Leśny Bar - odc.1


Głęboka prowincja ma to do siebie, że nikt niebezpieczny tam nie zagląda. Ani polityk, ani przestępcy, a tym bardziej ubezpieczyciel. To dobre miejsce na to, żeby się schować i żeby nikt cię nie znalazł.

Barmanka potrzebna od zaraz
Bartek wracał z miasteczka do „Leśnego baru” swoim starym i rozklekotanym samochodem terenowym. Bar odziedziczył razem z dwoma braćmi po śmierci rodziców i ani myśleli go porzucać. Klientów było dużo jedynie  w sezonie letnim, a tak to zaglądali tutaj miejscowi, grzybiarze i wędkarze czasami leśnicy.
Ale braciom nie przeszkadzało to, że mieli z baru niewielkie zarobki.
„Grunt, to się nie wychylać.” – mawiał jego ojciec – „a reszta będzie działać, jak ta lala.”
Rodzice zginęli w wypadku podczas wycieczki po Alpach. Autokar, który wiózł turystów, spadł w przepaść i pogrzebał ich pod śniegiem i głazami.
Ale to było dawno temu. Dzisiaj była pełnia lata i pełnia mazurskiego sezonu turystycznego. A dzięki temu obroty wzrastały. Bartek wracał do domu bardzo zadowolony.
Miał trzydzieści pięć lat, rudawe włosy i bardzo męską twarz, z tych, co się ich nie zapomina. Był przeciętnego wzrostu i w tłumie sylwetką się nie wyróżniał. Chociaż, może trochę, bo nie zapuścił brzucha, ale był masywny. Miał dwóch młodszych braci. Jeden Michał, miał 32 lata i był wysokim, szczupłym i również rudowłosym mężczyzną, o szybkich ruchach i wysportowanej sylwetce. Był cwaniakiem pierwszej wody, ale kiedy przychodził sezon, przyjezdne kobiety mąciły mu w głowie i niewiele było z niego pożytku. No i najmłodszy Radek. Bartek niemalże go wychował. Był od niego dwanaście lat młodszy i miał siedem, kiedy zginęli rodzice. Niesforny bawidamek i lekkoduch, ale lojalny wobec braci. Jako jedyny poszedł na studia, bo starsi bracia stwierdzili, że potrzebny im ekonom. Radek miał do tego zdolności i teraz cieszył się stypendium naukowym. Jako jedyny z rodzeństwa miał po matce ciemne włosy i oczy. Wyglądał jak model i tak też się zachowywał, za co był regularnie przez niego objeżdżany. W sezonie, tak jak i Michał znikał wśród plażowiczek nad jeziorem i polował na łatwy łup. Bartek jako najstarszy wciąż musiał jednego i drugiego przywoływać do porządku i przypominać im o obowiązkach.
W „Leśnym barze” mieszkały jeszcze trzy osoby. Barnaba, najlepszy przyjaciel ojca, dawniej jego prawa ręka, zawsze wiedział, co w trawie piszczy. Jego syn Kacper, niepełnosprawny dwudziestolatek, majsterklepka z jedną noga krótszą i zniekształconą twarzą oraz Lucek. Facet od zadań specjalnych, chociaż na co dzień po prostu siedział i pilnował tarasu, a jak było zimno, to wnętrza baru. Miał z pięćdziesiąt lat i siłę tura. Nie zdarzyło się, żeby ktoś próbował z nim dyskutować.
Bartek cieszył się, że wraca do domu. W miasteczku zabalował kilka dni, a to nie działało zbyt dobrze na jego wybuchowy temperament, o który wiele ludzi by go nawet nie posądzało. Uchodził raczej za wzór cierpliwości, spokoju i opanowania. Ale w okolicy żyli tacy, co widzieli go, jak się porządnie wkurzył. To, że żyli, można było uznać za cud.
Dlatego mężczyzna cenił sobie spokój i zaściankowość „Leśnego baru.” Klienci byli spokojni, nigdy nie pili więcej niż trzy piwa, bo na więcej im nie pozwalał. Nie robił przyjęć, nie puszczał głośno muzyki, nie dopuszczał do kłótni i nie wpuszczał za próg osób, które mu nie pasowały. I wszyscy wokół o tym wiedzieli. Z miejscowymi żył dobrze, bo sam był miejscowy, a „Leśny bar” był nie tylko knajpą, ale i jego rodzinym domem i dawno dał do zrozumienia, że gość jest mile widziany, ale zawsze pozostanie gościem. Raz na jakiś czas pojawiali się i tacy, co nie rozumieli ludzkiej mowy, ale ci szybko uczyli się dobrych manier i nie wracali tu więcej.
Skręcił w leśną, ubitą drogę i po kilku minutach dotarł na miejsce. Dom   stanowił okazałą budowlę wśród sosen. Na dole znajdował się bar, kuchnia i łazienki dla gości. Na piętrze było kilka pokoi, w tym dla klientów, którzy chcieli spędzić spokojny weekend w lesie. Nie były duże, ale każde zaopatrzone w łazienkę i najnowszy sprzęt elektroniczny. Cały budynek był drewniany, z rzeźbieniami i okiennicami charakterystycznymi dla regionu. Ich matka uwielbiała folklor. Wszystko było urządzone ze smakiem i nie trąciło kiczem. Niedaleko od „Leśnego baru”, znajdowało się jezioro, nieduże, ale w sam raz dla wędkarzy i zakochanych par, które chciały popływać łódką. A to wszystko należało do Bartka i jego braci. Nie stawali płotów ani ostrzeżeń, że to teren prywatny, ludzie po prostu to wiedzieli. A letnicy pojawiali się nielicznie, gdyż knajpa znajdowała się naprawdę na uboczu z dala od głównych szlaków turystycznych i nie ogłaszała się w Internecie. Przez domem zorganizowano miejsce na postój dla kilku samochodów i umocowano oparcia dla rowerów. Za domem znajdowały się warsztaty, w których królował Kacper z Radkiem, oraz magazyny, do których klucz miał jedynie Bartek.
Tam nikomu oprócz rodziny nie wolno było chodzić i to było jedyne miejsce otoczone siatką zakończoną żeliwną bramą.
Mężczyzna zaparkował przy tarasie i wysiadł z samochodu. Policzył rowery, było ich kilka i dwa samochody. Pomyślał, że Barnaba z pewnością miał ręce pełne roboty i że powinien mu pomóc. Kiedy wszedł do środka okazało się, że ludzi było więcej niż pojazdów. Weekendowi goście, no i piesi wędrowcy którzy robili sobie przerwę przed dalszą wędrówką.
Ale i tak ją zauważył.
Mały zgrzyt w ogólnie sielankowej atmosferze.
Siedziała sama przy oknie i grzebała widelcem w jajecznicy, kulinarnym mistrzostwie Barnaby. Obok niej stała walizka, mocno zakurzona i poobijana.  Kobieta mogła mieć około trzydziestki, chociaż co do tego nie był pewien, bo zmęczenie i smutek mógł ją po prostu postarzać. Wyglądała na poturbowaną, jak jej bagaż. Kasztanowe włosy związała w niedbały kucyk, a na sobie miała najmniej atrakcyjny dres, jaki  w życiu widział, Szare spodnie i szara bluza, wytarte przez czas i modne jakieś dziesięć lat temu. Jej wygląd na oko ocenił, jako pulchny, ale nie gruby i dał jej niecałe 160 cm wzrostu. Gdyby nie napięcie i skrzywienie na twarzy mogła wydawać się całkiem ładna, ale jej chyba na tym nie zależało. Zupełnie nie zwracała uwagi na otoczenie zatopiona we własnym wewnętrznym świecie.
Podszedł do Barnaby.
- Co to za jedna? – zapytał.
- Zauważyłeś ją? – zarechotał mężczyzna, jakby usłyszał dobry dowcip –  Kobieta tragiczna, mocno nieszczęśliwa, nie pasująca do letniej atmosfery beztroski i zabawy.
- Mniej kwiecistych opisów, więcej konkretów proszę. Bo mnie ona wygląda na – „uwaga, nadchodzą kłopoty.”
- O nic jej nie pytałem. Przyszła na piechotę targając za sobą walizkę. Zanim weszła do środka, długo stała i się nad czymś zastanawiała. Potem zajęła miejsce przy stoliku i nie zwróciła uwagi na napis, że jak czegoś chce, to musi do mnie podejść. Dlatego podszedłem do niej i jej to powiedziałem. Kiedy się do niej odezwałem, podskoczyła przestraszona, a potem mnie przeprosiła. Zrobiło mi się jej jakoś tak żal i powiedziałem, że się nie gniewam i zrobiłem jej jajecznicę i herbatę. Wyglądała na taką, co jest głodna, ale już od godziny grzebie widelcem w talerzu i niewiele z niego zniknęło.
- Nocuje u nas?
- Eee, nie wiem – przyznał się Barnaba – nie pytałem. Nawet nie wiem, czy ma pieniądze.

Marta próbowała już wszystkiego. Uciekała po całej Polsce, ale on i tak zaledwie po kilku tygodniach, znajdował ją i musiała szybko brać nogi za pas. Próbowała uciec za granicę, ale nawet jej nie dopuścił w jej pobliże. Wiedziała, że jak ją dorwie, to zabije. Dla zasady i dlatego, żeby już żadnej kobiecie nie przyszło do głowy, to co jej. Ośmieszyć go, porzucić go i uciec. Ale ona nie mogła już tak żyć, musiała coś zrobić.
Potem przemyślała swoją strategię ucieczek i zdała sobie sprawę, że usiłowała zniknąć w najbardziej zaludnionych miejscach, uważając, że tak będzie lepiej. A on i tak ją znajdował i wykurzał z kryjówki. Podejrzewała, że dobrze się przy tym bawił i że tylko dlatego jeszcze żyła.  Żeby go porządnie zmylić, tym razem postanowiła zrobić inaczej. Pojechała do małego miasteczkach na Mazurach, bo on wiedział, że nie przepadała za jeziorami i lasami, w których roiło się od kleszczy, gzów i komarów. Doszła do wniosku, że raczej nie będzie jej tutaj szukał. Musiała zdusić w sobie lęk przed insektami i wybrać to, co będzie dla niej najlepsze, życie. Nie miała pomysłu, co miałaby w takim miasteczku robić, więc kiedy tylko wysiadła z PKS-u, weszła do pierwszej lepszej kawiarni i zamówiła kawę. Musiała się zastanowić.
Przeliczyła pieniądze i stwierdziła, że większość jej oszczędności znikło i na niewiele będzie mogła sobie pozwolić. Nie mogła się zwrócić do rodziny o pomoc i schronienie, bo naraziłaby ich na wielkie niebezpieczeństwo. Wiedzieli, że ucieka, wiedzieli, że wpakowała się w coś niebezpiecznego i że grozi jej śmierć. A od kilku miesięcy nie wiedzieli nawet, że żyje, bo przestała się z nimi kontaktować.
Rozejrzała się odruchowo na boki w poszukiwaniu charakterystycznych sylwetek tropicieli. Pusto.
Myślami wróciła do pieniędzy, musiała znaleźć pracę dorywczą.  Był sezon letni, mogła zatrudnić się gdzieś i dorobić, miałaby coś odłożonego na zimę. Ale zatrudnianie się wśród ludzi było niebezpieczne, nie wiedziała, kto tu może spędzać lato, a ona w tym światku była doskonale rozpoznawalna, nawet po przytyciu. Wciąż wiedzieli, kim ona jest.
Usłyszała rozmowę dwóch przechodniów.
- Bartek powiedział, że potrzebuje pomocy w barze dla Barnaby, ale żadna z tutejszych dziewuch nie chce się zgodzić – utyskiwał Michał.
- A raczej ich rodzice – uświadomił brata Radek.
- A co my jesteśmy jakimiś zwyrodnialcami?
- W oczach wielu. Owszem – śmiał się Radek – ale chyba bardziej chodzi o to, że nasz bar znajduje się w lesie i to daleko od szosy.
- Mogą nocować – powiedział Michał
- Już widzę ojca, który pozwala nocować pannie z sześcioma obcymi chłopami – śmiał się Radek - może  lepiej poszukajmy jakiegoś chłopaka.
- Nie – mruknął z niezadowoleniem Michał – Bartek nie chce żadnych dodatkowych chłopaków.
- A jak nikogo nie znajdziemy, to wiesz co będzie? – mówił przerażonym tonem Radek – my będziemy musieli pomagać, jak w zeszłym roku. A ja nie chcę siedzieć w naszej norze przez całe lato, kiedy tutaj jest tyle pięknych dziewczyn i są dyskoteki i drinki.
- Mam pomysł – uśmiechnął się Michał do brata – poszukamy wśród letniczek, kto wie, może jakaś poleci na nasz „Leśny bar.”
Mężczyźni przeszli, a Marta przez chwilę się zastanawiała, czy to może jej coś pomóc. Podjęła decyzję. Knajpa w lesie, na uboczu, to było coś, czego potrzebowała. Nawet na dwa miesiące. Wypytała miejscowych, jak się tam dostać i przeszła te dziesięć kilometrów pieszo, w tym dwa przez gęsty las.
Kiedy stanęła przed domem, poczuła się lekko rozczarowana. Miała nadzieję zobaczyć walącą się ruderę, tymczasem „Leśny bar” był miejscem urokliwym, zadbanym i pełnym ludzi. Uznała, że wszyscy gangsterzy świata marzyliby o takim miejscu, gdzie mogliby się ukryć i przeczekać burzę po jakiejś aferze. Jednak zamiast zawrócić, weszła do środka i zajęła stolik przy oknie, tak żeby w razie czego mieć widok na wszystko, co się na zewnątrz mogło dziać.
Siedziała teraz nad talerzem niedojedzonej jajecznicy i usiłowała przekonać samą siebie do wstania i wyjścia. Była zmęczona długą jazdą PKS-em, kilkunasto kilometrowym marszem i ogólnie czuła, że opadła z sił. Bo zrozumiała, że nie było miejsca, w którym mogłaby się tak naprawdę ukryć. Jej świetny plan nagle okazał się beznadziejny i bez sensu. Nawet  w środku lasu roiło się od ludzi. Po raz kolejny chciała wstać, ale ktoś usiadł naprzeciw niej.
Rudy mężczyzna o przenikliwym spojrzeniu zielonych oczu.
- Dzień dobry – powiedział – jestem właścicielem tego miejsca i chciałem się zapytać, co pani tutaj robi?
Zaskoczył ją, bo takiego pytania się nie spodziewała.
- Ja? – zaczęła szeptem, odchrząknęła – ja nie wiem.
- Nie wie pani? – uniósł brew – straciła pani pamięć?
- Nie, nie – zaoponowała i dreszcz lęku przeszedł jej po plecach. Chciała wstać.
- Proszę siedzieć – powiedział miłym głosem, ale stanowczo – i proszę się nie denerwować.
Był poważny, ale z jego oczu bił jakiś spokój i ciepło. Marta uświadomiła sobie, że nie pamięta, kiedy ostatni raz ktoś z nią rozmawiał.
Usiadła i westchnęła.
- Mam coraz mniej oszczędności – zaczęła mówić szybko i nerwowo – a potrzebuję pieniędzy na zimę. W sezonie łatwiej o pracę, zimą już nie. A ja potrzebuję pracy i usłyszałam w mieście, że szuka pan dziewczyny do baru. Nie jestem może już dziewczyną, ale kobietą prawie trzydziestoletnią, ale może bym się nadała. Umiem gotować, piekę dobre ciasta…
- Stop – powiedział cicho, a ona natychmiast zamilkła- za dużo słów, za dużo opisów. Konkretnie.
- Chciałam dostać u pana pracę na sezon, a jak nie, to jeśli można przenocuję i jutro odejdę.
Słowo „odejść” uznał, za znamienne. Jak w filmach - osoby przychodzą i odchodzą, bo coś ich gna albo przed kimś uciekają. W jej przypadku stawiał na drugą opcję. „Będą kłopoty” – uznał.
- Co ma do ukrycia kobieta z obtłuczoną walizką i w starym dresie, szukająca pracy w głuszy?
- Nic. Postanowiłam pójść w świat i spróbować czegoś innego.
- Kłamiesz – powiedział – ale nie będę naciskał i tak prędzej czy później wszystko się wyjaśni.
Marta nic nie powiedziała, tylko sięgnęła po walizkę. Usłyszała.
- Idź do Barnaby, tego typa za barem i dogadaj się co do zarobków, obowiązków i tego, gdzie masz spać. Zasada co do mnie jest jedna, lubię ciszę i spokój, więc nie gadaj za dużo, a będziemy żyć w zgodzie. I jeszcze jedno, czasami wydam polecenie żebyś została w pokoju lub poszła na długi spacer. Zrobisz to bez zadawania pytań. Rozumiesz?
Pokiwała głową i spytała słabym głosem.
- Podobno mieszkają tu sami mężczyźni.
- Tak, ale to chyba nie problem, prawda? – myślała,  że spojrzy na nią, jak na towar, ale nie, patrzył normalnie.
- Nie, raczej nie.
- To dobrze.
I wstał.

Babeczki
Bartek zszedł rano do baru i poczuł zapach ciasta. Zdziwił się bardzo, bo ostatnią osobą, która piekła w tym domu, była jego matka. Ruszył do kuchni i w drzwiach zderzył się z Radkiem i Kacprem opychającymi się babeczkami.
Ale oni nawet się nie zatrzymali i wybiegli ze śmiechem na dwór. Wkroczył do kuchni, która zastawiona była blachami z gotowym do wypieku ciastem. Barnaba z Luckiem siedzieli w kącie i mruczeli zadowoleni z tak pysznej wyżerki. Marta krzątała się po kuchni i doglądała wszystkiego naraz. Była wesoła i podśpiewywała pod nosem, ale kiedy zobaczyła go w drzwiach, spoważniała.
- Utuczy nas ta dziewczyna – powiedział do niego Barnaba – spróbuj tych z rodzynkami, mówię ci pychota.
- Po co tyle ciastek? – zapytał poważnie.
Marta pomyślała od razu, że zrobiła coś złego i że zaraz on na nią nawrzeszczy. A może nawet wyrzuci za drzwi. Patrzyła na niego, ale nic mądrego jej nie przychodziło do głowy.
- Mała wpadła na pomysł, żeby dodać je do menu. Mamy jajecznicę i kiełbaskę z grilla, to czemu nie dorzucić deseru.
Bartek popatrzył po zebranych, wziął pierwszą z brzegu babeczkę i wyszedł z kuchni.
- No i co? – zapytała niepewnie – zgodził się?
- Poszedł pomyśleć – powiedział Lucek – on nigdy nie podejmuje pochopnych decyzji.
- Dużo ich napiekłam i kilka blach czeka na swoją kolej – czuła się bezradnie.
Od tygodnia pracowała w barze, robiła wszystko, co jej kazali, siedziała cicho, ba, przemykała obok drzwi do biura Bartka na palcach. Barnaba spytał się jej czy umie piec, potwierdziła, więc namówił ją na ten eksperyment. Teraz siedział zadowolony w kącie, a ona czuła się bezradna i bała się, że na niej skupi się złość szefa.
Bartek wrócił i popatrzył po wszystkich zebranych, po czym wziął do ręki jeszcze trzy ciastka, każde innego smaku i powiedział – napiłbym się herbaty.
Marta rzuciła się do czajnika, a on wyszedł na salę i usiadł przy stoliku przy oknie. Po kilku minutach przyniosła mu kubek z parującym płynem.
- Możesz je piec – oznajmił i otworzył regionalną gazetę.
Nie odpowiedziała, bo on nie oczekiwał podziękowań. Już dwa dni temu powiedział do niej żeby przestała zachowywać się, jak niewolnica i po prostu robiła swoje.
Do sali wrócili jego bracia.
- Marta dawaj nam więcej tych pysznych ciastek, lecimy nad jezioro, będziemy nimi karmić panny – powiedział Radek.
- Nie – odparł spokojnie Bartek – są na sprzedaż, jeżeli chcesz je dla swoich panienek, to za nie zapłać.
Radek przewrócił oczami i rzucił na stół 10 złotych.
- Daj mu cztery babeczki – powiedział do Marty.
- Dobrze – dygnęła, jak pensjonarka i znikła w kuchni.
- Widzieliście to? – upewnił się.
- Dziwna jest – powiedział Radek.
- Jeśli chcesz znać moje zdanie – mruknął Michał i zakręcił fisia na czole – ona zachowuje się, jakby urwała się z jakiegoś filmu pod tytułem „Pan i niewolnica.”
Marta wróciła z zapakowanymi w torebkę słodyczami i wręczyła Radkowi. Po chwili już go nie było.
- Dychę też wziął – westchnął z rezygnacją Bartek.
- A czego się spodziewałeś – zaśmiał się Michał i wyszedł za bratem.
- Pilnuj go – krzyknął jeszcze najstarszy brat.
Marta chciała wrócić do kuchni, ale Bartek wskazał jej krzesło. Usiadła i wyglądała tak, jakby była u szefa na dywaniku.
Nie mógł się powstrzymać.
- Czemu zachowujesz się tak, jakbyś czekała na karę.
- Ja? – jej zdziwienie było za szczere, co również zanotował w pamięci.
- Nieważne – machnął ręką – nie moja sprawa.
Patrzył na nią przez chwilę. Po kilku dniach pracy w „Leśnym barze” trochę się zmieniła. Zmarszczka na czole wygładziła się, oczy nabrały życia, a i twarz  miała wypoczętą. Musiał przyznać, że nie należała do piękności, ale była naturalna i miała w twarzy to coś, co przyciąga facetów. No i w końcu zdjęła ten koszmarny dres, co bardzo go cieszyło i miał zamiar zaproponować jej, żeby go wyrzuciła. O wiele lepiej prezentowała się w długiej sukience w kwiatki i sandałach.
- Czemu pan tak na mnie patrzy? – spytała speszona.
- Pomyślałem sobie – nie odpowiedział na jej pytanie – czy mogłabyś też upiec murzynka i na przykład sernik. Wszyscy go lubią, będzie schodził.
- Mogę, z tym, że muszę mieć składniki.
- Zadzwoń do chłopaków i powiedz co mają przywieźć.
Marta wstała, ale zawahała się przed odejściem.
- Coś jeszcze? – spytał.
- Ja nie mam papierów na gotowanie, z resztą na bycie barmanką też nie.
- Trzeba było mi o tym powiedzieć zanim cię zatrudniłem – w jego glosie brzmiały nutki rozbawienia – nie przejmuj się, nikt nie będzie sprawdzał.
Poszła do kuchni.
- I jak poszło? – spytał Barnaba.
- Chce jeszcze murzynka i sernik – powiedziała uśmiechając się lekko.
- Mówiłem ci, że to łasuch – szturchnął ją w bok, a ona o dziwo nie odskoczyła, jak oparzona. W Barnabie było coś uspokajającego, nie bała się go.
- Nie mówiłeś.
- Ale pomyślałem – uśmiechnął się szeroko – no, ale nie ma co gadać, trzeba iść do roboty. Zaraz pierwsi turyści nadejdą. Idź do kur po jajka – powiedział Luckowi – bo wszystkie przez te babeczki wyszły.

kolejny odcinek 09 lutego


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pakerzy mają coś do przekazania

Korty – odc.1 - wstęp

Jeszcze słów kilka i książce "Chłopki- opowieść o naszych babkach"