i wymyśliłam. Na razie
możesz u mnie mieszkać i trochę się ogarnąć z przeżyć ostatnich miesięcy. Ale
mam kilka warunków.
- Spełnię wszystkie – zapewnił.
- Nie pijesz alkoholu, złapie cię chociaż jeden raz i wracasz do
swojego pustostanu.
- Dobrze.
- Daje ci dwa tygodnie na odpoczynek, potem masz zacząć szukać
pracy, gdyż ja pracuję w sklepie spożywczym i nie stać mnie na utrzymanie nas
dwojga. Rozumiesz?
- Tak.
- Sprzątasz po sobie, nie będę twoją niańką.
- Będę sprzątał i po tobie, co tylko chcesz.
Uśmiechnęła się do niego, a potem spoważniała.
- Nie dotykasz mnie w żaden sposób. Nie zapomniałam twojego
obłapiania, do dzisiaj na samą myśl, aż
się wzdrygam. To, że jesteś zabiedzony, nie oznacza, że przestałeś być facetem.
Jeżeli chociaż przez chwilę poczuję się przez ciebie zagrożona, wylatujesz.
Rozumiesz?
Tomek spuścił głowę i znowu łzy poleciały mu po twarzy.
- Tak. Rozumiem i przepraszam za moje zachowanie. Kiedyś postaram
ci się to wszystko zrekompensować.
- Nie składaj obietnic, których nie jesteś w stanie spełnić –
powiedziała zimno.
- Dobrze – powiedział pokornie – tylko przepraszam.
Dziewczyna uspokoiła się i odetchnęła.
- Nie wiem czemu to robię, nie wiem czemu ci pomagam, bo nawet cię
nie lubię, ale skoro się zdecydowałam, nie spieprz tego.
- Nie schrzanię tego, będę cichy i prawie niewidoczny. Nie chcę
wracać do bezdomności.
Dziewczyna chciała mu wierzyć, ale na razie postanowiła zachować
rezerwę. Faceta spotkało trochę szczęścia i był w euforii, ale nie mogła
uwierzyć, że całkowicie się zmienił, że te kilka miesięcy poniewierki zmieniły
jego egocentryczny charakter.
Kiedy jej rodzina dowiedziała się co zrobiła o mało nie została
wydziedziczona, zwłaszcza, że pamiętali, jak przez niego płakała. Pamiętali
również, że dwoje kuzynów z sortowni straciło pracę i do dzisiaj nie mogło nic
nowego znaleźć.
- Upadłaś na głowę? – grzmiał jej ojciec – trzeba było dać mu
szpadel żeby sobie jeszcze grób wykopał, a nie wpuszczać go do mieszkania.
- Tato, sam mnie uczyłeś, że biednym trzeba pomagać.
- On nie jest biedny. Cała jego ziemia i budynki warte są miliony,
niech je sprzeda i niech się wynosi!
- Kaziu, nie unoś się – oponowała matka – a ty jesteś głupia.
Facet wpędzi cię w kłopoty. Stracisz pracę i mieszkanie.
- Może i tak – powiedziała – ale ja zawsze mogę wrócić do was, a
on? On nie ma nikogo.
- Uważaj bo uwierzę, że nie ma rodziny – ojciec od nowa się
nakręcał.
- Nie ma. Dziadkowie i rodzice zginęli wypadku samochodowym, a on
jest jedynakiem.
- A ciotki, wujkowie, kuzyni?
- Mówi, że wszyscy mieszkają w USA i nie utrzymuje z nimi
kontaktu.
- To niech do nich jedzie!
- Za co?!
- Niech sprzeda swój majątek.
- Tato! Nikt nie wierzy, że on jest właścicielem.
- Ciekawe czemu?
- Bo jest bezdomny? Co powie kupcom? Zapraszam do biura, którego
nie mam, domu, którego nie mam? Nie uwierzą w prawdziwość dokumentów.
- Nie krzycz na ojca – upominała ją matka.
- Nie krzyczę, ale nie odwrócę się od niego. Nie, kiedy już mu
pomogłam.
Ojciec popatrzył na nią uważnie.
- Za dobrze cię wychowaliśmy – mruknął – jestem z ciebie dumny.
Tylko bądź ostrożna.
- Będę.
Komentarze
Prześlij komentarz