Leśny Bar - odc.3

Przepychanki
Od rana padał deszcz, więc w barze było pusto, cicho i przytulnie. Wszyscy porozchodzili się po kątach i nie robili niczego konkretnego. Nawet Radek z Kacprem zamiast w szopie dłubać przy komputerach popijali wódkę, której oficjalnie nie wolno było wnosić do domu. Barnaba siedział za barem i rozwiązywał krzyżówki. Marta siedziała przy oknie i czytała gazetę. Bartek zszedł z góry i powiedział.
- Na jutro dwie pary zamawiają pokoje – powiedział.
- Ja bym ich umieścił w najdalszym kącie domu – powiedział Barnaba.
- Dlaczego? – zapytała bezmyślnie Marta, a kiedy nie odpowiedzieli, spojrzała na nich i się domyśliła. Spłonęła rumieńcem.
- Przygotujesz je? – podszedł do niej Bartek i usiadł.
- Tak, zaraz pójdę. Tylko dokończę artykuł.
Mężczyzna patrzył przez okno, jakby miał tam zobaczyć coś ciekawego. Nagle odwrócił się do niej i cicho spytał.
- Czemu nie chcesz grać na pianinie?
Marta wzruszyła ramionami.
- Mam złe wspomnienia.
- Z pianinem?
- Odegrało kluczową rolę w mojej tragedii.
- Opowiesz?
Pokręciła głową.
- Dlaczego?
- Wy macie swoje tajemnice, a ja swoje i niech tak zostanie.
Nie mógł się spierać z tym argumentem, więc ponownie zapatrzył się w okno. Na podwórko wjechały dwa czarne jeepy.
- Idź do pokoju – powiedział. Ona spojrzała tam gdzie on i bez słowa spełniła jego prośbę.
Z samochodów wysiadło dziesięcioro ludzi.
- Sporo ich – mruknął Barnaba.
- Jakoś musimy sobie radzić – Odparł Bartek i wstał. Wyszedł na zadaszoną część tarasu. Nie odzywał się, czekał aż wszyscy podejdą i odezwie się przywódca. Nie znał tych typów, ale latem różni kręcili się po okolicy. Na czoło grupy wysunął się szczupły i mały facet o szczurzej twarzy.
- Ponoć ty w tej dziurze rządzisz? – odezwał się do niego niemiłym tonem tchórza, który wie, że ma za plecami dziewięcioro ludzi.
- Nic mi o tym nie wiadomo – odparł spokojnie Bartek – mieszkam tu, prowadzę bar…
- Nie nazywasz się Kacperski?
- Nazywam. I co z tego?
Jego opanowanie działało na małego szczura, jak płachta na byka, bo zaczął krzyczeć.
- To jak, ty wszystkim trzęsiesz, czy nie?!
- Zależy kto pyta – zza domu wyszedł Michał i Radek z karabinami.
Mały człowieczek spuścił z tonu.
- Po co się złościć, trzeba było od razu powiedzieć, He He.
- Nie wiem, jak wy miastowi, ale u nas najpierw przyjezdny się wita, a potem to gospodarz zadaje pytania – to mówił Barnaba.
- No tak, no tak.
Zaległa cisza, którą zakłócał jedynie szum deszczu. Bartek nie przejmował się tym, bo stał pod wiatą, ci co przyjechali mokli.
- Czekam – odezwał się Bartek łaskawie.
Facecik powiedział.
- Nie zaprosisz nas do środka?
- Nie – powiedział Bartek – nie wpuszczam do domu nieproszonych gości.
- Oj tam, zaraz nieproszonych, He He – śmiech faceta był irytujący. Przeszedł się kilka kroków w jedną, kilka kroków w dugą stronę, stanął i powiedział.
- Mój szef jest tu na wakacjach i nie życzy sobie żadnych burd, żadnego pokazywania ludziom z miasta, że prowincja jest super i w ogóle.
- Ładnie pięknie – odezwał się Michał – ale nie wiemy kim on jest..
Mały szczurek był ewidentnie zaskoczony.
- Nie wiecie od kogo jesteśmy?
- Wiesz. My, ludzie z prowincji mało wiemy o świecie – powiedział Radek z szerokim uśmiechem.
- Pracujemy dla Grubego Bolka. Czy coś wam to mówi?
Mówiło, jeden z ważniejszych ludzi z Zachodniego Pomorza, daleko i niegroźnie. Bartek przytaknął i powiedział.
- Przekaż swojemu szefowi, że kiedy będę wizytował jego miasto, to też mu nasram na wycieraczkę, a potem poroszę o szufelkę. Jeżeli zrozumie, co mam namyśli, jeszcze dzisiaj stawi się u mnie osobiście o godzinie 21 15, jeżeli tego nie zrobi, nie gwarantuje mu spokojnych wczasów. A teraz spadajcie.
I wszedł do baru. Reszta czekała, aż dwa jeepy odjadą.
- Zakład, że będzie tutaj za godzinę – powiedział Michał do Barnaby.
- Nie zakładam się o rzeczy oczywiste – odparł Barnaba.
Bartek zawołał Martę i powiedział.
- Masz prawo jazdy?
- Mam – powiedziała zdziwiona.
- Dobrze. Masz tutaj trzysta złotych, jedź do miasta i się zabaw.
- Ale ja nie chcę pieniędzy.
Bartek spojrzał na nią tak, że aż się skuliła. Złapał ją za dłonie i uścisnął ciepło.
- Nie dyskutuj. Jedź, a co zrobisz w mieście lub gdzie pojedziesz, nie moja sprawa. Byle daleko stąd. Masz wrócić o północy.
Pokiwała głową na znak, że się zgadza, ale on jeszcze nie skończył.
- A jak wrócisz i zobaczysz bajzel, nawet się nie zatrzymuj tylko jedź do naszego leśniczego i wszystko mu opowiedz, on będzie wiedział, co robić.
- Bartek – spojrzał jej w oczy.
- Jest aż tak źle?
- Nie – znowu uścisnął jej dłonie – to tylko tak na wszelki wypadek. Nie chcę żeby coś ci się stało.
- Dlaczego?
- Jedź już.
I lekko pchnął ją w stronę drzwi. Kiedy wyszła przyjrzał się swoim dłoniom, potarł je o siebie, rozprostował palce i znowu je zgiął. Wiedział już czemu ona nie chciała pianina w barze. Miała kiedyś połamane palce u rąk i źle jej się zrosły.
Tak, jak przewidział Michał, godzinę później na podwórko wjechały cztery jeepy i wysypało się z nich mnóstwo uzbrojonych ludzi. Z jednego z samochodów wytoczył się bardzo gruby mężczyzna, który ledwo stał na własnych nogach.
- I on trzęsie Zachodem? – zdziwił się Radek.
- Żeby rządzić trzeba mieć kasę i głowę, a nie sprawne ciało – powiedział Barnaba.
- Kacper ściągnął chłopaków? – zapytał Bartek.
- Tak, siedzą w krzakach, ale powiedzieli, że oczekują po wszystkim kolejki czegoś mocniejszego, bo strasznie dzisiaj leje – powiedział Barnaba.
- Dobrze – zgodził się Bartek.
- I co teraz? – pytał Radek.
- Mieli być o 21 00, jest piętnasta – mruczał Michał – na razie poczekamy, aż zmokną i mocno się zirytują.
- A jak otworzą ogień? – zapytał Radek.
- Nie zrobią tego, są na wakacjach – zaśmiał się Lucek – założę się, że nie są przygotowani. Pewnie maja kilka nabojów na spółkę.
- Zadziwia mnie twoje podejście – powiedział do niego Barnaba – zawsze optymistyczne.
Lucek wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Skupcie się, on idzie do drzwi – powiedział Bartek.
Gruby facet ledwo wspiął się po kilku schodkach i zapukał laską w drzwi.
Otworzył mu Lucek, który był wielkim mięśniakiem i patrzył na grubasa z góry.
- Zawołaj szefa – rozkazał mu.
- Nie ma go.
- Jest.
- Nie ma, będzie dopiero o 21 15.
Grubas zamachnął się laską, ale nie odważył się uderzyć Lucka.
- Wpuść mnie do środka, poczekam na niego.
- Nie.
- Słuchaj, moi chłopcy zaraz cię rozwalą.
- Którzy chłopcy? – Lucek rozejrzał się ciekawie.
Mężczyzna odwrócił się i ze zdziwienia przetarł oczy. Jego ludzie znikli.
- Gdzie oni są?! – wrzasnął.
- Na pana miejscu byłbym trochę ciszej. To drażni średniego brata, Michała. Jest bardzo wybuchowy, zwłaszcza po wódzie. A dzisiaj jest to już kolejny dzień picia, lepiej go nie drażnić.
- Przestań facet chrzanić farmazony! Gdzie są moi ludzie?! Wpuść mnie do środka, bo jak nie…
- To co? – zza pleców Lucka wychylił się Barnaba.
Mafiozo się nie odezwał.
- Dobrze, wrócę o 21 15 – z trudem zszedł ze schodów i krzyknął zdyszany – oddajcie mi moich ludzi.
- Wszystko w swoim czasie – odparł Lucek.
Mężczyzna wtarabanił się za kierownicę jednego z samochodów i odjechał.
- Gdzie jego ludzie? – zapytał z ciekawości Lucek
- Skrępowani w gaciach, przy drodze – powiedział Barnaba.
- Nie cieszcie się – oznajmił Bartek – bo będzie dzisiaj gorąco.
- Co z samochodami? – zapytał Radek śliniąc się na ich widok.
- Upłynnić – powiedział Radek.
- Dlaczego nie możemy sobie jednego zachować? Czemu wciąż jeździmy gratami? – utyskiwał, ale poszedł spełnić polecenie brata.
- Jakie jest nasze motto?  - krzyknął za nim Bartek.
- Nie wychylać się, a wszystko będzie, jak ta lala – burczał chłopak.
I rzeczywiście, o 21 15 Gruby Bolek przyjechał niemal z całym oddziałem.
- Skąd on wziął nowe samochody? – zapytał powietrze Michał.
Bartek wyszedł na ganek z kubkiem herbaty w ręku.
- To ty jesteś Kacperski? – wykrzyknął Gruby Bolek.
- Dobry wieczór –odezwał się Bartek.
- Nie dotarło grzeczne przesłanie? Musiałeś doprowadzić do konfrontacji.
- Mało rozrywek tego lata – stwierdził i upił łuk herbaty. Grubasowi niemalże para poszła z uszu.
Bartek odłożył szybko szklankę i w jego ręku pojawił się rewolwer. Powiedział bardzo cicho, ale dobitnie.
- Nie lubię być zły, bo wtedy nie panuję nad sobą. A ty zrobiłeś wszystko żeby do tego doprowadzić. Warszawa wie, Kraków wie, Wrocław wie, że należy  się ze mną przywitać i grzecznie bawić. Wtedy robimy to wspólnie i jest wesoło. Ale ty nie mogłeś uwierzyć, że na prowincji też można spotkać ostrego zawodnika.  To chyba przez bliskość granicy z Niemcami. Panowie świata i tak dalej. I to ja byłem grzeczny…
- Niedobrze – powiedział Michał – Bartek gada nakręcony, jak kataryna, to się źle skończy.
- No – zdołał odpowiedzieć zdenerwowany Radek.
- …nie zabiłem twoich ludzi, a odesłałem do ciebie z grzeczną wiadomością. Potem, jak wtargnąłeś bez zaproszenia na moje podwórko, również ich nie zabiłem, a i ciebie oszczędziłem. Ale ty nic nie zrozumiałeś.
I strzelił. Grubas zachwiał się i upadł na kolana, a potem twarzą w błoto. Ludzie Grubego Bolka stali osłupiali, jedynie facet o szczurzej twarzy coś sobie kalkulował. Nagle podniósł głowę i rzekł.
- Dogadajmy się.
- Dobrze, ale za dwa dni, jak zatrzecie po sobie ślady i nie wyjdzie z tego żadna afera. Wtedy możesz przyjechać, maksymalnie czworo ludzi, możecie być uzbrojeni, mnie to wisi. Godzina 21 15, kolacja będzie czekać na stole. A teraz, zabierać mi się stąd.
- Słyszeliście? – zarządził szczurek – zabieramy grubasa i ma być spokój na mieście.
Po kilku minutach na podwórku nie było nikogo obcego. Za to z krzaków wychodzili sami swoi. Michał powiedział przez zaciśnięte zęby do Bartka.
- Ryzykowałeś!
- Wiem, ale dobrze ich wyczułem. Mieli dosyć służenia głupiemu człowiekowi. Nikt nie chce za takiego się bić, a co dopiero umierać.
- Ale nie wiedziałeś tego.
- Wiedziałem, gdyby było inaczej, ostrzelali by nas już o 15 00.
- Może i tak, ale Radek ma rację, jesteś świrem – Michał poklepał brata po ramieniu, po czym zwrócił się do dziesięciu chłopa stojących na podwórku.
- Zapraszam do środka, mam coś w sam raz na rozgrzanie.
Kiedy ludzie wchodzili do baru, Bartek wyszedł na tył domu i wszedł do szopy. Tam zawieszony był worek treningowy. Normalnie by tego nie robił. Poszedł by pić, zdemolowałby coś, ale teraz mieszkała z nimi Marta, a on obiecał sobie, że nie będzie jej straszył.  

Nocne rozmowy
Marta korzystając z wolnego czasu i dysponując pieniędzmi postanowiła pójść na zakupy i uzupełnić garderobę. Bo w swojej podręcznej walizce miała tylko kilka par ciuchów i dwie pary majtek na zmianę. Miała w ręku trzysta złotych, które oczywiście postanowiła później oddać, ale na razie postanowiła wydać je na siebie. Zakupy nie trwały długo, więc około 19 00 usiadła w małej knajpce z kanapkami i z gazetami i objadła się za wszystkie czasy. Niestety właściciele zamykali o 23 00,  a ona musiała jeszcze gdzieś zabawić przez godzinę. Dlatego stanęła na parkingu przed jakimiś sklepami i przymknęła oczy. Miała zamiar przez brakujący czas trochę porozmyślać. Obudziła się o 2 00 w nocy zaskoczona, że zasnęła, ot tak, na pustej ulicy i że każdy mógł się do niej dostać i coś jej zrobić. Nie wiedziała, że samochód Bartka był rozpoznawany wszędzie i osoba w środku również, a skoro zasnęła, to należało jej pilnować. Miało to też korzyść taką, że jak się Bartek o tym dowie, to na pewno odpali flaszkę za przysługę. Dlatego  jej „stróże” przeganiali każdego, kto się zbliżył do wozu.
Marta odpaliła silnik i pomknęła do „Leśnego baru.”
Tam było już po imprezie, a domownicy dawno spali. Wjechała na posesję i nie zauważyła żadnych śladów walki, uznała więc, że może wejść do domu. Przeszła prawie całą salę i zbliżała się do schodów, gdy usłyszała w ciemności głos Bartka.
- Miałaś być o 12 00 – zamarła, bo jego ton brzmiał groźnie.
Włączył lampkę przy ladzie i wstał z barowego stołka.
- Ja – zająknęła się, bo cienie na jego twarzy nadały mu wygląd nieźle wkurzonego faceta – ja… - jąkała się.
Chciała uciec, ale ofiara w jej wnętrzu wzięła górę i panika zalała jej cały mózg.
Bartek zdziwił się widząc ją, jak się kuli i czeka… – teraz to się naprawdę wkurzył - … czeka na cios.
- Natychmiast przestań się tak zachowywać – powiedział surowo, ale ona w odpowiedzi tylko pisnęła coś niezrozumiale i nakryła głowę rękoma.
Zdecydowanym ruchem złapał za nie i bez oporu z jej strony opuścił wzdłuż ciała. Przeżył zgrozę, bo uświadomił sobie, że jest doskonale wyszkolona przez oprawcę. Nie broniła się i odsłaniała na cios, mając nadzieję, że nie będzie ich dużo.
- Co on ci zrobił?! – wycharczał i złapał ją lekko za twarz – kim on jest?!
- Bartek – wyjąkała przez łzy – proszę, nie…
Puścił ją i odszedł na kilka kroków. Myślał, że pobiegnie na górę, ale ona nie ruszyła się z miejsca. Pewnie ten padalec, w takim momencie mówił, co takiego, jak – „grzeczna dziewczynka”.
Bartek popatrzył na nią i zapytał.
- Czy ty w ogóle wiesz, o co mnie prosisz? Czy tak ci nakazuje instynkt ofiary?
- Nie wiem – bąknęła, pociągnęła nosem i wyznała – boję się.
- Widzę.
- Nie umiem nad tym zapanować, a ty odezwałeś się w ciemności i… - załkała.
- …przypomniało ci się coś – dokończył za nią.
Potaknęła głową i powiedziała.
- Chciałabym już się nie bać.
Podszedł do niej i pogładził po policzku.
- Opowiedz mi wszystko.
- Nie – zacięła się w sobie. Nie naciskał, tylko zmienił temat.
- Denerwowałem się, że cię nie ma i czekałem na ciebie.
- Dziękuję i przepraszam.
- Dlaczego wróciłaś tak późno?
- Zasnęłam w samochodzie.
- Gdzie?
- Przy spożywczym w centrum.
Bartek zanotował w pamięci, że musi porozmawiać z kilkoma miejscowymi kloszardami.
- Uspokój się już – powiedział już spokojnym, ciepłym głosem – po prostu się denerwowałem  o ciebie.
- Dlaczego się denerwowałeś?
- Jesteś pod moją opieką, nie chciałbym żeby ci się coś stało.
Uśmiechnęła się lekko przez łzy.
- Tak lepiej – pochwalił i pocałował ją w czoło – idź już spać dziecino.
- Dobrze – czmychnęła na górę, a on z całej siły przywalił ręką w blat.



Dzień, jak co dzień
Bartek siedział przy swoim ulubionym stoliku w barze i czytał gazetę. Dzisiaj nie było wspólnego śniadania, bo większość domowników spała po suto zakrapianej imprezie z miejscowymi. Natomiast Marta już wstała, ale czuła się wypruta z sił i wszystko robiła dwa razy wolniej niż zazwyczaj. W duchu cieszyła się, że Bartek powiedział jej, że ją chroni i dał do zrozumienia, że jest bezpieczna, ale z drugiej strony, zastanawiała się, czy czasem tym sposobem nie przywiązywał jej do siebie, żeby potem… - potrząsnęła głową – on nie był taki. Z pewnością był niebezpiecznym człowiekiem i na pewno niejedną osobę załatwił, ale w stosunku do domowników…, czy ona też była domownikiem?
A jak sezon się skończy, to nadal nim będzie? Nagle uświadomiła sobie, że nie chce stąd wyjeżdżać, że było jej tu dobrze, że od miesięcy nie spała tak spokojnie, nie uśmiechała się tak często, no i nie śpiewała.
Zaczęła nucić pod nosem. Najpierw cicho i drżącym głosem, potem głośniej, ale nie na całe gardło. Ubrała się w nową sukienkę. Zieloną, letnią na ramiączka i dopasowaną idealnie do jej ciała. Na nogi założyła klapki na małym koturnie i rozpuściła włosy. Do tej pory tego nie robiła. Zawsze miała niedbały kok na czubku głowy albo koński ogon. Rozczesała je, a one skręciły się w naturalne grube spirale. Śpiewała.
Na dole Bartek uśmiechnął się pod nosem i stwierdził, że dziewczyna doszła do siebie. Ale uśmiech zamarł mu na ustach kiedy ją zobaczył. Powoli schodziła ze schodów i nuciła pod nosem nieznaną mu piosenkę i wyglądała zjawiskowo. Długie włosy swobodnie spływały jej na plecy, a zielona sukienka podkreślała jej porcelanową cerę i orzechowe oczy. Robił wszystko żeby nie pokazać po sobie, jakie zrobiła na nim wrażenie.
- Wszystko w porządku? – zapytał lekko ochrypniętym głosem.
- Tak – podeszła do niego i usiadła – przepraszam za wczorajszą histerię.
- Nie gniewam się. Pewnie nie powinienem przemawiać do ciebie z ciemności – uśmiechnął się ciepło i złapał za rękę. Nie wyrwała jej, ale była zdziwiona.
- Ładnie wyglądasz – powiedział – nowa sukienka?
- Tak – ucieszyła się, że zauważył, po czym coś sobie przypomniała – wczoraj byłam tak zaskoczona szybkością z jaką wysłałeś mnie do miasta, że zamiast pójść na zakupy żywieniowe, nakupowałam sobie ubrań, ale oddam ci te trzysta złotych.
- Nie trzeba – powiedział pogodnie.
- Bartek, wydałam twoje pieniądze na ubrania. Zachowałam się bezmyślnie, jak…
- Jak kobieta, która potrzebuje ubrań – dokończył za nią – a mnie się efekt tych zakupów bardzo podoba, więc potraktuj to jako prezent.
Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale pokręcił głową. Nie lubił zbyt długich dyskusji. Powiedziała tylko.
- Dziękuję – i wstała.
- Obawiam się, że dzisiaj będziemy sami na placu boju, bo reszta wczoraj zbytnio zabalowała – powiedział do niej zanim znikła w kuchni.
Pogoda nadal była nieciekawa, więc niewielu gości zawitało tego dnia do „Leśnego baru.” W tych momentach pustki, Marta cicho nuciła pod nosem. Nie chciała przeszkadzać Bartkowi, który pracował jak nie w gabinecie, to przy stoliku w sali. Przez pomieszczenie co i raz przetaczali się również inni domownicy, ale przychodzili jedynie po kawę, polopirynę i w przypadku Lucka po kiełbasę z chlebem i wracali do swoich pokoi.
- Dlatego zabraniam picia tu wódki. Bo właśnie tak to się kończy – powiedział do niej Bartek, kiedy Lucek zniknął z pola widzenia.
- Ty jej nie pijesz?
- Piję, ale mam umiar. Kilka kieliszków i mi wystarczy, a oni – machnął – szkoda gadać. Postaw cysternę i też by opróżnili.
Zaśmiała się.
Bartek nie powiedział jej wszystkiego. Gdyby napił się za dużo zacząłby się awanturować i bić. A tego nie chciał robić, bo wtedy ucierpieliby najbliżsi.
A gdyby Marta była w pobliżu, wiedział, że to ona ucierpiałaby najbardziej.
- Czemu się tak na mnie patrzysz? – speszyła się.
- Co ty za piosenkę śpiewasz? Nie znam jej.
- To piosenka z przedstawienia w teatrze muzycznym.
- Lubisz ją?
- Kocham.
- Zaśpiewasz mi całą?
Marta zaczerwieniła się i powiedziała.
- Nie lubisz hałasu.
- Przecież będziesz śpiewać, a nie hałasować.
- Ale ona jest smutna i nostalgiczna.
- Wezmę chusteczki i będę ocierał łzy.
Parsknęła śmiechem, a potem spoważniała i zaczęła śpiewać. Bartek zauważył, że bezwiednie porusza palcami, tak jakby grała muzykę na pianinie.

Nie czekaj na mnie miły
Bo daremny to trud
Nidy więcej się nie spotkamy
Przeminął nas czas

Inna jest ci przeznaczona
Ona nie zrani cię
A ja odejdę w niepamięć
Nie zatrzymuj mnie

Bartek patrzył jej w oczy i dał się oczarować. Jej głos był głęboki, wibrujący i docierający do najgłębszych pokładów serca słuchacza. Kiedy skończyła wyszeptał.
- Piękna.
- No mnie to powaliłaś na kolana – czar prysł. Michał zszedł po schodach i zepsuł cały nastrój – a jakąś weselszą znasz?
- Znam – powiedziała Marta.
- No to dawaj, bo inaczej wszyscy zaczniemy płakać – śmiał się. Bartek miał ochotę zabić brata. Za nim pojawiła się reszta. Rozsiedli się przy stolikach i czekali, aż Marta zacznie śpiewać.
- Żartujecie, prawda? – zapytała lekko zawstydzona.
- Tylko coś wesołego – przypomniał Michał.
Marta uciekła do kuchni.
- No i co narobiłeś? Zawstydziłeś ją – powiedział Radek.
Marta wychyliła głowę z kuchni, ale oni nadal czekali. Wyszła i powiedziała niepewnie.
- Ale tylko jedną.
- Może być.
Już otwierała usta, gdy do środka weszło czworo wczasowiczów, mokrych i zziębniętych.
- Dzień dobry. Czy podajecie grzane piwo? – zapytał mężczyzna przewodzący rodzinie.
- Tak – powiedziała Marta – ile podać.
- Cztery i jakieś chrupki.
- Mamy ciastka domowej roboty.
- Nie, chipsy wystarczą.
Kobieta zaczęła się krzątać wokół gości.
- Wygląda jakoś inaczej – stwierdził obserwujący ją Michał.
- Ma nową sukienkę.
- To zauważyłem, ale jest taka odprężona, czy coś – spojrzał na brata – czyżbyście…
- Nie.
- Kupmy pianino – odezwał się nagle Radek.
- Nie.
- Ale czemu? Ona nie tylko śpiewa, ale i gra.
- Nie gra.
- Mówiła też, że nie śpiewa, a zaczęła, więc może gdybyśmy postawili jej przed nosem pianino.
- Nie.
Radek spojrzał kwaśno na brata.
- No pewnie, bo to by zakłóciło twój spokój i było by za dużo radości w domu, a tego byś nie zniósł gburze.
Bartek skrzywił się i powiedział.
- Wczoraj złapałem ją za ręce.
- Uuuu – Michał zapiał z zachwytu.
- Zamknij się durniu i słuchaj – warknął starszy brat – to nie będzie śmieszne. Ona miała połamane palce, u obu rąk. Lewa bardziej pokiereszowana od prawej.
- Wyczułeś to?
- Tak. Ma je źle zrośnięte i lekko sztywne. Pewnie nie miała rehabilitacji.
- Teraz rozumiem, czemu tak często coś upuszcza na podłogę – powiedział Barnaba.
- Właśnie – Bartek zwrócił się do Radka – także zamknij się i nic już nie mów o pianinie.
- Dobrze – powiedział chłopak – nie będę.


kolejny odcinek 12 lutego

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka