Leśny Bar - odc.5
Dzień
nie był specjalnie udany, więc nie spodziewali się zbyt dużej ilości gości.
Kilku miejscowych w kącie, jak zwykle grało w karty na zapałki i popijali
piwko. Marta już dawno zrozumiała, że są to ludzie Bartka, którzy byli na
miejscu, gdyby coś się miało dziać. Pili niewiele, mówili niewiele, czasami
oglądali mecz w telewizji, a w zasadzie byli doskonali w niezrobieniu niczego.
Dziewczyna
zaczęła traktować ich, jak wystój wnętrza, chociaż co i raz donosiła im jedzenie
i picie. Było tak, jak lubił Bartek. Cicho, spokojnie i po domowemu.
I
w ten sielankowy nastój wdarł się zgrzyt. Pod wieczór przyjechali jacyś goście.
Z wyglądu łepki z miasta szukający guza. Może pseudo kibice, a może po prostu
chuligani. Słyszała, wszystko, co wykrzykują do siebie, zanim jeszcze weszli do
środka. Zajrzała do Bartka.
-
Mamy głośnych klientów, co im powiedzieć? – zapytała.
-
Awanturują się?
-
Nie, ale strasznie klną.
-
Jak są pijani, to powiedz, że zamknięte.
-
Dobrze.
Faceci
nie byli pijani, ale jak później zauważyła, nafaszerowali się innym gównem.
Byli bardzo głośni, ale na razie nie przejawiali chęci do agresywnych zachowań.
-
Ej, śliczna – krzyknął łysol w białym dresie – cztery piwa ino migiem.
Marta
nalała piwa i zaniosła im do stolika.
-
Coś do jedzenia?
-
Nic – odezwał się drugi, masywny troglodyta z zakolami, również w białym dresie
– chyba, że cycki na gorąco.
-
Nie mamy takiego dania – powiedziała i odeszła mrucząc pod nosem – dureń.
Po
pierwszym piwie, które wypili w ekspresowym tempie zamówili kolejne.
Dostali
je i krzyczeli dalej o tym, co im się przydarzyło, o meczach, komu to nie przywalą i jakie laski
widzieli w nocy. Z tym, że nie użyli przy tym żadnych normalnych słów. Marcie
puchły uszy, ale szef kazał obsługiwać, więc to robiła. Wolałaby żeby był
Barnaba, ale ten pojechał znowu z Luckiem w trasę i musiała sama sobie radzić.
Krzyki
przeszły wszelkie dopuszczalne normy. Marta znając zdanie Bartka na temat
hałasu i zachowania, podeszła do nich i poprosiła.
-
Panowie, czy możecie trochę ściszyć głos? Są tu inni goście i też chcą
porozmawiać.
-
Oczywiście laluniu – powiedział wesoło łysy w białym dresie – dla ciebie
wszystko.
-
A co ty dla nas zrobisz? Hę? – dopytywał trzeci naćpany i pijany.
-
Proszę trochę ciszej.
Pomogło
na dziesięć minut.
W
pewnym momencie, łysol wstał i podszedł do niej do baru.
-
Hej, laleczko, czy tu można przenocować?
-
Nie – skłamała.
-
A może weźmiesz mnie na noc do siebie.
-
Nie lubię towarzystwa nocą – odparła.
-
Ale cycuszki to masz pierwsza klasa – odruchowo podciągnęła bluzkę. On
wyciągnął rękę i chciał złapać ją za dekolt. Marta zdążyła odskoczyć.
-
Proszę trzymać ręce przy sobie – pisnęła, co tylko go rozochociło. Zaczął
obleśnie rechotać i mówić.
-
Chodź niunia zabawimy się – oblizał obleśnie wargi.
-
Panowie już wychodzą – Bartek stanął przy Marcie i pchnął ją za siebie.
-
A kim ty jesteś? Jej kochasiem? Podziel się, nie bądź świnia? – rechotał łysol,
a kompani wtórowali mu, rzucając w stronę Marty niewybredne okrzyki.
-
Proszę wyjść – Bartek mówił bardzo spokojnie.
Z
piętra zszedł Michał i stanął oparty o balustradę. Słyszał jakieś dzikie ryki,
ale zszedł dopiero, jak usłyszał głos brata. Radka nie było, poderwał jakąś
letniczkę i siedział z nią na plaży lub w jakiejś knajpie.
-
Słyszeliście co mój brat powiedział? – odezwał się do nich.
-
Oj, nawet nie dają pożartować – mówił łysol – obrońcy kobiet się znaleźli. A
one wszystkie są chętne, tylko trzeba wiedzieć, gdzie je…
-
Dość! – Marta pierwszy raz usłyszała żeby Bartek podniósł głos - wynoście się.
-
A jak nie, to co? – zapytał ten z zakolami i wstał – was jest dwóch, a nas
czterech.
Miejscowi
podnieśli głowy z nad kart, ale Michał minimalnie pokręcił głową, więc nadal
udawali, że ich cała afera nie interesuje.
-
Marta – powiedział Bartek – idź na górę.
Ta
chciała przemknąć na schody, ale łysol złapał ją za rękę i przyciągnął do
siebie. Ta zamiast się wyrwać, zamarła. Bartek zaklął, że akurat teraz musiał
jej się włączyć syndrom ofiary. Powinna go kopnąć w stopę i uciec.
-
Puść ją – warknął.
-
Bo co? – zaśmiał się.
Jego
koledzy w dresach stanęli obok niego.
-
Co nam zrobicie? – śmiał się naćpany i wyjął nóż.
Bartek
przymknął oczy, dla Michała był to znak. Błyskawicznie przeskoczył barierkę i
zwalił z nóg tego, który trzymał Martę, ta wrzasnęła i uciekła na schody i
zamiast pobiec na górę stanęła i patrzyła jak zamurowana, na jatkę, która się
rozgrywała w sali. Jeden z miejscowych wstał i podszedł do wyjścia. Pod domem
zaparkował jakiś samochód. Młoda para z dzieckiem. Wyszedł do nich i powiedział,
że zamknięte. Odjechali, nie widząc, co się w środku działo. Bartek tłukł
pięściami, aż było słychać jęk kości i głuche plaśnięcia od uderzeń w skórę.
Michał pracował głownie nogami, ale kilka sierpowych też wykonał. Krew spływała
po białych dresach, co w efekcie dawało upiorny widok. Twarze dresiarzy pomału
zmieniały się w mięsną miazgę.
-
Skończcie, proszę – krzyknęła Marta i zapłakała.
Bartek
z Michałem spojrzeli na nią, a potem na ciała leżące na podłodze. Czerech
potężnych chłopów wyglądało, jak kupa krwawych szmat. Jęczeli, ale nie mieli
siły się podnieść.
-
Zajmijcie się nimi – zwrócił się Bartek do miejscowych.
Ci
pomału i pojedynczo wynieśli półprzytomne ciała ludzkie. Pozostało po nich złe
wspomnienie i dużo krwi na podłodze.
Marta
patrzyła na braci. Byli lekko poobijani, kostki u rąk zaczynały im puchnąć,
mieli porwane bluzki i zadrapania na ciele. Patrzyli na siebie, jakby, to co
przed chwilą zrobili, jakoś do nich nie docierało.
-
Dlaczego nie poszłaś na górę!- krzyknął na nią Bartek.
Marta
podskoczyła i jeżeli to było możliwe, zdrętwiała jeszcze bardziej.
-
Nie krzycz na nią - powiedział Michał – to nie jej wina.
-
Wiem, że nie jej wina – złość Bartka skupiła się teraz na nim.
Popatrzył
na pokrwawione ręce i skrzywił się. Adrenalina opadła, teraz organizm upominał
się o zwrot kredytu.
Dwóch
miejscowych wróciło i złapało się za sprzątanie bałaganu.
Marta
chciała pomóc, ale Michał powiedział, żeby to zostawiła i nie brudziła sobie
gównem rąk. Na chwiejnych nogach poszła do kuchni i nalała sobie wody do
szklanki. Za drzwiami słyszała, jak Michał zabrania Bartkowi pójść za nią.
Krzyczał, że ma spadać do szopy, a jak ochłonie będzie mógł wrócić.
Nie
rozumiała dlaczego?
Michał
zajrzał do niej i zanurzył pokrwawione ręce pod wodę.
-
Trochę minie aż Bartek się uspokoi, ale nie martw się, będę cię pilnował.
-
Jak chciałeś mnie pocieszyć, to raczej osiągnąłeś odwrotny skutek.
Michał
zaśmiał się.
-
Chodzi o to, że jak Bartek zaczyna się bić, to nie może skończyć. Nawet jeżeli
opanował się dla ciebie, to jeszcze się w nim gotuje. W szopie jest worek
treningowy, powalczy z nim trochę i w końcu opadnie z sił.
-
Ale on jest taki spokojny.
-
Pilnuje się, ale to kompletny wariat. Kiedyś gołymi pięściami zabił… - przerwał
– dobra, zamknę się, bo widzę, że zbladłaś.
Marta
zapytała.
-
A co by się stało, gdyby cię nie posłuchał i przyszedł za mną do kuchni?
Michał
spojrzał na nią i odpowiedział zgodnie z prawdą.
-
Nie wiem i wolę nie wiedzieć.
-
Czy on by mógł… – powiedziała drżącym głosem – czy on kiedyś uderzył kobietę?
Michał
zamachał rękoma, jak wiatrak.
-
Nie, ale zdrowo przestraszył. Narzeczona od siedmiu boleści – splunął do zlewu
wyrażając w ten sposób pogardę wobec tamtej dziewczyny – ja sam bym chętnie ją
trzepnął. Myślała sobie, że to taki przytulaśny misio. Że może sobie wodzić go
za nos. No i się zdziwiła.
-
Co zrobiła?
-
Zdradziła go, a co mogła zrobić? No więc się wkurzył i wywiózł ją do lasu,
kazał jej się rozebrać do rosołu i bosą pędził
przez las aż do domu tego gogusia. Jego zmasakrował, a ją przywiązał
sznurem do jego nogi. Tak znalazła ich policja. Bartek odsiedział swoje, a jak
wrócił na łono rodziny, to stał się właśnie taki, jakim go poznałaś. Poważny i
opanowany.
-
A kiedy to było?
-
Był w wieku Radka. Siedział ze dwa lata. Powinien pięć, ale wiesz jak jest –
nie dokończył. Otworzył sobie piwo i wypił połowę duszkiem.
-
Nie zrań go – powiedział na koniec i wyszedł z kuchni.
Marta
usiadła przy stole i zakryła twarz rękoma. „I co ja mam teraz zrobić?” –
pomyślała.
-
Pomożesz mi? – Bartek podszedł do stołu i usiadł.
Spojrzała
na niego przez łzy i zobaczyła, że jest bez koszulki, podrapany na brzuchu,
podrapany na twarzy, a knykcie bardzo mu opuchły.
-
Ja nie chciałam – wybąkała.
-
To nie twoja wina.
Widziała,
jak zaciska szczękę, jak drgają mu mięśnie twarzy.
-
Jesteś na mnie zły – stwierdziła.
-
Nie – odparł – na siebie jestem zły, bo za późno zareagowałem. Ten drań cię
dotknął. Nie powinienem na to pozwolić.
Drżał
na całym ciele i zaciskał pięści.
-
Może powinieneś jeszcze wrócić do szopy?
Przestał
się trząść.
-
Nie, już wystarczy. Chcę być przy tobie. Nie powinnaś być sama, a Michał
poszedł załatwić sprawę do końca.
-
Zabijecie ich?
Spojrzał
na nią i powiedział poważnie.
-
Po pierwsze, więcej o takie rzeczy nie pytaj, po drugie, nie.
-
Dobrze – zgodziła się potulnie.
Wstała
i bez słowa wyjęła z szafki bandaże, wodę utlenioną, waciki i plastry.
Łzy
cały czas leciały jej z oczu, ale on ich nie komentował.
-
Nie zranię cię – zapewniła go.
-
Wiem – powiedział i uśmiechnął się lekko, myśląc że chodzi mu o jej niewprawne
posługiwanie się nożyczkami, a potem zrozumiał.
-
Co on ci powiedział?! – wykrzyknął. Podskoczyła i cofnęła się na kilka kroków.
-
On, on – jąkała się.
-
Opowiedział ci o mojej byłej narzeczonej?! Tak?!
Potaknęła
i zalała się nową porcją łez.
-
Ja nie pytałam, on sam zaczął opowiadać – bąknęła.
Bartek
wstał i wybiegł z kuchni. Marta została sama i zastanawiała się kiedy serce jej
z tych nerwów pęknie. Słyszała, jak się kłócą i rzucają czymś w siebie.
-
Powinna wiedzieć! – krzyczał Michał.
-
Sam bym jej powiedział, po co się wtrącałeś?!
-
Chronię ją przed tobą, bo jesteś nieobliczalnym świrem. A tak to będzie
wiedziała, na czym stoi.
-
Tak?! Tak?! To idź do kuchni i zobacz co zrobiłeś. Aż dziw, że nigdzie nie
wbiła mi nożyczek. Tak jej się ręce trzęsą.
-
Daj spokój! Co się stało, to się nie odstanie – mówił Michał – i ogarnij się,
bo tymi rykami sobie nie pomagasz.
-
Gdybyś nie był moim bratem...
-
Na szczęście jestem i dbam o ciebie, tak jak ty o mnie. A Marta lepiej, że wie,
przestanie cię w końcu uważać za chodzący ideał.
Nastała
cisza. Po chwili usłyszała trzask drzwi wejściowych, to Michał wyszedł na dwór.
A Bartek pojawił się w kuchni.
-
Mój brat to kretyn – powiedział i usiadł – a ty przestań się mazać i tworzyć
swoje historie. Nic ci jeszcze nie zrobiłem.
Oddychał
szybko, a potem coraz wolniej i wolniej. Uspokajał się.
-
I nie zrobię – powiedział normalnym głosem.
Wyciągnął
poobijane ręce, a ona trzęsącymi się dłońmi zaczęła czyścić i odkażać rany.
Atmosfera była bardzo ciężka od nadal buzującej adrenaliny, niewypowiedzianych
słów i lęków.
-
Tak mi łzami zalewasz rany, że nie wiem, po co jeszcze dodajesz wodę utlenioną
– powiedział ponurym głosem, ale już bez agresji.
-
Ja nie chcę już płakać – powiedziała przerywanym głosem.
-
Ja też tego nie chcę – odpowiedział.
-
Powinnam być twardsza…
-
Jesteś taka, jak trzeba – powiedział ostrzejszym tonem, więc zamilkła.
Kiedy
skończyła opatrywać mu dłonie, zaczęła czyścić mu twarz. Mógł sam się opatrzyć
i wymyć, ale chciał żeby ona to zrobiła. Chciał żeby go dotykała, żeby
widziała, że jej ufa. Żeby wiedziała, że nie jest na nią zły i że potrzebuje
jej pomocy. No i przez jakiś czas miała zajęcie, które pozwoli jej się
wyciszyć. I rzeczywiście, powoli uspokoiła się i ona. Objął ją w pasie i
położył głowę na jej brzuchu. Najchętniej by uciekła, ale nie mogła tego
zrobić, potrzebował jej. Niepewnie przejechała ręką po jego włosach.
-
Nie pozwolę, żeby jeszcze raz ktoś cię tknął – powiedział.
-
A ja nauczę się prosić o pomoc – odpowiedziała.
Wzmocnił
uścisk i zaczął nią lekko kołysać, raz w lewo, raz w prawo.
-
Skoro mój kochany braciszek wypaplał ci wszystko o mojej byłej, to może ty mi
opowiesz o swoim kłopocie?
-
Jutro – powiedziała.
-
Trzymam cię za słowo – odparł.
-
Dobrze. Powiem ci wszystko.
Ale
następnego dnia, ani przez następne nie było okazji, ponieważ bracia od rana do
wieczora byli w terenie . Ona miała cały bar na głowie, więc kiedy tylko
wychodzili ostatni goście, kładła się spać. Bartek zaglądał do niej codziennie
i przez chwilę patrzył, jak śpi. Potem cicho wychodził i marzył.
Intruzi w barze
Było
ciche i deszczowe popołudnie. W barze poza miejscowymi, byli tylko domownicy.
Którzy siedzieli na stołkach barowych i leniwie pokładali się na kontuarze. Za
barem stał Barnaba, który jak zwykle czyścił szklanki i Marta, która opierała
się o ladę koło Bartka.
-
Ludzie pomału wyjeżdżają – powiedział Barnaba w powietrze.
-
Kończy się sezon – dodał Lucek.
-
Co roku gadacie to samo – powiedział Radek.
-
Ja tam się cieszę, w końcu będzie spokój – to był Bartek.
-
A ja nie, bo miejscowe panienki są mi niedostępne – narzekał Radek.
-
W październiku jedziesz na studia do Warszawy, więc nie masz powodów do
narzekań – przypomniał mu Michał.
-
Jest to jakieś pocieszenie – odparł młodszy brat.
- A
co ze mną? – wtrąciła się Marta.
-
Jak to, co z tobą? – zdziwił się Michał.
-
Sezon się kończy i…
-
Już o tym rozmawialiśmy – powiedział Bartek – powiedziałem ci, że możesz
zostać.
-
A jak będę chciała odejść?
-
Mówisz to, bo mnie sprawdzasz? – zirytował się, ale odpowiedział – jak będziesz
chciała, to odejdziesz. Pytanie, czy chcesz?
-
Nie – powiedziała i zrobiło jej się głupio.
-
Bartek nie bądź niemiły – powiedział Michał – dziewczyna rozruszała twoje
starcze kości, ale widzę, że mózgu jeszcze nie.
-
O co ci chodzi?
-
Zrzędzisz.
-
Powtórz to jeśli się ośmielisz – sprzeczka rozkręciła się, ale uczestnicy
więcej się śmiali niż złościli. Reszta obserwowała ich z rozbawieniem. Marta
pierwsza zauważyła podjeżdżający pod bar samochód. Ze środka wyszło dwóch goryli
ze złotymi łańcuchami wystającymi spod rozpiętych koszul. Poznała ich od razu i
zanurkowała pod ladę. Mało tego, wcisnęła się pod małą półkę na czyste szkło.
-
Co jest? – zdążył odezwać się Barnaba, ale drzwi się otworzyły.
Faceci
weszli, jak do siebie i całym sobą dawali do zrozumienia, że chętnie komuś
przyłożą. Wystarczy, że ktoś się krzywo spojrzy.
-
Dzień dobry – wyburczał jeden z nich. Wyglądali jak bliźniacy, napakowani jak
tury, z krótkimi szyjami, łysymi czachami i niemodnymi okularami przeciwsłonecznymi
na nosach. Deszcz najwidoczniej nie przeszkadzał im ich nosić.
-
Dzień dobry – odparł Bartek. Z tonu wywnioskowali, że to on jest szefem, więc
zwrócili się do niego.
-
Szukamy Marty Oleckiej. Dziewczyna naraziła się naszemu szefowi i musi beknąć.
Doszły nas słuchy, że jest w okolicy.
-
Nie jesteśmy biurem rzeczy znalezionych – powiedział Radek, ale Bartek zgromił
go wzrokiem.
-
Nie fikaj gnojku – odezwał się jeden z goryli.
-
Spokojnie panowie, młody jest i głupi – powiedział Bartek.
Tamci
popatrzyli na siebie i jeden znowu przemówił, beznamiętnym głosem. Tak jakby
ten tekst powtarzał setki razy.
-
Widzieliście ją?
-
Dla kogo pracujecie? – zapytał Bartek.
-
Nie twój zasrany interes koleś – burknął drugi.
-
Myślę, że mój. A po tym, jak się zachowujecie wnioskuję, że wasz szef mnie nie
zna i nie wie, że właśnie wdepnęliście, nie tam gdzie trzeba.
-
Spokojnie, spokojnie – odparł jeden z nich – wiemy kim pan jest. Pan Bartek
Kacperski i bracia.
-
Skoro wiecie kim jestem, to teraz ja chcę wiedzieć, dla kogo wy pracujecie.
-
Nie podskoczysz pan, ze wsi jesteś.
-
Możliwe, ale póki co, mogę was wyrzucić na zbity pysk i poczekać aż wrócicie z
szefem. Więc jak będzie?
-
Pracujemy dla pana Gumowskiego „Gumy”, zadowolony?
-
Owszem. I co? I szukacie zabłąkanej gąski.
-
Nie gąski, a lafiryndy, która zadarła z szefem.
-
Jak wygląda?
Podali
mu zdjęcie Marty w stroju rewiowym i z gwiazdorskim uśmiechem oraz drugie
zwyczajne, z jakiegoś snobistycznego przyjęcia.
-
Ja nie znam, a wy? – podał zdjęcie reszcie.
-
Przeciętna jak pomidorowa – odrzekł Michał.
-
Za stara żebym spojrzał – mruknął Radek.
Reszta
kiwała głowami. Miejscowi również.
-
Na pewno?
-
Słuchajcie – powiedział Michał – może dziewczyna była w mieście, ale tam są w
sezonie tysiące ludzi, raczej się nikomu nie przyglądamy. Ale u nas jej nie
było. Nasz bar jest na uboczu i mało ludzi się przewija. Gdyby była, to byśmy
ją na bank zapamiętali.
-
Ale jakby była w tym stroju z cekinami – rozmarzył się Lucek – zjadłbym, oj
zjadł.
-
Ok. To idziemy.
-
Zaraz – zatrzymał ich Bartek – mam jeszcze słowo do waszego szefa.
-
Tak? Jakie?
-
Następnym razem, jak będzie węszył na moim terenie bez pozwolenia, to odstrzelę
mu dupę. Jasne?
Jeden
z goryli wyrwał do przodu, drugi go powstrzymał.
-
To wiadomość dla szefa, on będzie wiedział co zrobić.
I
wyszli. Po chwili ich nie było.
-
Możesz wyjść – powiedział Barnaba i pomógł jej wstać.
-
Muszę się napić – mówiła dygocząc. Barnaba spojrzał na Bartka, ten skinął
głową, że się zgadza. Nalali jej dużą lufę wódki. Wlała ją w siebie za jednym
zamachem. Zakasłała i wyrównała oddech.
-
Ja przepraszam – powiedziała – ja ściągnęłam wam na głowy…
-
Cicho dzieciaku, cicho – powiedział Barnaba i ją objął - o nic się nie martw. Przecież cię nie
oddaliśmy.
-
I co teraz będzie? – popatrzyła mu w oczy.
-
Zobaczymy, czas pokaże. A teraz weź się w garść i patrz bracia Kacperscy myślą.
-
Guma Gumowski, ta ksywa coś mi mówi?! – powiedział Radek.
-
Lepiej żeby ci dużo mówiła – powiedział Bartek.
-
Facet z Powiśla, ale nie największy. Na pewno niezły zawodnik, ale zbyt
zapatrzony w siebie, egocentryk, ma kompleks. Jakiś na pewno.
-
Marta – Bartek zwrócił się do dziewczyny – czy Radek ma rację?
-
Tak – powiedziała.
-
Nie robiliśmy z nim interesów – powiedział Michał.
-
Miastowy szczur - kanalarz. Pewnie trzyma się jednej branży żeby mieć pewność,
że nic nie straci – dodał Bartek.
-
Ale nie możemy go ignorować, widzieliście tych goryli? – powiedział Barnaba.
-
Dodaje sobie animuszu – mruknął Michał i
wzdrygnął się – tacy są najgorsi. Mają kompleks niższości i podskakują. Nikogo
nie słuchają.
Bartek
spojrzał na bladą Martę.
-
No i nie wybaczają. Nigdy.
Zadrżała.
-
To może ja w końcu wam wszystko opowiem – powiedziała cicho.
-
Najwyższy czas – powiedział Radek.
-
Cicho bądź – powiedział do niego Barnaba.
Marta
odetchnęła ze trzy razy i zaczęła opowiadać.
-
Nazywam się Marta Olecka, pseudonim artystyczny Sisi. Z wykształcenia jestem
muzykiem. Śpiewałam od dziecka w różnych chórach i dziecięcych zespołach. Potem
przyszedł czas na teatr muzyczny, gdzie grałam, śpiewałam i tańczyłam.
-
Zdjęcie gdzie jesteś cekinach… – westchnął Lucek – zakochałem się…
Wszyscy
z rozbawieniem pokręcili głowami, a Lucek znowu westchnął
-
To było najlepsze przedstawienie, w jakim brałam udział. – kontynuowała -
Muzyka dwudziestolecia międzywojennego, kabaret, charleston, mówię wam, bajka.
Za każdym razem pełna widownia. Śpiewałam kilka solówek – rozmarzyła się – to
był początek mojej kariery muzycznej. Miałam dwadzieścia lat i kontrakt na trzy
lata na to przedstawienie. Potem zagrałam w kilku innych musicalach, ale żaden
nie pobił sukcesu rewii „Vabank”. W międzyczasie zaproponowano mi nagranie
solowej płyty. Mam ponoć nietuzinkowy głos. Zgodziłam się, bo to było coś
nowego. Teatr już zaczął mnie nudzić i męczyć. Płytę nagrałam dwa lata temu i
wiem, że nadal jest popularna. Koncertowałam w Polsce i za granicą. Ale nie
tworzyłam tak zwanej muzyki popularnej, więc na listach przebojów raczej mnie
nie znajdziecie. Komponowałam muzykę, grałam i śpiewałam. To było moje życie –
przerwała i zasmuciła się na wspomnienie minionych dni – a ten drań wszystko
zniszczył.
Napięła
się i przeszła do sedna.
-
Jak się kręci w świecie muzyki, poznaje się różnych ludzi i tak poznałam Pam.
Pam miała bogatego tatusia, który spełniał jej marzenia i zapłacił za wydanie
płyty. Miałam 27 lat i właśnie byłam w zawieszeniu miedzy teatrem a płytą. A mówiąc o zawieszeniu, nie miałam
kasy. Bo teatr jeszcze mi nie zapłacił, a płyta jeszcze nie zarabiała. Dlatego
kasa za skomponowanie muzyki dla córeczki tatusia, była dla mnie jak wygrana w
totka. Zrobiłam swoje, zero ambicji, takie usiasiusia. Ale Pam postanowiła mi
się odwdzięczyć i zaprosiła mnie na swoje urodziny. Skąd ja mogłam wiedzieć, że
jej ojciec to mafiozo i przyszli wszyscy mu podlegli ludzie. W tym Guma. Nie
zwiedźcie się jego głupią ksywą. Jest przystojniakiem jakich mało. Potrafi
rozbawić, potrafi być hojny i przede wszystkim umiał zakręcić mi w głowie. Z
tym, że z czasem nie chciał się już mną dzielić z muzyką. Wkurzał się, że mam
koncerty, że wyjeżdżam i o to, że jestem bardziej rozpoznawalna od niego. Nie
był agresywny, nigdy bym się nie spodziewała, że mnie zaatakuje.
-
Bił cię? – spytał głupio Radek, ale ona odpowiedziała tak, jakby czekała na to
pytanie.
-
Czy mnie bił? Nie zaczął od tego, o nie. Nie było pierwszego policzka i
przepraszania, ani drugiego i obietnicy poprawy. On był zazdrosny o moją
rodzącą się sławę i o to, że nie mam dla niego czasu. Zaczął – odetchnęła i
spojrzała na swoje dłonie – zaczął od połamania mi palców.
Spojrzała
na Bartka.
-
Powiedział do mnie. Kochanie, grasz dla wszystkich, tylko nie dla mnie.
Odparłam mu, że to nie prawda i na dowód tego powiedziałam, żeby wybrał utwór,
a chętnie mu go zagram. Wybrał piosenkę, ja usiadłam do pianina. Byliśmy w jego
klubie, jeszcze przed otwarciem, więc wokół kręciło się tylko kilka osób z
obsługi. Położyłam dłonie na klawiszach – Marta rozpostarła pokrzywione palce
na kontuarze – i zaczęłam grać. A on z całej siły zatrzasnął wieko na moich
rękach. Krzyczał, że nie będę więcej poświęcać się bzdurom.
Szarpał
mną, a ja byłam nieprzytomna z bólu i rozpaczy. Jego ludzie zabrali mnie od
niego. Wylądowałam w szpitalu, dopiero później wykrzyczał mi w złości, że
celowo kazał mi źle poskładać palce i zabronił mówić lekarzom o rehabilitacji.
Chodziło o to, żebym przestała grać. Co do śpiewania też miał wątpliwości, ale
ja byłam tak załamana kalectwem, że nie w głowie było mi śpiewanie. I dobrze,
bo pewnie wyrwałby mi język. Media podawały, że mam depresję, że uległam
wypadkowi i takie tam bzdury. A ja najzwyczajniej w świecie czułam się martwa.
A on zaczął mnie szturchać, a niekiedy obrywałam po głowie. Powód? Bo się nie
uśmiechałam, bo ziewałam, bo nie prawiłam mu czułych słówek, bo płakałam –
każdy powód był dobry. W końcu miałam dość, coś we mnie pękło. Na jednym z
oficjalnych przyjęć z mafiosem, ojcem Pam, co chwilę mną szarpał i warczał
jakieś nieprzyjemne teksty. Wstałam i wrzasnęłam, że z nami koniec i rozbiłam
mu na głowie półmisek z ziemniakami, a potem wbiłam mu widelec w dłoń. I
wyszłam.
Ojciec
Pam przysłał do mnie człowieka, który powiedział żebym uciekała i więcej do
Warszawy nie wracała. Z tym, że to nic nie dało, Guma od ponad roku mnie ściga
i nie odpuszcza, a ja już nie mam siły.
Chcę znowu zobaczyć rodzinę i nawet nie chcę już wracać na scenę. Chcę – łzy
poleciały jej po policzkach – chcę po prostu mieć spokój.
Barnaba
objął ją ramieniem i mocno uściskał.
-
Nie martw się mała – powiedział – coś się wymyśli.
Kiedy
w nocy leżała już uspokojona w łóżku, przyszedł do niej Bartek. Był jedyną
osobą, która po jej opowieści nic nie powiedziała. Położył się koło niej i
objął.
-
Nie zranisz mnie? – upewnił się.
-
Nie zranię – potwierdziła.
-
Ja też.
Odwróciła
się do niego twarzą. Był zachmurzony i marszczył brew. Uśmiechnęła się do niego
lekko i przytuliła głowę do jego ramienia.
-
Załatwię to – obiecał i wstał. Wydawało mu się, że chciała żeby jeszcze
został. Zrobi to, ale jak załatwi sprawę
do końca.
Kiedy
następnego dnia zeszła na dół, zobaczyła, że Bartek jest gotowy do wyjazdu.
Zadał jej tylko jedno pytanie.
-
Jak nazywa się ojciec Pam?
-
Maciej Bielecki.
-
A ten – powiedział beztrosko. Podszedł do niej, wycisnął na jej ustach gorącego
całusa i wyszedł z baru.
Marta
została na miejscu z bardzo głupią miną na twarzy.
-
Będzie, będzie wesele, będzie się działo, oj jednej nocy będzie mało – śpiewał
fałszywie Radek i popędził za bratem, zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć.
Umowa
Maciej
Bielecki przyjął go w swoim biurze bez żadnych problemów. Mafiozo wyglądał na
normalnego faceta po pięćdziesiątce. Był lekko zaokrąglony, ale bez przesady.
Średniego wzrostu w dobrze skrojonym garniturze, prezentował się wyśmienicie.
Patrzył na Bartka niebieskimi oczami i wydawało się, że ocenia możliwości
przeciwnika.
-
Kacperski – uśmiechnął się szeroko – co cię przywiało do stolicy? Jak powiem
kolegom, to nie uwierzą. Przecież ty byś się dał pokroić, byle tylko nikt nie
kazał ci się ruszać z domu.
-
Czasami trzeba – odparł spokojnie Bartek.
-
Czego ci nalać?
-
Czegokolwiek – powiedział Bartek i usiadł na kanapie. Po chwili starszy
mężczyzna do niego dołączył.
-
Lubisz konkrety, wiec wal – powiedział mafiozo.
-
Przysługa za przysługę lub kasa.
-
Zależy co.
-
Uciszenie jednego z twoich lub usadzenie go w miejscu.
-
Kto?
-
Guma Gumowski.
-
Masz jego dziewuchę.
-
Już nie jego.
-
Twoja.
-
Moja.
-
Nie chcesz afery.
-
Jak zawsze.
-
Nie uciszę go, jest mi potrzebny.
-
Spraw, że się od niej odczepi, a mnie to wystarczy i…
- …nikt
od niego nie ma prawa kręcić się po okolicy.
-
Właśnie.
Maciej
Bielecki w myślach rozważał różne
możliwości, w końcu powiedział.
-
Lubię tę małą, aż szkoda jej talentu. Ale cóż – wzruszył ramionami i się
zaśmiał – życie to nie bajka.
Bartek
nie odpowiedział.
-
Swoją drogą, gdyś go widział z tymi ziemniakami na głowie. Sam bym jej nie darował.
Bartek nadal zachował kamienną twarz.
- Ale jest sprytna, przez rok mu umykała.
- Do rzeczy panie Bielecki.
- Moja cena, to trzy miliony w gotówce lub rok za darmo na twoim
terenie.
- Masz rok gratis i nie wnikam co będziesz robił. Tylko chcę
wiedzieć, kiedy, żeby moi ludzie nie
odstrzelili twoim dupy. – powiedział Bartek i wstał.
- Lubię robić z tobą interesy – Bielecki również się podniósł.
- Kiedy załatwisz sprawę?
- Dzisiaj po 16 00.
- Mój brat Michał zostanie i spisze umowę. Mój podpis już tam
jest. Ja muszę załatwić jeszcze kilka rzeczy na mieście.
Niespodzianka
Pod
bar podjechał samochód. Marta wyjrzała przez okno i zobaczyła uśmiechniętego
Bartka wysiadającego z wozu. Wbiegł szybko po schodach i od razu złapał ją za
rękę.
-
Ufasz mi? – spytał się.
-
Tak.
-
Dasz sobie zasłonić oczy?
Zdziwiła
się, ale potaknęła.
Zasłonił
jej widok przed oczami.
-
Bartek, co to ma znaczyć?
-
Mam dla ciebie niespodziankę.
Głową
dawał znać Michałowi, który stał na leśnej ścieżce. Komuś pomachał i z lasu
wyjechał rodzinny renault esapace.
Marta
usłyszała szczekanie psa. Znała go. Bartek zabrał jej ręce z przed oczu i
dziewczyna zobaczyła całą swoją rodzinę w komplecie. I rodziców i rodzeństwo i
babcię i psa Ogryzka. Popatrzyła na Bartka, a ten powiedział z radością w
głosie.
-
Śmiało, leć. Ile będą czekać?
Marta
zbiegła z tarasu i niemal frunąc nad ziemią wpadła rodzicom w objęcia. Płakała
z radości, całowała ich i ściskała, jakby nie mogła uwierzyć, że są prawdziwi.
Oni również toczyli łzy szczęścia i długo nie chcieli jej puścić.
-
Żyjesz – śmiał się ojciec – jak dobrze, że żyjesz.
Matka
łkała. Nawet jej najmłodszy brat ocierał łzy rękawem.
-
Jak to zrobiłeś? – pytała Marta Bartka.
-
Mam swoje sposoby – powiedział i dodał – zapraszam wszystkich do środka.
Dziewczyna
nie mogła uwierzyć we własne szczęście. Gdzieś z tyłu głowy kołatała jej się
myśl, że jej prześladowca może tu przyjechać, ale z drugiej strony, skoro
Bartek powiedział, że wszystko załatwi i skoro przywiózł rodziców, znaczyło, że
mu się udało. Zanim wszyscy rozsiedli się w barze, podeszła do mężczyzny i
przytuliła się do niego.
-
Dziękuję – objął ją mocno i pocałował.
-
Nie ma za co. Poza tym – uśmiechnął się do niej – miałem w tym swój interes.
Cień
przebiegł po jej twarzy.
-
Tak?
-
Tak – znowu ją pocałował – ty jesteś moim interesem życia. Nie mogłem znieść
myśli, że będą się za tobą wlec jakieś ogony.
Nie
odpowiedziała tylko wtuliła się w niego jeszcze bardziej.
To
było trudne popołudnie. Mimo, że pełne radości ze spotkania, to pełne napięcia
i niewypowiedzianych pytań, typu – co dalej?
Postawił
je Bartkowi ojciec Marty. Stali na tarasie i wpatrywali się w ciemne niebo.
-
Jestem zwyczajnym człowiekiem – powiedział ojciec Marty – nie znam się na
waszych gierkach. Jestem też sfrustrowany tym, że jako ojciec nie byłem i nie
jestem w stanie zapewnić jej bezpieczeństwa. Jestem załamany swoją bezsiłą.
Dlatego pytam pana, co mamy dalej robić? Czy to się wszystko skończyło? I jak
mogę się odwdzięczyć?
-
Niech się pan uspokoi – powiedział Bartek – nic nie jest mi pan winien. A to co
będzie dalej, w dużej mierze zależy od Marty.
-
Tak?
Marta
podeszła do drzwi, ale przystanęła słysząc ostatnie zdanie Bartka i zaczęła się
przysłuchiwać.
-
Może wrócić do domu, a może też zostać ze mną.
-
Nie będzie pan jej kazał w jakiś sposób spłacić długu? Bo nie wierzę, że zrobił
to pan za darmo.
-
Nie ma nic za darmo – zaśmiał się Bartek – zrobiłem to dla niej.
-
Czemu?
-
A jak pan myśli?
-
To takie buty – powiedział uradowany ojciec Marty.
Rozmowy
przeciągnęły się do późnej nocy, ale w końcu emocje opadły i wszyscy poczuli
się zmęczeni i większość osób porozchodziła się po pokojach. Na dole została
Marta i Barnaba, którzy zostali posprzątać bar.
Ale
i Barnaba w końcu zniknął. Dziewczyna usiadła na stołku barowym i otworzyła
sobie piwo. Wypiła dwa łyki i zamyśliła się.
-
Nie idziesz spać? – Bartek pojawił się obok niej, ale tym razem nie podskoczyła
zlękniona. Usiadł i również otworzył sobie piwo.
-
To co? – spytał – zaczynamy nocne Polaków rozmowy?
-
Ty nie lubisz dużo mówić – zauważyła Marta.
-
Dzisiaj mogę zrobić wyjątek – pogładził ją po włosach.
- Dziękuję
ci, że pozwoliłeś moim rodzicom zostać tu kilka dni.
-
Nie ma za co. Przecież dawno się nie widzieliście.
Zauważyła,
że mężczyzna jest lekko zdenerwowany i tak jakby niepewny.
-
Słuchaj – zaczął i przerwał.
-
Tak?
-
Wiem, że to prowincja, że mieszkam w lesie, że jestem mrukiem i że nie mam ci
za wiele do zaoferowania. Ale chcę żebyś wiedziała, że jeżeli wrócisz na scenę
i będziesz jeździć po całym świecie, to zawsze możesz do mnie wpaść na kilka
dni i odpocząć od zgiełku – zamilkł na chwilę i dodał niepewnie – a jeżeli być
chciała, to mógłby to być twój dom.
-
Naprawdę?
-
Tak, chociaż wielki świat i zapyziały wsiok…
-
Lubisz słowo wsiok, prawda? – uśmiechnęła się do niego.
-
Masz rację, lubię go, bo…
-
W ogóle ciebie nie określa – dokończyła za niego.
-
Mniej więcej.
Podnieśli
zdumieni głowy, bo ktoś włączył muzykę z romantycznymi kawałkami. Popatrzyli na
siebie i za siebie. To Barnaba stał przy szafie grającej i uśmiechał się do
nich szeroko.
-
Pomyślałem, że to wam pomoże – i odszedł.
Zaśmiali
się. Miał rację, pomogło.
Marta
dotknęła twarzy Bartka.
-
Jaka jest odmiana żeńska wsioka? Wsioczka?
-
Nie wiem, może – roześmiał się i złapał za rękę. Pocałował wnętrze dłoni – co
mi odpowiesz?
-
Nie chcę wielkiego świata, ani sceny i w gruncie rzeczy lubię prowincję, więc
myślę, że zostanę.
W
tle zabrzmiała muzyka finałowa z jakiegoś musicalu. Bartek wziął Martę w
ramiona.
Epilog
Marta
wierciła się i przewracała z boku na bok. Nijak nie mogła zasnąć. W końcu
trąciła Bartka łokciem.
-
Tak? – odparł zaspanym głosem.
-
Czy ty go zabiłeś?
-
Nie – odparł.
-
A co zrobiłeś?
-
Ubiłem interes.
-
Acha – po chwili ciszy ponownie spytała – nic więcej mi nie powiesz?
-
Nic.
-
Acha.
Zamknęła
oczy, obróciła się na bok, poleżała chwilę, zmieniła pozycję i powiedziała.
-
Wiesz co?
-
Nie.
-
Pomyślałam sobie, że skoro Radek kupił nam w prezencie ślubnym pianino –
przerwała i zastanowiła się, co ma dalej powiedzieć – pomyślałam sobie, że może
poszłabym do jakiegoś chirurga, ale wiem, że to kosztuje…
-
Jutro dam znać Radkowi, niech poszuka.
-
Naprawdę – ucieszyła się i oparła całym ciężarem o jego plecy. Stęknął i
odwrócił się do niej. Jej twarz promieniała.
-
Chcesz grać?
Potaknęła
głową, a potem dodała poważniejszym tonem.
-
Tylko, czy ty zniesiesz taki hałas.
-
Wszystko zniosę – objął ją i pocałował – nawet bezsenność u twojego boku.
-
Do czego pijesz?
-
Zgadnij.
Pocałowała
go mocno.
-
Kocham cię.
Koniec
Komentarze
Prześlij komentarz